Nie taka ciąża straszna, jak ją Radomska opisuje!

autor: Aleksandra Zaborowska

Chciałabym przeprosić. Ciebie, siebie, a przede wszystkim moją córkę. Ten blog miał być rejestrem pięknych i unikatowych wspomnień, a nie zapisem tego, z czym powinnam walczyć, a nie utwierdzać w poczuciu ważności poprzez wywlekanie wśród ludzi. Za dużo tu strachu, za dużo pretensji, za dużo wszystkich tych emocji, które tak, nie dają spokojnie spać, ale nie zmienią tego, czym tak naprawdę teraz żyję i czym oddycham.

Mogłabym długo opowiadać o tym, czego się boję. Daleko mi od rozczarowanego Kucyka Pony, bo raczej mocno stąpam po ziemi, ale nie da się ukryć – ciąża zmienia wszystko.

I zanim zaczniesz sapać i załamywać się, że znów marudzę, choć tak naprawdę jestem na samym początku drogi, którą sama wybrałam pozwól, że dodam – ciąża zmienia wszystko, ale niekoniecznie na gorsze.

Nie ukrywam, że trudno mi oswoić się z nową rzeczywistością- jeszcze rok temu byłam w 3 miejscach naraz, miałam masę znajomych i mnóstwo zajęć, których chciałam się podejmować, a dziś? Dziś muszę dużo leżeć, nie wolno mi się przemęczać, siedzę w domu i osiągnięciem dnia, kiedy nie boli, jest zrobienie obiadu innego niż wczoraj i wstawienie prania. Jakie to smutne i straszne,co? A gówno prawda.

Bo prawda jest taka, że jeszcze rok temu pędziłam nie wiem dokąd i łapałam za ogon każdą srokę, robiłam na raz za dużo i nic nie było mnie w stanie ucieszyć, bo najzwyczajniej, nie miałam siły na entuzjazm.

Bo prawda jest taka, że ciagle byłam głową w przeszłości, a nogami już „za 4 lata” i wtedy kręgosłup bolał bardziej, niż teraz, z brzuchem, w ciąży.

Bo prawda jest taka, że to nie wina mojego brzucha, mojej ciąży i mojej córki, że ja się boję, ale wina mojej głowy, którą zapychałam tysiącem myśli i setkami spraw, za pomocą których odwlekałam podejmowanie naprawdę ważnych decyzji.

Lubiłam się zmęczyć, bo było mi źle ze sobą i swoją głową, a ze zmęczenia łątwiej się zasypia, bo każdy wie, że z ciężką głową najgorsze są noce?

A teraz? Życie złapało mnie za kark i powiedziało „Masz kurwa zwolnić!” I tu tkwi problem, że nie umiem i że właśnie trwa moja najtrudniejsza lekcja – bo zamiast kazać sobie coś, muszę umiejętnie sobie pomagać, po to, żeby mieć siłę brać odpowiedzialność i pomóc jej.

Wcześniej nie umiałam nie pracować. Pracowałam nawet nie pracując, bo moja głowa ciągle była w pracy i analizowała na tysiąc sposobów każdą z sytuacji i spraw. Teraz nie pracuję -bo mi nie wolno i musiałam na to przystać. Być może to jedyny taki czas w moim życiu – za chwilę praca będzie niezbędna, będę miała przecież na utrzymaniu kogoś, komu muszę pomóc pospełniać marzenia, a przy tym jakimś cudem uciułać na własne. Nie umiałam powiedzieć stop, mój organizm powiedział sam. Jeszcze trochę i wygram z poczuciem winy, zacznę się naprawdę cieszyć, że rytm dnia wyznaczają mi głód, samopoczucie, a nie zegarek, obowiązki i szef.

Nigdy nie lubiłam swojego ciała. Nigdy nie mogłam zaakceptować swojego brzucha. Nie, kurwa po prostu nie, cokolwiek bym z nim nie robiła, zawsze wydawało mi się nie moje, koślawe i gorsze. A teraz co? Kompletnie straciłam nad nim kontrolę. Trochę się boję, jakie będzie po ciąży, ale na razie z dziką fascynacją przyglądam się temu, co dzieje się z poszczególnymi częściami ciała, dziwię się, jak to jest, że ciężarówy mogą chodzić i nie przeracają się do przodu. Ba, nabieram szacunku do swoich rozstępów. W końcu mam ciało przyszłej mamy, a nie wymuskanej gówniary 🙂

ZUpełnie inaczej odliczam czas – dzień zaczyna się, kiedy Ona już nie śpi, pisanie wtedy, kiedy nie bryka za mocno, a najlepsze,co może się zdarzyć, dzieje się każdego wieczora, kiedy jej tato gapi się jak zaczarowany, ona dla niego tańczy, a ja chcę pęknąć z miłości do nich. I posikać się w majtki z bólu, kiedy kopie mocniej niż zwykle.

Jeżeli oczekujesz ode mnie słodko-pierdzących tekstów, chyba nie dam rady, za dużo we mnie strachu. Przepraszam jednak, za przemilczanie uroku tego czasu.

Jestem teraz najważniejsza na świecie dla siebie samej- a to nie miało miejsca nigdy, bez względu na to, co robiłam. Ba, w końcu mogę skupić się nad tym, kim jestem, a nie na tym, co według siebie powinnam zrobić. I nie tracę poczucia kontaktu z rzeczywistością- wiem, że świat ma mnie w dupie, a najbliżsi tratują mnie już raczej jak inkubator. Nie zmienia to jednak faktu, że wstaję robić to cholerne siku 5 razy w ciągu nocy z poczuciem, że w końcu doświadczam czegoś cholernie ważnego. Że noszę w sobie kogoś, kto za moment będzie sensem mojego życia.

Kogo będe kochać, w pewnie kaleki i niedoskonały sposób, nad życie i bez względu na wszystko. Za kim będę zawsze tęsknić, o kogo już zawsze się będę martwić, dla kogo już zawsze będę musiała się starać. W czasach, kiedy relacje z ludźmi traktuje się jak zakupy w hipermarkecie – musi być ich dużo, muszą być ładne, tanie, niezobowiązujące i łątwe w obsłudze oraz utylizacji, to cholernie wyjątkowe. Bo nie żyję w czasach, w których wszyscy chcą mieć dzieci. Żyję w czasach, w których ludzi ta myśl odstręcza, obrzydza, samo wyobrażenie o kimś zależnym od siebie, kto jest zależny od nich, budzi w nich przerażenie i wstręt. A ja przekonam się, że to nieprawda. Że to po prostu cholernie trudne, ale ważne, cenne, potrzebne i nadające sens, którego wszyscy tak popierdoleńczo i niezmordowanie szukają.

Tak, mam sens, waży już pewnie grubo ponad dwa kilo i jest nadpobudliwy, a także będzie srał w gacie i darł się jak porąbany, ale będzie mój. I sama go urodzę.

Ciąża sprawia, że dzieje się jeszcze wiele innych rzeczy. Jeszcze nie wiem, jak pogodzić obieranie kartofli z pieluchami i pisaniem oraz nie zaniedbywaniem ambicji, ale wiem, że wszystko trzeba będzie przewartościować, zmienić, wybrać.

Nie będzie miejsca na tysiąc srok, bo większość przestrzeni zajmie jeden Sroch. A to,co zostanie muszę najzwyczajniej zapełnić najmądrzej jak umiem.

Nie zamierzam nikogo przekonywać, że moje życie jest teraz lepsze i smakuje bardziej. Ot, ma zupełnie inne smaki, a ja najzwyczajniej ich próbuję i uczę się skupiać na tych najlepszych.

Także wszystkie Panie bojące się ciąży i dzieci – A KURWA MAĆ SŁUSZNIE. BO TYLKO GŁUPIEC SIĘ NIE BOI. I TYLKO GŁUPIEC NIE WALCZY ZE STRACHEM. Ze swojej strony kulistej i ociężałej, pociętej rozstępami, chwilę przed robieniem spaghetti brokułowego, prania – POLECAM I REKOMENDUJĘ.

8 komentarzy
  1. Może nie miało tak być, ale ja, dwudziestolatka, która nie ma pojęcia prawie jeszcze o niczym, bo i skąd, po prostu się poryczałam. Będziesz cudowną matką, sama chciałabym taką mieć 🙂

  2. Jesteś przygotowana na rodzicielstwo lepiej niż się Tobie wydaje. Naprawdę nieczęsto ktoś ma takie głębokie przemyślenia na ten temat. Na pewno masz tylko 24 lata? Lenka jest szczęściarą. Obie jesteście. No i Nawleczony też oczywiście. Nieustannie trzymam kciuki 🙂

  3. Czuję się jakbym to ja napisała, mam dokładnie takie same odczucia i przemyślenia, a tu jeszcze 2 miesiące…
    Zmęczona leżeniem, obolała ale dumna z każdego ruchu malucha i roześmiana do łez kiedy tatuś małemu opowiada wieczorami jak będą grać w piłkę.
    Przerażona nową rolą i obowiązkami i czy podołamy i szczęśliwa, że będzie ktoś kto nie może beze mnie żyć.
    Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki.
    Nina

  4. Na upragnioną ciążę czekałam pięć długich lat, a gdy wreszcie się udało wyłam ze złości, żalu i strachu. Wszystko mnie wkurzało i cieszyło zarazem. Byłam zła, że wymiotuję i jestem ciągle zmęczona. Przyzwyczajona do aktywnego trybu życia nie chciałam siedzieć w domu. Wkurzało
    mnie to, że w pracy traktują mnie jak dziecko. Usiądź, nie przemęczaj się, odpocznij, zjedz banana. Pytania jak się czujesz doprowadzały mnie do szału. Dobrze. Przecież to nie choroba! Nocne sikanie, wymioty, podskoki mojego dziecka i bóle krzyża niewątpliwie były oznaką noszonego w łonie cudu, ale jednocześnie wkurzały. Dziś mój prywatny cud ma trzy lata, a ja kocham go najbardziej na świecie. I choć czasem wkurza jeszcze bardziej niż wówczas gdy był w brzuchu to łączy mnie z nim tak niezwykła więź, że nie da się tego opisać znanymi mi słowami.

  5. Na upragnioną ciążę czekałam pięć długich lat, a gdy wreszcie się udało wyłam ze złości, żalu i strachu. Wszystko mnie wkurzało i cieszyło zarazem. Byłam zła, że wymiotuję i jestem ciągle
    zmęczona. Przyzwyczajona do aktywnego trybu życia nie chciałam siedzieć w domu. Wkurzało mnie to, że w pracy traktują mnie jak dziecko. Usiądź, nie przemęczaj się, odpocznij, zjedz banana. Pytania jak się czujesz doprowadzały mnie do szału. Dobrze. Przecież to nie choroba! Nocne sikanie, wymioty, podskoki mojego dziecka i bóle krzyża niewątpliwie były oznaką noszonego w łonie cudu, ale jednocześnie wkurzały. Dziś mój prywatny cud ma trzy lata, a ja kocham go najbardziej na świecie. I choć czasem wkurza jeszcze bardziej niż wówczas gdy był w brzuchu to łączy mnie z nim tak niezwykła więź, że nie da się tego opisać znanymi mi słowami.

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.