Rzecz o pewnej podstępnej szmacie…

Długo się wahałam, czy w ogóle powinnam dokonywać tu na tyle osobistych comming outów, które ewidentnie mogłoby i mogą mi zaszkodzić. Zastanawiałam się, czy opisać historię mojej zażyłej znajomości już teraz, kiedy nadal ten toksyczny wampir nie daje mi spokoju i zatruwa życie, czy może opisać w przyszłości tylko happy end i pogrzeb tej wrednej szmaty zamordowanej przeze mnie z radością i premedytacją. Chwilę potem dochodziłam do wniosku, że poruszanie zbyt prywatncyh spraw to jednak za wiele. Ale przeczytałam coś, co mocno dało mi do myślenia i postanawiam się odważyć. Może ten wpis będzie dla kogoś jak kuracja oczyszczająca, bo będzie mógł na mnie narzygać w komentarzach, oczyszczając tym samym swój organizm z toksyn. A może komuś pomoże, może coś sprostuje. I rozczaruję – nie, nie chodzi o to, że jestem lesbijką. Nie jestem, choć czasem bym chciała.

Historii znajomości z tą dziwką, o której chcę napisać, nie będę Wam przytaczać, bo zwyczajnie zajęłoby mi to za dużo czasu. Poza tym, myślę, że jakiekolwiek, mgliste pojęcie o kimś takim ma każdy z Was, a całe tłumaczenie mojej własnej historii było by bardziej zawiłe niż wszystkie matrymonialne perypetie Brooke z „Mody na Sukces”. Powiem tylko, że podstępną dziwkę znam od lat, nie wiem, czy nie od urodzenia. Że poniekąd jest częścią mojej rodziny i bardzo się tego wstydzę. Że bardzo długo zbierałam się w sobie, żeby stanąć z tym kurwiszonem twarzą w twarz i aserytywnie, ba, przebojowo, z przytupem i chamsko powiedzieć jej wypierdalaj.

Ta idiotka sporo rzeczy mi zabrała, o większości nigdy się nie dowiem, bo byłam tak zajęta jej osobą, że straciłam z pola widzenia pewnie niejeden uśmiech i sporo fajnych zdarzeń. Nienawidzę jej jak nikogo na świecie, choć pewnie jej toksyczna obecność nie raz pozwoliła mi się na moment zatrzymać i zastanowić nad sobą, trochę niestety za bardzo i za długo.

Na szczęście nie zawaliłam przez tą znajomość niczego ważnego. Teoretycznie bezproblemowo studiuję, udzielam się, gadam i robię swoje, raczej od zawsze. Ale żeby wyjaśnić, jak wielką, destrukcyjną rolę odegrała ta menda w moim życiu, przytoczę krótką historię, którą opowiedział mi ktoś  zyczliwy, kto pozwala mi się pozbyć mojej niemile widzianej znajomej:

Wyobraźmy sobie dwie osoby chorujące na grypę. Jedna z nich to flegmatyk, a druga, typowy, pełen energii, nadpobudliwy ADHD-owiec. Obie chorujące osoby czują się fatalnie. Flegmatyk już przy 37 stopniach leży pod kocem i pisze testament i czuje potrzebę zwolnienia tempa, bo ot, taka jego natura i święte prawo. Ekstrawertyk natomiast, z 39 stopniami jest opętany tym, co musi i powinien, a nawet bardzo chce, mimo fatalnego samopoczucia, więc nadal, wbrew jęczeniu wycieńczonego organizmu, robi swoje. Tyle, że absolutnie nie jest w stanie się z tego cieszyć, bo organizm ma tylko jeden, a bierze na siebie za dużo. Dotatkowo nie sprzyjają my warunki, przyjmijmy, że pogodowe. Ma gorączkę, grypę, a do pracy pod górkę i pod wiatr.

Jestem takim ekstrawertykiem z czymś na kształt grypy. przebieg jest bardzo podobny. Najpierw pojawiały się u mnie symptomy, takie jak katar czy bóle głowy, które zbywałam, bo przecież za dużo mam do zrobienia, żeby się zajmować pierdołami. I robiłam swoje. Nieleczona grypa potrafi jednak sporo nabroić i nasmrodzić. I pewnie jestem trochę winna temu, że mam grypę, może za często wychodziłam na zewnątrz bez czapki i w rozpiętym płaszczu i całowałam się z chłopakami w przeciągach. Ale też, być może, w mojej rodzinie, taka słabsza odporność to coś dziedzicznego. Nie wiem. Wiem tylko, że zawinęłam rękawy i napierdalam właśnie tą koleżankę, która działa jak grypa, ale nią nie jest, po mordzie i będę kopać aż się wykrwawi, a ja nie odetchnę z ulgą.

Na szczęście, nadal będę ją obrażać i będę wulgarna, podstępna kurwa nie odebrała mi najważniejszego – poczucia humoru, dystansu, tego, że uwielbiam działać. Rzadko zawodziłam kogoś poza sobą i osobami, które siłą rzeczy, poznając mnie bliżej, poznawały i ową koleżankę, której na dłuższą metę nie potrafili znieść, więc albo odchodzili, albo ja oszczędzałam i zmartwień i się pakowałam.

Ta dziwka nadal tu jest, choć zajmuje w moim życiu o wiele mniej miejsca, bo postawiłam jej twarde warunki. Nie ma prawa się panoszyć i mnie ograniczać.  W sumie to dzięki niej dowiedziałam się, jaka jestem silna.

Kilka dni temu przeczytałam na naTemat tekst o Marii Peszek, która jest właśnie zlinczowana przez tłumy, bo przyznała się, że przez okres swojej muzycznej nieobecności borykała się ze swoją podłą dziwką. Ludzie znienawidzili ją za to, bo miała czelność cierpieć leżąc na hamaku, na drugim końcu świata.

Nie zamierzam bronić Peszkowej, bo nie mam gorącego kota na dachu mojej głowy, ani nie kocham się ze snami, która noc zamiast jego da mi. Mam taką małą osobistą teorię o równowadze energii i o ludziach, którzy przez to co robią i tworzą, dają z siebie o ileś procent więcej niż inni. Równowaga musi zostać zachowana, więc każde dawanie i wyrażanie siebie, siłą rzeczy, musi być odchorowane. Na limit uśmiechów, które zarażają, przypada też odpowiednia ilość łez, które ignorowane, kumulują się, a potem napierdalają z siłą rażenia, która zwala na jakiś czas z nóg.

Nie wiem, ile w zwierzeniach Peszkowej prawdy i czy jej wywiady, to nie tylko próba dorabiania głębi do rymowanych tekstów  z kolejnej płyty. Szczerze, wisi mi to, bo to jej prywatna sprawa, szkoda, że ten comming out został wymierzony przeciw niej. Świadoma konsekwencji, dokładam swój.

Czytałam w książce Kominka, jak ważna w kontakcie z czytelnikami jest drobna kreacja siebie, na kogoś trochę lepszego. Uważam, że to bujda, i nigdy nie przyjdzie mi na myśl, żeby jebnąć tekstem, że jestem od kogoś lepsza, tylko dlatego, że mam takie, a nie inne poczucie humoru. Ale pozwolę sobie, niekoniecznie za Waszym pozwoleniem, przyznać, że jestem cholernie dzielna, bo od kilku miesięcy walczę o siebie i wiem, że wygrywam, bo czuję się silna jak nigdy dotąd i jestem najzwyczajniej z siebie dumna. Bardziej niż z jakiegokolwiek sukcesu. a teraz czas na fragment tekstu ze strony naTemat autorstwa Hanny Rydlewskiej, który jebnął mnie jak niezamknięte drzwiczki szafki nad zlewem:

„Problemy psychiczne w naszym społeczeństwie są tabu. Nikt nie chce „przyznać się” do zaburzeń psychicznych, żeby nie zostać później obwołany „świrem”. Napiętnowany w pracy, wyszydzony publicznie, porzucony przez partnera lub znajomych. Kto chodzi w Polsce do psychiatry? Wariaci, przyszli pacjenci „wariatkowa”. Schizofrenicy, ludzie, którzy słyszą głosy, biedacy, którym „coś wychodzi ze ściany”. Takie jest społeczne postrzeganie problemu. Dlatego Polacy, którzy korzystają z pomocy psychiatry lub psychologa zazwyczaj robią to w tajemnicy, nawet przed swoimi najbliższymi. Sami czują, że to powód do wstydu. A depresja? Zdaniem wielu Polaków: wymysł, rozdmuchana chwila słabości, przejściowe kłopoty, fanaberia, lenistwo. Kto w dzisiejszych czasach może chorować na depresję? To przypadłość dla arystokratów, dla tych, którzy nie muszą pracować. Na przykład dla rozkapryszonych artystek. Tak, jakby na depresję chorowali wyłącznie ci, którzy chcą na nią chorować.”

link do tekstu tu:
http://natemat.pl/33575,depresja-medialna-marii-peszek-dlaczego-znani-i-bogaci-nie-powinni-cierpiec-a-tym-bardziej-o-cierpieniu-mowic

A więc jak zawsze, Radomska idąca pod wiatr z uśmiechem na mordzie informuje, nie chwali się, ale dzieli sukcesami, że tak, owszem, choruje na depresje, ale od kilku miesięcy się leczy i zdecydowanie wygrywa, co widzicie w każdym tekście na blogu. Moja choroba nigdy mnie nie zablokowała na tyle, abym zawaliła coś, co dla mnie ważne – nadal chorując mogłabym pisać, normalnie pracować i funkcjonować jak szeregowy obywatel. Ale skutecznie i nieustannie odbierała mi coś, bez czego można żyć,bo znam wiele takich przypadków także w najbliższym otoczeniu – radość życia i umiejętność doceniania dobrych rzeczy bez panicznego czekania na to,co najgorsze.

Dziś czuję się o niebo lepiej, uśmiecham tak szeroko, że niedługo będzie można zobaczyć, że nie mam lewej dolnej siódemki. jeszcze nie wygrałam, ba, wiem, że ta dziwka będzie chciała wrócić, jak angina, która wraca cyklicznie co jakiś czas. Będę już jednak wiedziała, co z nią zrobić – pogadać z nią o powodach przybycia, racjonalne spróbować rozwiązać, irracjonalne zakopać, razem z nią.

Być może część z Was uzna, że chorując nie jestem wiarygodna w tym,co robię, ale szczerze mówiąc, nie mam potrzeby przekonywania kogoś o tym, że jest inczej,bo to oznaczałoby, że sama mam wątpliwość, a nie mam.

Chciałam tylko dodać, jedną ważną rzecz, mantrę moją, niekoniecznie mającą cokolwiek wspólnego ze mną czy Peszkową. Polecę trochę Coelho, ale bywam niestety też infantylna:

Nierozwiązywanie własnych problemów i spychanie ich na dalszy plan, poświęcanie się działaniu i innym to kurewsko krótkodystansowa metoda. Rozwiązując je dla siebie, tak naprawdę robimy to dla wszystkich ludzi dla nas ważnych, których, będąc nieszczęśliwymi, unieszczęśliwimy.

Miejsce i ludzi wokół siebie łatwo można zmienić, a jeszcze łatwiej stracić lub zniszczyć. I choćbyśmy mieli szczęście bujać się na hamaku w Azji razem z Peszkową, to bez umiejętności bycia szczęśliwymi, nie będziemy szczęśliwi.

Ten post niebawem może zniknąć z bloga, bo ni w pizdę ni w oko, nie pasuje do konwencji całości. Przyszło mi jednak do głowy, po przeczytaniu masy maili od Was, w których niejednokrotnie dzielicie się ze mną swoimi historiami i dramatami i piszecie, jak wiele daje Wam czytanie moich tekstów , że chcę być z Wami szczera. Nie jestem kucykiem Ponny z internetowego Disneylandu. Ale jestem twarda i nie twardsza od Was wcale.

Także na pochybel wszystkim, którzy za nas nas nie uszczęśliwią Drodzy Państwo. Radomska, pochodząca ze wsi, napisała publicznie, że leczy się na depresję, narażajać pewnie też na krytykę swoich bliskich i na to, że niektórzy w Niewiadowie przestaną odpowiadać jej dzień dobry.

Ale jeżeli choć jedna osoba, dzięki mnie, postanowi sobie pomóc, to uznaję, że warto.

I och, przykro mi, nie jestem chora psychicznie, tylko zdrowo pierdolnięta, a to zasadnicza różnica. A mój psychiatra jest spoko gościem, który nawet czyta tego bloga („ale Pani, Pani Olu pojechała tym paniom z Zary!”), więc spoko znajomości się nie wstydzę. Może, jak już będę sławna, to on będzie mi płacił za wizyty.

Z sympatii, szacunku, z potrzeby serca i najzwyklejszego wkurwienia ślę Wam

masę ciepłych myśli, zapewniam, że czuję się naprawdę dobrze i wszystko zmierza
ku lepszemu, bo tak naprawdę, to kwestia podejścia.

Mam miłość, mam pasję, mogę pisać dla Was. A resztę? O resztę się powalczy, albo się ją doklei!

I depresja to nie wymysł ludzi współczesnych, którzy z nadmiaru wolnego czasu poświęcają sobie i swoim niekoniecznie wartym uwagi przeżyciom, zbyt wiele czasu. Była od zawsze, tylko dziś mamy odwagę o tym mówić i coś z tym robić, a nie żyć za karę, sprawiać, że stajemy się bardziej podatni na wiele innych chorób (w  przeciągu pół roku dwa podejrzenia nowotworu i masa dzikich objawów czysto fizycznych). Niektórzy może po prostu lubią być nieszczęśliwi. Ja tam uwielbiam swój zżółkły uśmiech z wystającą jedynką i będę o niego walczyć. Niekoniecznie u dentysty, bo się skurwysyna boję jak nie wiem.

Pozdrawiam, z uśmiechem i z lękiem wynikającym z tego, że nie wiem kompletnie, jak odbierzecie ten tekst. Jak nigdy chyba wcześniej,czekam na komentarze i e- maile: radomska_to@op.pl


I zapraszam na fb: Mam Wątpliwość.

89 komentarzy
  1. wiem jak to jest. Moja historia też jest długa i zakręcona i to nie miejsce na nią – więc w ogromnym skrócie – z depresją żyję od 15 roku życie,, mam za sobą 6 lat psychoterapii, leczenie farmakologiczne i chciałabym napisać, że jest swietnie, ale jednak nie jest. Choroba zmienia często swoje oblicze, to już niesą napadowe stany lękowe, brak tchu i chowanie się przed ludźmi, to raczej permanentny, głęboko ukryty smutek, z którym nauczyłam się żyć, choć nie jest łatwo. Teraz czekam na wymarzonego synka, i choć teoretycznie mam wszystko o czym nawet mi się nie śniło, nadal noszę ten smutek w sobie. I rzadko o tym mówię.
    Po ciąży poważnie rozważam powrót do leków.
    Pozdrawiam cię ciepło. 🙂
    (btw. jestem tu od zawsze, jednak po praz pierwszy komentuję)

  2. i jeszcze napiszę, że podziwiam za odwagę. O mojej towarzyszce wie bardzo niewiele osób, z których część nadal traktuje depresję z przymrużeniem oka – ot, taka fanaberia, otrząśnij się i do roboty.

  3. Radomska, trzymajcie się tam. Depresja to podła dziwka, bo atakuje kiedy wydaje się człowiekowi, że właśnie zaraz podoła i akurat zaczyna się uśmiechać. Radomska, dzielna jesteście i dzielna być musicie, pewnie do końca życia. Radomska, trzymam kciuki za Was.

  4. Pozdrawiam, samych sukcesów w walce z chorobą. Gratuluje rozsądnej decyzji poddania się leczeniu. Mnie niestety na to nie stać.

  5. Pomimo tego, że mnie nigdy taka cholera nigdy nie dopadła, to wiem co to znaczy bo moja siostra kilka lat się zmagała z tą straszną chorobą, na szczęście jakoś sobie radzi i jest coraz lepiej, mam nadzieję, że i Tobie będzie się poprawiać, nie jest to żaden wstyd przyznać się do jakiejś słabości, wstyd to nie potrafić tego zrozumieć i wyśmiewać. Dobrze, że miałaś na tyle siły i podjęłaś walkę. Radomska trzymam za Ciebie kciuki. Powodzenia 🙂

  6. Każdy – no może nie każdy, ale wielu – zmaga się z jakimiś problemami psychicznymi. Ciągle mnie dziwi, że ludzi to dziwi. Jakby Ci zdziwieni nigdy nie zmagali się z samymi sobą, swoimi irracjonalnymi reakcjami i przekonaniami. Dla mnie korzystanie z pomocy psychologicznej jest zupełnie normalne, swojego chodzenia do terapeuty się nie wstydzę. I nie sądzę, żeby spadł na Ciebie deszcz niezrozumienia i oburzenia. Pani Peszek wzbudziła niechęć chyba bardziej tą azjatycką podróżą, a nie samy problemem z depresją. No bo jak można narzekać na ból na hamaku, kiedy inni mają ból co do gara włożyć. Jakby piękni, bogaci i z poczuciem humoru (to do Ciebie) byli impregnowani na smutek. Jestem w stanie zrozumieć zarówno azjatycki weltschmertz i ludzi, których on oburza i/lub śmieszy. No, ale nie o mnie miało być.
    Życzę powodzenia i pisz nam dalej. Jestem w szoku, że tak młoda dziewczyna ma takiego stajla (jak miałam 23 oj głupia byłam okrutnie), bloga znam od niedawna, ale przeczytałam już prawie całego i widzę jak się rozwijasz, teksty są coraz lepsze i pogodniejsze (nie mylić z płytsze). Brawo.

  7. Ja nie leczyłam się nigdy, staram się te swoje depresyjne skłonności i nastroje ogarniać po swojemu, bo jestem samosią jak cholera. A może po prostu u mnie nie jest aż tak źle. Ogólnie rzecz biorąc w życiu sobie radzę. Jestem szczęśliwa ze swoją rodziną. Jestem szczęśliwa, gdy się uczę i czuję, że się rozwijam. Przez większość czasu jestem szczęśliwa w związku. A jednak, gdybym miała z całą pewnością określić, czy jestem SZCZĘŚLIWA, czy NIE, miałabym długą chwilę wahania. Mam tę swoją melancholię, jak cień nie do końca dopasowany do obiektu.

  8. Nie bardzo wiem, co mógłbym napisać o tej dziwce i szmacie, więc napiszę zgodnie z końcowym życzeniem o tekście: walczę ze sobą o to, żeby ociupinkę ważniejsze od tego kto mówi było co.
    Z Tobą mam problem, bo nie da się zupełnie wyczyścić tego tekstu z jego wyśmienitego stylu, a on pasuje pewnie do obu kategorii.
    Zwyczajnie dzięki za stwierdzenie: „resztę się doklei!”; wcale nie wiem, czy w świecie ludzi rozwiązujących tylko najważniejsze, psychiczne kłopoty byłoby na nie miejsce.
    Prośby o emaila rozumiem natomiast jako podprogowe wmówienie nam, że Radomska to małpa, co w kontekście tytułowej szmaty wydaje się zwyczajnie niemożliwym.

  9. Hmm, ni cholery nie wiem co tu napisać. A czuję się w obowiązku coś napisać, bo ten tekst do mnie dotarł. Dobrze było coś takiego przeczytać, bo ja znam problem raczej od drugiej strony – depresję miał mój (były już) mężczyzna życia. Mimo, że się leczył to leczenie gówno dawało i z dnia na dzień coraz ciężej było się jakoś porozumieć. Czasami wstyd mi za samą siebie bo też już miewałam dość i jego i jego „humorów”. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to choroba i nie jego wina, ale wiadomo, czasem człowieka szlag trafia z bezsilności i wtedy musi ponarzekać, choćby najbardziej irracjonalnie. Oczywiście, starałam się nigdy nie narzekać do niego, tak sobie w eter złość wylewałam, było mi lepiej i mogłam próbować pomagać. Oczywiście specyficzne uposledzenie – nie umiem mówić o tym co czuję niczego nie ułatwiało. Głośno krzyczę tylko gdy się wkurzę, ale już prosić o pomoc to mogłabym szeptem albo wcale, bo „dam radę”. Historia zakończyła się średnio, on prawie się wyleczył (w każdym razie teraz jest lepiej) ale nam nie wyszło. To nie disney. Ale przynajmniej gadamy jak ludzie, co wcale takie oczywiste nie jest.
    Teraz przyszło mi do głowy, że nie mam zielonego pojęcia po cholerę to piszę. Ale natchnęłaś mnie i tez muszę trochę żali wyrzucić, dla zachowania równowagi w naturze.
    A Tobie mogę tylko życzyć powodzenia, siły ducha, umysłu i dobrego psychiatry. Trzymam kciuki i dzięki, dobrze było przeczytać coś takiego.

  10. Dziękuję Ci za napisanie tego tekstu 🙂 Od siebie dodam tylko, że równie ciężkie jak przyznanie się do depresji przed światem, jest przyznanie się do niej przed samym sobą. Na razie mam za sobą ten drugi etap i staram się radzić ze swoimi smutkami sama, czasem mi się to udaje, czasem nie. Dałaś mi siłę. Powodzenia 🙂

  11. Lecz się, depresja jest uleczalna, trochę to trwa oczywiście.Najważniejszy dobry, ale na prawdę dobry psychiatra no i jeszcze lepszy psycholog.
    Wyszła z tego najbliższa mi osoba i jeszcze wiele wiele wspaniałych rzeczy zrobiła.Bardzo ważne jest zrozumienie i wsparcie najbliższych, czego Ci serdecznie życzę.Niekoniecznie muszą być nawroty choroby, a jeśli są to już wiadomo o co chodzi i łatwiej sobie z tym poradzić.

  12. Nie pamiętam już czy byłem już kiedyś na Twym blogu, ale muszę Ci powiedziec, że ja także miałem problem z głęboką depresją. Wcześniej „śmiałem się” słysząc gdzieś „…dziś obchodzimy światowy dzień depresji…” dopóki sam nie doświadczyłem tego stanu. Jednakże bardzo pomogło mi pisanie bloga. Założyłem go w zupełnie innym celu, akurat w czasie, gdy zjawiła się jak Ty ją nazywasz „ta dziwka”. Blogowanie, niekiedy szczere aż do bólu – bardzo mi pomogło wyjśc z nienormalnego stanu duszy i ciała.
    Po kilku latach trwania w związku z „tą dziwką” – nie czuję potrzeby publicznego wybebeszania się z tego co we mnie siedzi.

  13. Odważnie! Brawo! Mądrzy docenią. Głupimi nie ma się co przejmować. Podoba mi się to zdanie, że nieszczęśliwi unieszczęśliwiają bliskich wokół i choćby to jest dostatecznym powodem żeby coś ze sobą zrobić. Męża można zmienić, z rodziną można nie gadać, ekstremalnie nawet dzieci można pogonić, ale z sobą samym jest się całe życie no to chyba jest o kogo walczyć ?! A swoją drogą Twoja depresja ma przepieprzone jak jesteś tak bojowo nastawiona. Nie zazdoszczę jej.

  14. Ożesz.. dawno tak dobrego tekstu nie czytałam.. muszę się nim podzielić z siostrą i z dwoma innymi siostrami! Proszę go nie usuwać! Jest genialny i przeczytam go jeszcze kilka razy.. to tak samo jak trafiam na dobry numer i chcę go słuchać w kółko..i najlepiej znać na pamięć każdy smaczek, który powoduje, że całość jest wręcz idealna!

    Bravo!

  15. I jeszcze jedno.. depresja to przypadłość artystów, a Ty niewątpliwie nią jesteś! Tym bardziej nie dziwi mnie fakt, że Maria Peszek o niej opowiadała.. wcale nie zrobiła na mniej jej historia żadnego negatywnego wrażenia, ani też nie zmieniła mojego postrzegania jej osoby.. Jest artystką, jest pierdolnięta- dlatego jest dobra i dlatego ma depresję!

  16. Droga Radomska!
    Nigdy nie pisałam w takich miejscach jak blog, ale dziś zdarzyło się coś dziwnego ,więc postanowiłam naskrobać parę słów!
    Odwiedziłam w południe koleżankę wymieniając sie książkami, i tak przy okazji, powiedziała mi ,że od dawna czyta tylko jeden blog (Twój) i jest mu wierna- laskę fajnie się czyta-ma trochę feministyczne zapędy- rzuciła.Fajnie,ja też-powiedziałam ,więc moze i ja zajrzę… I co???
    Otwieram Twojego bloga i czytam o dziwce, która zalazła Ci za skórę-hmmm ja tez mam taką, a przecież nie o tym miało być…no ale niestety…albo stety i przeznaczenie!
    Jestem na (mam nadzieję) końcu drogi do wyzdrowienia….mój przypadek był ciężki- w ciągu miesiąca schudłam 12kg, przestałam jeść ,pić i w końcu chodzić….znalazłam sie w szpitalu -tydzień pod kroplówkami! Potem kilka miesięcy znów uczyłam się żyć, chodzić,….dziś już znajduję przyjemności i jestem z siebie dumna jak cholera!Szpital był dla mnie tak wielką traumą, że postanowiłam zrobić WSZYSTKO by nigdy nie znaleźć sie w tamtym miejscu. Proces wychodzenia, jest żmudny, ale nie niemożliwy-trzeba tylko mieć niezachwianą wiarę w wyzdrowienie! Ja osobiście założyłam zeszyt w którym napisałam PLAN Działania wychodzenia z choroby-Pozbycie się jej raz na zawsze,.Opisałam kilka sposobów obok farmakologi i terapii oczywiście ,wprowadziłam modlitwę, nieograniczony kontakt z przyrodą,czytanie literatury , afirmację, jogę, dbanie o zdrowe odżywianie, relaksację, aromaterapię, masaże…Afirmacja jest niesamowita…kilkanaście razy pisałam w zeszycie codziennie: jestem zdrowa, jestem odważna i spokojna, kocham i akceptuję siebie, otacza mnie miłość, moje ciało tryska energią, daję sobie radę w każdej sytuacji, jestem bezpieczna…itd. Tak naprawdę sposobów jest wiele ,tylko każdy musi znaleźć chęci ukryte w sobie i podjąć działanie….bo bliscy , i owszem są ważni (oczywiście tylko Ci wspierający), ale tak naprawdę tylko my sami jesteśmy w stanie pomóc sobie najbardziej. Dziś widzę po sobie jak wiele błędów w przeszłości popełniałam, dobijałam swoje ciało, aż w końcu postanowiło sie zbuntować i to baaaardzo boleśnie!
    Słuchaj Radomska, jesteś silną babką, więc swoją słabość już przekłułaś w swoją siłę! Dowodem tego jest ten blog!!!!I niech Ci tej siły nigdy nie zabraknie!
    Za wszystkich takich jak my-trzymam mocno kciukasy!I jeszcze mała prywata: pozdrowionka dla Aneczki, dzięki której się tu znalazłam!!!

  17. Hm, witaj. Czytam Twojego bloga kawałkami, trafiłam tu przez Karola Paciorka. Masz świetny styl, bardzo łatwy dla odbiorcy. 🙂
    Może na temat depresji jako tępej dziwki nie powinnam się odzywać – mam tylko 15 lat, ale trochę mnie natchnęłaś tą prośba o komentarze.
    Dużo mówi się o trudach dorastania, burzliwym wieku dojrzewania itp. Mam teoretycznie wszystko, kochających (na swój sposób, w związku z takim a nie innym wiekiem mam z nimi pewne „problemy”) rodziców, cudownego, odrobinę starszego chłopaka, do niedawna miałam też sporo znajomych i czas zajęty głównie nauką i spotkaniami z nimi.
    Co jakiś czas przychodzi moment, w którym się wyłączam. Do tej pory zupełnie się izolowałam, zostawiałam znajomych (lub oni mnie, zmęczeni niezrozumieniem problemu), przestawałam wychodzić z domu, często też zmieniałam szkołę, o ile była ku temu okazja. Traciłam w jednej chwili wszystko, co budowałam miesiącami. Bez mrugnięcia, jakby nigdy mi na tym nie zależało, jakby tylko mnie unieszczęśliwiali. Takie odnosiłam wrażenie.
    Czuję, że to znowu przychodzi. Jakby głowa żyła własnym życiem. Nie mogę przestać się zadręczać. A przecież wszystko mam. Ludzie od dawna powtarzają mi „ogarnij się i idź dalej”, ale nie potrafię. Jakby jakaś wewnętrzna siła nie dawała spokoju. Nie umiem się od tego uwolnić. Nie mówię o tym nikomu, rodzice twierdzą, że to tylko mój charakter, że wyrosnę z tej głupoty i będzie dobrze, będę taka „jak powinnam”. Moje zachowanie w powyższych sytuacjach jest infantylne i egoistyczne, wiem to. Ale może to coś więcej…?
    Nie mam pojęcia po co to napisałam. Takie trochę wypociny dziecka-emo. Może po prostu się boję.

  18. Ci powiem, że Ci nie wyszło po raz pierwszy. Po raz pierwszy nikt tu Ci nie nasmarkał, nie obraził, nawet się nie zapluł.
    Nawet jak tej depresji naprawdę nie masz (co przyznaję, przeleciało mi przez głowę) zrobiłaś giga dobrą robotę. Jestem pod wrażeniem. Swojego daru giętkiego języka i cywilnej odwagi użyłaś dla ludzi bardziej niż kiedykolwiek. A wydawało mi się, że to, co dotąd robiłaś na blogu to było mistrzostwo.

  19. Chyba jeszcze nigdy żaden tekst tak do mnie nie dotarł, niesamowity przekaz, myśli i moc.
    Chylę czoła i z całego serca życze powodzenia *-*

  20. Jezu i ja to chyba mam. Mam nadzieję. Alet o śmieszne że ja. Zawsze aktywny, pomocny i ciekawy. A teraz sen , praca byle do domu albo na potem. Fakt ostatnie 5 lat było dla mnie straszne, ojciec umierał na raka krtani , matka na płuca które były jak rzeszoto. Ale dotrwałem, dzień za dniem do końca. Walcząc o każdy ich dzień, by ten ostatnie lata były ICH latami pomimo… Udało się odchodzili spokojni. Pamiętam że ten czas dla mnie był jak na rolkasterze. Lekarze gratulowali że rzadko się ktoś jak ja zachowuje. A ja przy końcu myślałem że jak to potrwa jeszcze rok to zwariuje, bo budząc się zastanawiałem co dziś się stanie złego i jak to przekuć na dobre.
    A teraz? Po roku. Nie mam na nic siły. I nie czuję że powinienem ją mieć bo i po co? Marzenia, swoje szczęście moi rodzice też mieli a … skończyło się jak się skończyło. Po co w to brnąć skoro i tak na końcu jest rozczarowanie.
    Ciągle mnie coś boli. Gardło już z 7 miesięcy (palę) i wiem jak to wygląda dalej. Ale nie mam siły iść do lekarza po diagnozę. Liczę że to nie to ( bo statystyki, bo to było by gnojstwo ws. do mnie itp.itd., liczę… że to nie rak. Boli mnie brzuch, krzyż, nerki i szyja. Co wejdę na internet to trafiam na info o raku. Paranoja. Paranoja że jest mi niby już wszystko jedno, i chcę już umrzeć ale jednak chyba nie bo się boje co powie lekarz. Mam dość samego siebie. Swoje niekonsekwencji, słabej woli, marazmu, dobrej miny do złej gry. Tak się nie da żyć.

  21. Czytam Twojego bloga od niedawna. Przez pół powyższego tekstu nie bardzo mogłam zatrybić o czym mowa. W Twoich tesktach widziałam siebie, wiecznie znerwicowaną, usmiechnięta-pier.lniętą, wiecznie coś gubiącą, wiecznie wszystko komentującą trzepniętą dziunię. Widzącą świat w krzywym zwierciadle. Nieraz nadczłowieka, a nieraz gatunek lichwiarski. Zazdrościłam wyluzowania. mnie też cały świat od zawsze widział tak, jakbym miała wywalone. Jakby nic nie mogło mnie złamać. Jakbym tylko grała swoje humory dla zabawy widowni. Mam wrażenie, że tych 'przebojowych” zawsze się tak postrzega i przez to – „to” kurestwo nie jest widoczne tak, jak u ludzi spokojniejszych. Masz doła, masz gorszy dzień, obejrzyj komedię a Ci minie – mówi się. A gówno powraca coraz częściej i ma coraz to bardziej mazistą postać. Ludzie nie rozumieją, że to inny stan świadomości. Ludzie mówią: jak można nie chcieć rozwiązac swoich problemów, przecież istnieje rozwiązanie. Depresja to brak woli. Woli czegokolwiek, choćby podtarcia sobie tyłka. To jakby wszczepiono mi mózg pawiana i nie potrafię już żyć w świecie ludzi i odczuwać tak jak człowiek.
    Pozdrawiam ciepło i pełna zrozumienia. Akuratnie krytyka ludzi powinna Ci wisieć, jesteś ponadto 🙂 Uwierz mi sama nie byłam w stanie pojąc istoty tego badziewia póki mnie nie dopadło. To tak jakbyś oczekiwała od ludzi zrozumienia jak to jest żyć w innym wymiarze. Nie da się. Trzymam kciuki.

  22. Przyznam się Wam, pani Radomska, że PRZELECIAŁO mi przez myśl, czytając Twojego bloga, że masz niejakie problemy z pełnym odczuwaniem rado(m)ści świata…ale, że nie jestem diagnostą a jedynie osobą, do której siostry Depresja lub Chandra dość często wpadają, to postanowiłem i ja skreślić parę słów…szczególnie, że W RAZIE CZEGO: to TY zaczęłaś ;-)….
    Istotnie niezbyt dobrze mi się funkcjonuje w towarzystwie tych siostrzyczek, ale że znamy się już sporo lat, to: polubiłem je…ZASŁUGUJĄ na to!
    Oczywiście towarzystwo to nie jest mi jakoś specjalnie miłe, przypadające do gustu, ale ja się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma (a szaleje za tym, czego się nie ma!!)…
    To taki mój sposób walki przez UNIK: na praktykę niewiele można wygrać tocząc boje z tymi Paniami (wręcz mitycznymi Parkami – dzierżącymi w swych dłoniach nić naszego żywota)… za to akceptując sytuację, w jakiej się niefortunnie znajduję – udaje mi się jako tako funkcjonować.
    Pewnie, że nie jestem zadowolony z obecności tych choler w swoim życiu, zżymam się na ich ustawiczną obecność wokół mnie (a paszły przebrzydłe – nieraz rzucę, ale one nic sobie z tego nie robią)…ale też coraz częściej: DOCENIAM je.
    Odbierają mi One co prawda sen, śmiech, lekkość duszy…ale też czynią ze mnie mężczyznę (z ciągle chcącego się śmiać klauna), człowieka roztropnego, refleksyjnego i odpowiedzialnego – z Piotrusia Pana, który nie chce dorosnąć i któremu w głowie tylko harce i zabawa…
    Mam też na Nie swój sposób (bo nie chcę omotany ich nićmi smutku do imentu): to życiowa AKTYWNOŚĆ (chociaż z wiadomych powodów taka ułomna, niepełna, nie przynosząca oczekiwanego zadowolenia – będąca jednak jakimś tam lekiem na te zgagi).
    A ta aktywność, jak u siebie zauważyłem, wynika przede wszystkim z ciekawości świata i ludzi – i to polecam w sobie pielęgnować, to jeden z najlepszych środków antychandryczno-depresyjnych: pomagających się rozwijać i będących źródłem autentycznej Radości czy Szczęścia – z którymi to i złe siostry często przegrywają…
    Nie wiem, czy Radomska (ktoś inny) znajdzie jakąś korzyść w tym, co napisałem, ale tak to właśnie u mnie jest.
    I jest to oczywiście też tylko część tego, o czym chciałem napisać, ale żem już zmęczony i senny, to będę kończyć.
    Jeszcze tylko może jedno, dla mnie dość ważne: w ramach pewnej samokontroli co ileś tam miesięcy czy lat – sprawdzałem swój poziom życiowego zadowolenia takim prostym testem: SOC-29 (łatwy do znalezienia w necie). Wynik tegoż testu z zadziwiającą regularnością oscylował zwykle w granicach 110pkt….taki też wynik otrzymałem w ostatnim *badaniu* w maju tego roku.
    I choć do wyników takiego psychotestu trzeba podchodzić z pewnym przymrużeniem oka, to niewielkie tylko odchyłki w rezultatach: mogą/powinne być – czymś niepokojącym.
    Ja tam się tym jednak za bardzo – nie przejmam, Radomskiej życzę zdrówka 🙂 (przede wszystkich tego psychicznego), uśmiechów pełnom gembom (z widocznym brakiem lewej dolnej siódemki), mocy blogowych adoracji (że o innych nie wspomnę) :-).
    No i, jeśli nie oswojenia wiedźmy Deprechy (to NAPRAWDĘ ciekawa i wartościowa baba – przy bliższym poznaniu!), to w ostateczności: zaduszenia tej małpy ;-)…

    1. Zapomniałam napisać z praktycznego punktu widzenia, więc dopisuję pod tekstem przemiłego dżentelmena 🙂 Ja też uważam, że walka z depresją tylko ją motywuje, pięknie określają to słowa Anthonego de Mello: „To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz”. Chodzi o to, że jesli poświęcamy daną ilość energii na walkę z czymś to dajemu temu siłę wprost proporcjonalną do ilości energii zużytej – i to by się sprawdzało w moim przypadku.
      Moja deprecha zaczęła się mniej więcej w okresie pewnej tragedii w życiu, natomiast jakieś dwa miesiące potem zaczęłam biegać. Do tamtej pory nienawidziłam biegania, uprawiałam za to inne sporty. W tamtym okresie nie miałam za bardzo ku temu możliwości, więc bieganie to była jedyna opcja. Pomogło mi tak bardzo, że zaczęłam się zastanawiać… i odkryłam znaczenie endomorfin. Jako że potem i ta opcja odpadła a nasilił mi się stres – moja towarzyszka rozwinęła skrzydła. Teraz wiem, że to dlatego że przestałam być aktywna fizycznie, zapewne jestem uzależniona od endomorfin bo ilekroć zaniedbuję choc trochę aktywność fizyczną, wraca mi „to to”. Też jakiś sposób. Pozdrwaiam

  23. Zgadzam się z tym co napisałaś o tym ,że temat psychologów i psychiatrów jest tematem tabu w Polsce. Ja się do psychologa wybierałam od kilku lat ,wczoraj miałam pierwszą wizytę i uważam to za jedną z mądrzejszych decyzji jakie można podjąć . Przyjaciele nie pomogą nam we wszystkich problemach ,bo nie mają wiedzy specjalistycznej i chcąc dla nas jak najlepiej dlatego nie są obiektywni. Ja doszłam do momentu ,w którym uświadomiłam sobie ,że moje życie może inaczej wyglądać i przekonało mnie też do tego kilku moich znajomych ,którzy nie bali się powiedzieć ,że chodzą do psychologa i widziałam po Nich efekty terapii. Zaczynam swoją długą drogę ,ale jestem pełna pozytywnej energii 🙂

  24. Cholernie inspirujący tekst! Myślę, że powinnaś być z siebie dumna, nie każdego stać na taką odwagę, a szkoda 🙂
    Z niecierpliwością czekam na kolejne posty.

  25. cholera jasna! Świetnie napisane, nie usuwaj tego posta! Jestem tu po raz pierwszy, a na pewno wrócę po tym co przeczytałam. Gratuluję odwagi i trzymam kciuki za Twoją siłę. Oby nigdy jej nie brakło 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

  26. Niebieska wiarygodność, szkoda że nie biało-czerwona 😛 znana blogerka PHI tylko tu A nie we wszechświecie? ojej … Mam wątpliwości co do płci, wieku rozumu Serce to organ nieużywany bo intencje czyste niczym …a nieważne 🙂 ogólnie wyglonda to niczym sranie do bani…i niech tak Chani zostanie. AMEN – o!!! Jak bym miał wiencej czasu to bym moze przeczytał a tak widok ogólny i znajomości znanej BL. 0 erki mnie wystarczy 🙂 paj koniki.. a jak siem PO starasz …to itd i w tym temacie …..

  27. Szukałam w tym tekście choć jednego zdania z sensem, ale znalazłam tylko grafomański bełkot pełen bluzgów. Jeśli jest Pani naprawdę bardzo znaną blogerką to szkoda mi systematycznie to czytających.

  28. Z ciekawości zajrzałam dzisiaj na Twój blog, rozpoznałam Cię na zdjęciu i przypomniałam sobie Naszą rozmowę w busie, rozmowę na trasie Tomaszów Maz – Ujazd :)))) a to były bodajżeeeee wakacje, wtedy właśnie miałyśmy tą przyjemność się poznać i powiem Ci, że tak jak ciekawie opowiadałaś o swoim blogu i tym co robisz tak równie ciekawe jest to co na nim piszesz:) życzę powodzenia i zawrotnej kariery 🙂 pozdrawiam

    1. To SĄ wulgaryzmy i mają zdecydowanie rolę terapeutyczną – taki system obronny przed światem. Trudne do zniesienia, dla mnie też

  29. Życzę Ci powodzenia. Cieszę się, że Twój tekst dał siłę i radość cierpiącym jak Ty i ich bliskim. Jestem tu po raz pierwszy i chyba ostatni. Nie moje rewiry. Do komentujących: rozumiem czemu autorka tak bluzga, ale czemu Wy automatycznie koniecznie musicie się podłączać do takiej formy? Strasznie to prymitywne.

  30. Taki Mierdalin i Mierdalon z „Żeby cię lepiej zjeść” Eduardo Kieffera. Kilkadziesiąt lat temu pisane ale widać u Radomskiej kontynuację.

  31. 3mam mocno kciuki i oby tak dalej 🙂 fakt, że deprecha w naszym społeczeństwie traktowana jest jak febra- na wszelki wypadek lepiej odizolować. tym bardziej doceniam odwagę swoistego comming outu. a w gorszych momentach polecam pigułę z pozytywnych komentarzy, które leją się tu wartkim strumieniem – nie poddawać się, nie poddawać 🙂

  32. A wiesz co? A Ty wiesz, że Ty sama jesteś dla siebie psychologiem, psychiatrą i jeszcze kilkoma innymi znachorami? Bo to Twoje pisanie to nic innego jak terapia, najprawdziwsza, najskuteczniejsza terapia…lepsza niż wszystkie farmaceutyki tego świata. Tak Dziewczyno, wiem co mówię. Kilka lat temu, gdy, żyjąc w toksycznym związku, próbowałam odnaleźć siebie i resztki poczucia godności, z których zostałam brutalnie okradziona, zaczęłam pisać..niby jakieś tam parę rozdziałów przyszłej książki. Z toksycznym, brutalnym potworem w roli głównego bohatera, czyli z moim byłym. Ja tam występowałam jako głupiutka, naiwna żona, co to można jej każdy kit sprzedać i jeszcze naubliżać. Poziom autoironii w tym piśmidle był zatrważający!!!! Ale skutek piorunujący! choć wcale nie przewidziany.. ostatnio natknęłam się na te zapiski, będąc w cudownym związku z fantastycznym mężczyzną… i popłakałam się w dwójnasób: ze śmiechu, bo chyba też udał mi się sarkastyczny, autoironiczny styl, i ze smutku, że kiedyś byłam taką, toksyczną żoną…..
    Pisz więc dalej, bo to Ci bardzo służy, a i zajebiście się to czyta! Może i ja kiedyś spróbuję popisać w necie…
    a depresja? od lat mam za ścianą sąsiadkę, która cyklicznie puka wieczorem do mnie z z informacją, że „świruje”, i „że w nocy do mnie będzie pukać,jakby miała umierać”. Mówię jej”OK, pukaj jak tylko będziesz mnie potrzebowała”, bo zaprzeczanie jej obawom nie ma żadnego sensu, nie w tych trudnych dniach… Pozdrawiam, jak będziesz potrzebowała to też możesz do mnie zapukać. Buziak!

  33. Dziękuję…. Z depresją walczę od lat, i póki co trochę nade mną góruje, ale twoja notka na prawdę poruszyła mnie do głębi… podziwiam Cię, że tak dzielnie sobie radzisz i znajdujesz siłę, by z tym walczyć. Ja chodziłam do psychologa, do psychiatry, państwowo, bo nie stać mnie na prywatne wizyty i gówno mi to dało. Chodziłam do kilku placówek, do kilku różnych „specjalistów” i albo na mnie leją ciepłym moczem, bo im nie płacę dodatkowych pieniędzy, albo mam na prawdę pecha i trafiam na samych beznadziejnych lekarzy. Próbuję teraz radzić sobie sama, ale z marnym skutkiem… tyle chce zrobić, osiągnąć, a tak na prawdę kończy się na leżeniu w łóżku i gapieniu w ścianę. Przez to prawie zawaliłam rok na studiach, ale ogarnęłam się w ostatniej chwili i zaliczyłam, na trójach, ale zaliczyłam… Nabawiłam się nerwicy żołądka, ogólnie nerwicy, ale próbuję teraz kolejny raz zawalczyć o swoją radość życia. Może tym razem mi się uda. Zbyt dużo już mi przeleciało między palcami. Czas się ogarnąć. Dziękuję i pozdrawiam 🙂

  34. Radomska, brawo! Tysiącuścisków i ciepłych myśli za odwagę i za siłę,żeby o siebie walczyć!
    Postrzegeanie depresji jest u nas rzeczywiście skrzywione i potrzeba więcej takich pozytywnych, zakręconych Radomskich, żeby się ludziom otwarły. Szukanie pomocy, to nie jest wstyd, i jako psycholog (mocno przyszły :D) przysięgam,że nie gryziemy. Psychiatrzy tym bardziej. I trzeba o tym mówić,że są spoko, że to lekarze i że pomogą. A depresja, to choroba, a nie nowomodny wynalazek dla leniwych.

  35. Znam to, rozumiem Cię w stu procentach. Nie mam depresji. Mam borderline. Przyznałam się paru bliskim osobom, część potraktowała to jako właśnie fanaberię, śmieszne tłumaczenie dla mojego zwyczajnie paskudnego charakteru. Walczę, miotam się, popadam w skrajności, miewam stany lepsze i gorsze. Odkąd poznałam diagnozę zaczynam na nowo siebie definiować, dużo lepiej rozumieć o co mi właściwie chodzi. Chcę zmian, chcę wydobrzeć, ale to nie jest kwestia zwykłego wzięcia się w garść. Wiem, że to trudna droga. Trzymam kciuki, żeby udało Ci się przezwyciężyć chorobę. Do boju Radomska!

  36. Ale jestem twarda i nie twardsza od Was wcale.
    Jesteś twarda i dlatego Cię lubimy 🙂
    Każdy ma jakieś problemy, często nieuświadomione, lecz nie każdy stawia im czoła i za to Ciebie szanuję.

    Sama leczę się psychiatrycznie (w perspektywie mam oddział…). Przed pierwszą rejestracją do psychiatry byłam tak zestresowana, że podchodziłam do tego 3 razy…

  37. „Na limit uśmiechów, które zarażają, przypada też odpowiednia ilość łez, które ignorowane, kumulują się, a potem napierdalają z siłą rażenia, która zwala na jakiś czas z nóg.”…to także moja teoria ..i moja historia

  38. Trzymaj się i nie daj się Panno Radomska.
    Jeśli masz siłę, żeby rano wstać z łóżka i do tego wykoncypować taki tekst, to powinno być tylko lepiej i tego życzę 😉

  39. Rewelacyjny tekst. Będę szczera, i powiem, że na początku wydał mi się bardzo wulgarny. Myślałam, że zaczynasz bluzgać po jakiejś koleżance, a potem… a potem plułam sobie w brodę.
    Cieszę się, że o tym wspomniałaś. Ja sama prawdopodobnie męczę się z depresją, nerwicą (mówię- prawdopodobnie, bo nie byłam jeszcze na tyle odważna, by iść do lekarza, ale przecież te choroby po prostu czuć). Boli mnie to, że społeczeństwo po prostu ich nie uznaje i nie rozumie. Kiedy nastolatka komuś powie o swoich dolegliwościach, usłyszy „to taki wiek”, „gdybyś wiedziała, co to depresja…”.
    Pozdrawiam

  40. Trafiłam tu po raz pierwszy nie licząc na szczególne braterstwo dusz, ale w związku z tym, że doskonale wiem o czym mówisz, nie mogę się nie odezwać. Nabawiłam się nerwicy, bo świat runął mi na łeb. Trzęsawki, strach przed wszystkim, nawet przed wyjściem z domu. Panią Psycholog poradziła mi przyjaciółka. Nie wiedziałam czy to ja zwariowałam i błędnie postrzegam wszystko wokół czy to świat oszalał. Spojrzenie osoby trzeciej na Twoje problemy, możliwości wygadania się, jakkolwiek abstrakcyjne byłby Twoje teorie na otaczającą Cię rzeczywistość (w gabinecie o dziwo znajdowałam potwierdzenie swoich teorii), nawet jeżeli trzeba za to wszystko płacić, pozwoliło mi stanąć na nogi. Raz, a dobrze. Odrobina leków też wskazana, why not, jeżeli ma pomóc? Psychiatrzy są w porządku. Czasem to wraca, ale wtedy pukam się w głowę i mówię „chyba żartujesz, nie ma opcji” plus soczyste „spierdalaj”. Wszystko przy odrobinie chęci i samozaparcia. Kibicuję z całego serca, bo zdecydowanie łatwiej to odeprzeć, gdy jest się totalnie świadomym tego, że nie wszystko jest ok (bo przecież nie musi, jesteśmy tylko ludźmi). Daj popalić tej suce, bo na nic innego nie zasłużyła! Kopas w dupas na szczęście! Pozdrawiam przeserdecznie, Kinga

  41. Zajebista notka! Myślę, że każdy z nas ma swoją dziwkę w życiu, której chętnie by się pozbył… Osobiście walczę z dwoma… Często wracają w momentach najmniej spodziewanych, w sytuacjach kiedy wydaje mi się, że już jestem bezpieczna i silna… Niestety… trudno jest walczyć z chorobliwą nieśmiałością, a jeszcze gorzej z bulimią… Pozdrawiam i trzymam kciuki w walce z Depresją!!!

  42. Radomska, jesteś skrajnie zajebista. Wspieram mentalnie i trzymam kciuki do białości. Jeżeli tak potrafisz pisać w depresji, czekam już niecierpliwie na wpisy, kiedy już poczujesz się lepiej. Pozdrawiam serdecznie.

  43. znam tą podstępną szmate i zawodowo , bo jestem psychiatrą i prywatnie…bo choroba to choroba, nie robi selekcji na lekarzy i pacjentów.
    Próbuje ją ogarnąć i jakoś wykorzystać, zastanawiam się czego się mogę od niej nauczyć;) , bo choć to podła suka to niegłupia.Uczy mnie ,że muszę odpoczywać i kogo mieć w dupie i ,że powinnam się wkurzać , bo tłumiona złość ją karmi.Uczy mnie ,że mam swój rytm, bardzo kompatybilny z przyrodą i kiedy ona zwalnia ja muszę też….trzyma mnie `za pysk` brakiem energii i bólem totalnym – fizycznym i psychicznym,bo to suka, ale gdyby nie to …. pewnie bym jej nie posłuchała….Dzięki za Twój tekst, mogłam to napisać i czuje się z tym dobrze….to niezwykłe w tym stanie.Pozdrawiam.

  44. co tu dużo pisać, nadwrażliwce tak mają, że w końcu coś ich chwyta i nie chce wypuścić…potem nagle okazuje się, że to coś jest troszkę silniejsze niż by się mogło wydawać..ciężko to zdusić, zapomnieć..pamiętam nowy 2011 rok kiedy to bez tzw. konkretnego powodu wyłam do ściany i mówiłam, że nie chcę tak żyć..potem już nawet firanki w pokoju wydawały mi się wrogie a ja sama nie potrzebna sobie, bliskim i światu…ale jednak ci bliscy zaprowadzili mnie dosłownie za rączkę tam gdzie powinnam trafić 10 lat wcześniej i chyba teraz mogę powiedzieć, że tak troszkę się pogodziłam ze sobą i losem..mam nadzieję, że nowe życie, które w sobie noszę będzie szczęśliwe, spełnione i bezpieczne:) pozdrawiam

  45. Wiem jaka to podstępna, złośliwa i upierdliwa dziwka. Mnie się nie udaje wygrywać tych pojedynków ale jestem prawie pewna,że Tobie się uda i to raz na zawsze /lubi wracać i nękać/. Pomoże Ci Twój dystans do rzeczywistości i niezwykłe poczucie humoru a także wiek – nie zdążyła się na dobre rozgościć. Wygrywaj – dla siebie i dla czytaczy,którzy potrzebują Twoich tekstów. Pozdrawiam.

  46. Wewnętrzny świat jest bardzo zakręcony. Myślisz że wiesz czego chcesz a jutro się okazuje że już tego nie chcesz. Męczysz się walcząc ze sobą? Ale kto z kim walczy? Jak to jest że żyją wewnątrz dwie sprzeczności. Jedna chce druga leży w łóżku. Czemu ta z łóżka wygrywa? Świadom tego co jest dla Ciebie lepsze wybierasz inną drogę… Powodując jeszcze większe nie zadowolenie ze swojego podejścia. Ciągłe usprawiedliwienia…
    Stworzyłem swoje własne żałosne ego które teraz trzyma mnie w ryzach… Podobno ciało uzależnia się od emocji jakie im dostarczam, dokładniej chemii która ją powoduje, mogę na chwilę się wyzwolić ale głód powraca, zawalam kolejny termin, odcinam się od znajomych w końcu zamykam się w domu i użalam się nad sobą… Niby wiem kim chcę być ale ego do tego nie pasuje, przecież muszę czuć się tylko średniakiem. W pracy po pracy zawsze tym kto stoi z boku.
    Mimo przebłysków swojej wspaniałości (czasem udaje się zapomnieć o tym drugim) koniec końców pokonywany przez ego, wracam to emocji średniaka. Najgorsze jest to że jestem świadom swoich umiejętności, wiem że potrafię być dobry w tym co robię, zabawny towarzyski ale po jednym potknięciu świadomość wraca do średniaka.. Jak by tak dało się odciąć od przeszłości i dać sobie czysty start. Zapomnieć tego kim byłem i stać się sobą. Jak wyprosić tego gościa z mojego życia?
    Może pełna identyfikacja tej szmaty mi w tym pomoże… Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Dzięki Radwańska zawsze dobrze nazywać rzeczy po imieniu. 🙂

  47. Dziękuję – to fenomenalny tekst o tej trudnej chorobie… dużo uśmiechu i dystansu, szczypta wzruszenia i tyle zapału do walki o siebie…
    Życzę coraz większych sukcesów na drodze do zdrowia! 🙂

  48. Znam tą dziwkę bo sama się z nią męczę. Tak podłych szmat mało jest na świecie.
    Pozdrawiam Cię ciepło- trzymaj się 🙂
    Świetny tekst!

  49. Hej, o Twoim blogu preczytałam w nowym Newsweeku. Nie czytam takich rzeczy zazwyczaj ale postanowiłam tu zajrzeć właśnie ze względu na TEN wpis.
    Ja też mam swoja, nieco inną dziwke a mianowicie zaburzenia lękowe.
    Irytuje mnie niezmiernie polskie podejście do wszelkich problemów natury psychicznej. Są wpychane do jednego wora a wszyscy, którzy cierpią i to nie wazne czy na schizofrenię czy depresje i lęki są uważani za niepełnych, niegodnych ludzi właśnie takich wariatów. Wiedza w Polsce o zaburzeniach emocjonalnych i psychicznych jest ZEROWA. ZEROWA jest wiedza na temat psychologii i tego jak powinna wyglądać terapia. Ludzie potwornie się wstydząc chodzą ukradkiem do psychiatrów licząc, że tabletki dadzą ulgę i przyniosą kres wszelkim dolegliwością. Czasem nie robią nawet i tego siedzą jak więżniowe we własnych domach, samotni, tracący chęć życia. Mało kto na prawde mało kto pomoże sobie terapią…mimo że to właśnie ona jest najskuteczniejsza głównie w walce z zaburzeniami emocjonalnymi. Natomiast my tutaj wolimy problemy zapijać lub bagatelizować bo praca nad sobą jest wyśmiewana i uznawana za niepoprawną. Irytują mnie niesamowicie takie sytuacje gdy np. pani Jolanta Fraszyńska opowiada w wywiadzie o swojej nerwicy lękowej a potem na plotkarskich portalach i w k…. szmatławcach wielkie artykuły: Jolanta Fraszyńska PRZYZNAŁA SIĘ PUBLICZNIE do nerwicy lękowej. O Jezu jakie to straszne jak to brzmi…Wiesz jak wtedy zalewa mnie krew??
    Chorujemy wszyscy chorujemy na grype, na kręgosłup, na zapalenia stawów i także psychicznie i emocjonalnie i co to jest za sensacja i powód do dyskryminacji się pytam????
    Przez takie gówniane podejście właśnie wiele osób nie leczy się, unika terapii, zamyka w sobie i odbiera sobie mozliwość własnie na tą radość na czerpanie z życia.
    Nawet w Twoim wpisie widac jaką walkę stoczyłaś ze sobą czy pisać czy nie pisać a także lęk o to jak zostaniesz odebrana. Poczytałam kilka Twoich wpisów- odważna, mówiąca co myśli a mimo to w tym wpiście widać z jakim trudem przyszło Ci podzielenie sie tym problemem.
    Ja Ci bardzo dziękuje za ten wpis, za taki coming out. Tak nie powinno być że się wstydzimy pójść na terapie, walczyć o siebie. Co jest wstydliwego w tym, że człowiek się rozwija, że pracuje nad sobą?? Powinniśmy w końcu wyedukować się troche w sprawach zdrowia psychicznego i przestać ukrywać po kątach. Dzięki za to że jestes jakims kolejnym krokiem aby przełamać to cholerne tabu w Polsce.
    Ja też walcze o siebie ale na terapii wiem jaka to ciężka walka więc życze Ci dużo wytrwałości i konsekwencji.
    Pozdrawiam

  50. też trafiłam tu przez ten tekst. Z podstępną szmatą także się użerałam, ale na swoim blogu uzewnętrzniam się raczej mało i nie odważyłam się nigdy przemycić postu o tym, przez jakie piekło przechodziłam, choć czasem miałam małą nadzieję, że czytelnicy wypatrzą to między wierszami (choć w sumie po co?). Byłam przekonana, że przyznanie się do depresji zostanie odebrane jako „przesadzanie”. Bo to, że przesadzam i że przecież wcale nie jest źle, tylko się nad sobą bezzasadnie użalam, słyszałam nad wyraz często. Ale nawet tym, którzy zasypywali mnie takimi „dobrymi radami” nie życzę, żeby musieli się na własnej skórze przekonać, co to jest depresja i że to wcale nie jest takie tam „przesadzanie”.

    Pisanie od zawsze było dla mnie formą terapii (chyba bardziej skuteczną niż psycholodzy i psychiatrzy)- od pamiętniczka nastolatki, przez luźne zapiski na laptopie, po bloga.
    Po roku niewychodzenia do ludzi, ryczenia w poduszkę i poczucia totalnej beznadziejności, bezsilności i zerowych perspektyw na poprawę, naprawdę chciałam się zabić i niewiele zabrakło, żebym zrobiła jakąś głupotę, ale, jako że często za bardzo przejmuje się innymi, nie umiałam być taką egoistką i zrobić tego rodzinie.

    Swoją „grypę” leczyłam podobnie jak Maria P. Któregoś dnia, w przebłysku optymizmu, ale wciąż z dna głębokiej czarnej dziury, kupiłam bilet na drugi koniec świata. W jedną stronę. Wszystko mi było jedno, czy stamtąd wrócę, czy mnie tam karaluchy zjedzą albo zostanę porwana i porzucona bez nerki, dlatego się odważyłam, myśląc, że nie mam zupełnie nic do stracenia.

    A tam, nie od razu oczywiście, ale po jakimś czasie, odzyskałam radość życia. Znów odkryłam, że świecące słońce może cieszyć, jedzenie znów miało jakiś smak, zapachy nie były już tak jałowe. Zaczęłam rozmawiać z ludźmi i jeszcze czerpać z tego wszystkiego przyjemność!

    Teraz jak czytam swoje wpisy sprzed ponad roku, wierzyć mi się nie chce, że naprawdę mogłam myśleć tak negatywnie, jak nie ja. Jestem z siebie dumna, że pomimo tak bliskiej znajomości z tą szmatą, potrafiłam sama zmienić tak wiele. I tylko boję się, żeby ten potwór do mnie nie wrócił, bo raz rozpoczęta znajomość na ogół ciągnie się przez całe życie i to, co przeraża najbardziej, to że tak ciężko powiedzieć jej soczyste „spierdalaj!”.

    Podziwiam Cię za odwagę w starciu z hejterami- ja to czasem wolę ugryźć się w język niż przelać na bloga swoje kontrowersyjne, zgryźliwe opinie i narazić się na ich atak-ale walczę z tym i już kilka negatywnych komentarzy udało mi się mieć w dupie! 😉

  51. Ejże Radomska! Toś dziwkę przydusiła i przywiesiła kamień u szyi tej szui!
    Megagłaz:
    „Nierozwiązywanie własnych problemów i spychanie ich na dalszy plan, poświęcanie się działaniu i innym to kurewsko krótkodystansowa metoda. Rozwiązując je dla siebie, tak naprawdę robimy to dla wszystkich ludzi dla nas ważnych, których, będąc nieszczęśliwymi, unieszczęśliwimy.”
    Nie polizie dalej, ani pełzać nawet nie będzie. Szacun dla Ciebie. Żegluj szczęśliwie 🙂

  52. Dziękuję bardzo za ten tekst,dzięki niemu wiem jak witać nowy dzień,kiedy rano otworzę oczy powiem na głos „dzień dobry dziwko,dziś ze mną nie wygrasz” może małymi krokami dzień po dniu powtarzając to samo uda mi się wrócić do normalności i uwolnić się od niej,wstać z łóżka, pozbyć się poczucia winy ,że czegoś nie zrobiłam ,poczucia winy…. przez które dnia następnego nie jestem w stanie nic zrobić.Błędne koło,które zatacza ta „dziwka” czas je pożegnać raz na zawsze:) Dziękuję raz jeszcze i trzymam kciuki za wszystkich którzy dali się spoliczkować.

  53. Świetny tekst! Chcę aby powstały prawdziwe książki o tym cholerstwie, ale z perspektywy NAS, a nie tylko nauki, lekarzy i terapeutów. Dlatego i ja się zebrałam i piszę. To moja tarcza w razie, gdyby ściera chciała wracać, a wraca.. Pozdrawiam!

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.