Nie umiem wyjaśnić

fot. Ewelina Choroba

Co jakiś czas pisze do mnie któraś z bezdzietnych koleżanek i pyta nieśmiało „Ola, jak tam jest?” Tam, czyli po drugiej stronie, po ciąży, z dzieckiem. Kiedyś byłam jedną z nich – miałam masę planów na najbliższe 45 lat i albo zarzekałam się, że dziecka nigdy mieć nie będę, albo używałam tych sformułowań „kiedyś”, „za 10”, „jak już zrobię to i tamto”. A teraz  mam problem komunikacyjny- nie  potrafię tego opisać.

Nie dlatego,że jest tak piękne i tak straszne, choć bywa, ale… Ja z przeszłości bym im nie uwierzyła. Nie uwierzyłabym, że można wytrzymać przeraźliwy skrzek trwający kilkanaście godzin, z przerwami na krótkie drzemki autorki,i  tylko na moim ramieniu, że można rzygać zmęczeniem w poniedziałek, a we wtorek być jak po wizycie Willa Smitha w garniaku z tym patyczkiem wymazującym wspomnienia – nie pamiętać jak straszna była niedziela. Nie uwierzyłabym, że całe ciało potrafi od stóp do głów wypełnić się takim pluszem, kiczem, miłością, radością, a cycki mlekiem, jak tylko Ona obudzi się w dobrym humorze, nic jej nie boli.

Kiedyś uznałabym, że młoda matka, która mówi mi takie rzeczy próbuje mnie i siebie samą oszukać, że jest znośniej niż jest, prędzej sama kopnęłabym się w piszczel niż dała wiarę, że maratony dziecięcej histerii, braku snu i rutyny, może wymazać z pamięci jeden bezzębny uśmiech, jeden bąk, który przyniesie jej ulgę. Ale to prawda.

Ta miłość musi być bezgraniczna, całe szczęście- nadal rośnie, co dodaje mi otuchy, bo naprawdę nie zostałam stworzona do zarywania nocy, tęskno za książką, ba, artykułem jakimś ambitnym, kawą, dobrą, najlepiej nie w domu. I obiadem, bez gotowanej marchwi, buraczków i całej tej reszty monotematycznego menu, który ma przynieść Lenonowi ulgę, a przynosi mi odruch wymiotny.

Żartujemy z narzeczonym, że matka natura to wyrafionowana i sprytna dziwka, która programuje rodzica na wymazywanie tego, co złe, trudne, męczące, niewygodne. Kiedy Lenon wyje i mam ochotę wyjąć sobie macicę przez nozdrza, wygryźć jajniki, ją wystawić na balkon … A wystarczy, że ma lepszy dzień i mimochodem rzucamy, niby żartem, że fajnie by było, gdyby nie była sama, że ciekawe czy synek też tak darłby japę..

Ktoś zasugerował mi ostatnio, że matkom po urodzeniu dzieci zmniejsza się mózg, że przez 3 lata podporządkowują swoje funkcjonowanie maluchom dzięki czemu nie umierają na depresję i z przemęczenia- bo skrzydeł dodaje im uśmiech, kupa, bąk, wyciągnięte ręce i każde kolejne oznaki, że mały ssak jest szczęśliwy. Mój feminizm, który zdycha, kazałby mi się od razu zbuntować, jebnąć pięścią w stół i wyrazić, jak bardzo mnie to obraża, poniża, łże, ale…

Moje dziecko jest tak absorbujące, że, jeśli to prawda, to tak jest lepiej. Matka natura pozwala być tu i teraz i umierać ze szczęścia nad przewijakiem, stawiać coraz wyższy mur między matkami i nie-matkami. Matki nie chcą już zaglądać za niego, a nie-matki spać nie daje, co takiego fascynującego znajduje się po drugiej stronie, że te, które przekroczyły ten mur, za nic w świecie nie chcą wracać.

Pokornie przyjmuję te cholernie ciężkie dni i pęka mi serce, kiedy widzę, że ją znów coś boli, że nie mogę zrobić nic, poza byciem, bo wszystkie metody zawodzą.  Czasem popłaczę się na spacerze, ale jeszcze nie zdarzyło się, żebym nie chciała z niego wracać, więc to raczej tylko wina mojej skłonności do dramatyzowania.

Doceniam takie dni jak dziś, kiedy Lenon zmęczona bólem i płaczem przesypia całą noc i budzi się do godziny 12 tylko na chwilę, by zjeść, popatrzeć na mnie, znów się wtulić i usnąć, a mnie pozwolić odsapnąć, ogarnąć siebie i mieszkanie, przeczytać coś, coś napisać, na tyle, na ile to możliwe- oderwać się. Moje dziecko nauczyło mnie chwytania chwili – teraz oznacza to, że prysznic biorę czasem i o 5 rano, a potem szykuję wszystko na obiad, bo nigdy nie wiem,czy będę miała danego dnia szansę. Albo, jak dziś, pakuję się na święta mimo, że wyjeżdzamy dopiero za 4 dni, bo mogę przez najbliższe 4 dni nie mieć na to czasu.

I wiedząc to wszystko, przeżywając każdy kolejny dzień od 7 tygodni, padając ze zmęczenia, będąc ustawianą przez niemowlę jak przez klawisza w więzienie, nie wiem, nie potrafię, nie umiem wyjaśnić sobie i którejkolwiek z koleżanek, dla których dziecko to mglista perspektywa albo zgroza, że… tęsknie za nią nawet wtedy, kiedy jest obok i po prostu dłużej śpi…

10 komentarzy
  1. Oluś – jesteś moim bohaterem! W tekście tylko błąd się wkradł „Matka matura pozwala być tu i teraz…” – powinno być raczej Matka natura:))

    A teraz do rzeczy – ja już tupię i się nie mogę doczekać kiedy przekroczę ten Rubikon, a to już za chwilę i za momencik. I wiem, że wszystko co piszesz i co czujesz jest autentyczne i dzięki temu się już tak nie boję. Dziękuję Ci za to.

    Mózg Ci się nie skurczył, on po prostu wszedł na wyższy poziom życia, jak to mój Mąż mówi – wszedł na płaty. :))

    1. skurczył skurczył.. błędy ortograficzne takie walę, że powinnam mieć zakaz pisania 🙂 Miło mi słyszeć, że komuś pisaniną o macierzyństwie pomagam, a nie tylko straszę 🙂

      Buziaków moc i szybkiej amnezji dot. przekraczania tego muru 😉

  2. Po prostu sama prawda… pośmiałam się, wzruszyłam nawet 🙂 Ja jeszcze nie przespałam żadnej nocy od 19 miesięcy. Trzymam kciuki żeby Lenon miał same dobre dni 🙂

  3. Bardzo lubię Cię czytać i Twoje zmagania w nowej roli. I Twoje pisanie pokazuje, że jak się chce, o na prawdę da się i można wszystko ogarnąć i poradzić sobie. Jeszcze bobasa nie mam, ale nie mogę się doczekać, jak ten moment nastąpi 🙂 Fajnie, że nie piszesz opowieści pt. „jest tak mega zajefajnie że wgl rzygam tęczą”, tylko walisz prawdę tak jak to jest. Szanuję to. I Ciebie i Lenonka i Nawleczonego. Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt 🙂

  4. Ubierasz w słowa to, co pewnie czuje większość matek i większość – a przynajmniej ja – nie potrafi zwrbalizować. Ja też nie spodziewałam się, że życie zmieni się tak bardzo, że chwilami będę się czuła jak więzień swoich czterech ścian albo raczej swojego małego potwora. A jednocześnie nie spodziewałam się, że można płakać ze wzruszenia na widok śpiącego bąbla, jego ledwie zauważalnego uśmiechu… Nie mówiąc już, jaką radość i dumę wzbudza kosi-kosi, czy papa w wykonaniu małego geniusza, no bo przecież moje dziecko jest wyjątkowo zdolne:) Przybicie piątki z małą rączką powoduje wręcz wybuch ekstazy:) I już naprawdę nie pamiętam ile godzin dziennie nosiłam ją na rękach, bo inaczej była ogromnie nieszczęśliwa (czyt. darła się ile sił w małej piersi) i ile razy miałam ochotę wystawić ją za drzwi, walcząc potem z wyrzutami sumienia. Tego wszystkiego wyjaśnić się nie da. Magia macierzyństwa poprostu… Życzę jak najwięcej tych pięknych chwil z małą, szczęśliwą i uśmiechniętą Lenuszką.

  5. „nie wiem, nie potrafię, nie umiem wyjaśnić sobie i którejkolwiek z koleżanek, dla których dziecko to mglista perspektywa albo zgroza, że… tęsknie za nią nawet wtedy, kiedy jest obok i po prostu dłużej śpi”…Pięknie napisane i już!
    A wal sobie te błędy , takie czy siakie.nie dostrzegłam bo skupiłam się na wartości tekstu. To, co piszesz jest wartością samą w sobie.. Piszesz super i wspaniale się ciebie czyta…
    Pozdrawiam….

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.