Nie było czasu

Dziś o tym, że zwykle nie było czasu, bo rano jesteśmy zawsze spóźnieni. Mąż jedną ręką poprawia z tryumfem odnalezioną w szufladzie skarpetkę, drugą zalewa wrzątkiem kawę, jeszcze zaspanym głosem informuje psa, że pora na szybki spacer połączony z odśnieżaniem auta. Wcześniej budzi mnie, wymykam się z małych, ciepłych objęć, by przez te wyrwane w ciszy 10 minut ubrać się, spakować torbę, przemyć twarz lodowatą wodą i zatuszować niewyspanie. O 6:30 robi się coraz mniej sympatycznie.

No szybciej.
No załóż.
Nie, potem.
Później.
Nie teraz.
Nie mamy czasu.
Jest już późno.
Szef taty będzie  krzyczał, mamy będzie zły.

Naburmuszona twarz Lenki, bo spodnie zwykle są nieładne, bluzka niewygodna, a kitki dwie zamiast jednej lub na odwrót. Pożegnania w pośpiechu, kilka złożonych obietnic, mimo szczerych chęci, nie uda zrealizować się aż do weekendu, popołudnia musiałyby trwać trzy dni i nie rozpoczynać korkami.

Znasz to, wiem. W windzie bluzka przykleja się do spoconych pleców. Włosy w pośpiechu przeczesane dłonią, opadają bez mocy na zmartwione czoło. Siódma rano, a już masz ochotę powiedzieć „pas” i nie wysiadać nigdzie, donikąd nie iść. Dlatego ja doceniam te nasze cholerne, zbyt częste, nieplanowane, niewygodne dla wielu, czasem nas, L4. Gdyby nie one, może nie dałybyśmy się rady zatrzymać w ogóle? Może ocknęłabym mówiąc znów „nie teraz, potem poukładamy klocki” odkrywając dzięki zdziwionej miny mojej nastolatki, że na to naprawdę, naprawdę już nie czas, że stało się to, czego tak się boję. Że nie zdążymy?

Gorączka zaatakowała przed weekendem, zamieniając szczebioczącą trzylatkę w mały termofor, który zgodnie ze swoim przeznaczeniem, nadawał się jedynie do przytulania. Możesz być kozakiem nad kozaków, wcielać się w role super bohaterów i wróżek, ale dobrze wiesz, że jak dzieje się źle, gil nie daje spać, kaszel chce wyrwać oskrzela, to pomóc może tylko mama. Na co dzień już trochę na drugim planie, przegrywa z bajką, ciocią z przedszkola, tatą, który na czworakach wybornie udaje psa i większość dnia spędza w pracy lub kuchni, teraz – niezastąpiona.

Tylko te leki podawane przez mamę mogą tak naprawdę pomóc. Nawet jakby antybiotyk smakuje mniej ohydnie, kiedy to mama instaluje go ukradkiem, jak magik, między zaśpiewaniem piosenki, głupią miną, a podaniem soczku. Czary. Tylko mama wie, jak poprawić poduszkę, żeby leżało się najwygodniej na świecie. Tylko ona zagryzie zęby, kiedy do kuchni wróci trzeci śniadaniowy zestaw, nieruszony. Tylko ona po całonocnym czuwaniu i zbijaniu gorączki jest w stanie znaleźć siłę, żeby się ucieszyć, że gorączka zbita, a mały szogun broi jak gdyby kilka godzin wcześniej nie planował zejścia z tego świata. Los jest przewrotny – w domu jestem superbohaterką, której nikt, poza parą małych rąk, nie wyklaszcze podziwu, a w pracy… Mamą chorego dziecka, na którą czeka publiczność, ale zdecydowanie nie po to, by klaskać.

Przepraszam córciu, muszę do pracy. Przepraszam szefie, muszę do córci. 

Przepraszam córciu, przepraszam szefie, też jestem chora.

A jednak okazuje się, że nie można lewitować na stresie i miłości, że poczucie obowiązku nie chroni przed zarazkami. Finał imprezy jest gorący, obydwie mamy po 40 stopni, zarażamy się nawzajem. Kryzys. Czuję się fatalnie, ona nie chce spać beze mnie, bo wcale nie czuje się lepiej, od dwóch godzin próbuję ją uśpić, żeby móc w końcu skupić się na sobie. Nie daję rady. Może to gorączka, może zbliżający się okres, może zmęczenie, a może kurwa mać ja pierdolę jestem tylko człowiekiem, czasem też trzaskam drzwiami. I może nie będę mówić dlaczego jestem zła, co się stało, co mi jest, bo informowanie wprost, że czuje się źle i mam do tego prawo, mi uwłacza. Dla wszystkich – normalne. Dla matek – niewygodne, zawsze w nieodpowiednim momencie i nigdy nie przystoi.

Spływam bezsilna po ścianie kibla. Mimochodem przytulam muszlę tak, jakbym sama chciała być przytulona. Nie chcę być dorosła, nie mam siły, nie daję rady, po co mi było to wszystko, kiedy ja wiecznie muszę kogoś przepraszać, z kimś się liczyć i nie mogę nie móc, nie wiedzieć, nie podać, nie mieć siły. Chór dwóch skowytów wypełnia mieszkanie – mąż i ojciec rozdarty między rykiem tej, co nie chcę usnąć i tej, co nie chce usypiać. W ciszy, z pokorą, czeka na przebieg zdarzeń. Spuchnięte oczy, twarz klejąca od łez i gilów, membrana łkań. Dobrze, że jutro też jest dzień, choć nie wierzę, że do niego dotrwam, a już na pewno, że wyjdę z tego kibla po dobroci i o własnych siłach. Nowy dzień przynosi rozejm.

***

Budzę się obok. Ona jeszcze śpi. Nie musimy się spieszyć. Nie mamy siły się spieszyć. Z tej perspektywy jej buzia znów wygląda jak niemowlęca. Malutki wystający nosek, przymknięte ślepka, do których pomalutku dociera informacja, że już dzień. Odgarniam grzywkę, całuję w czoło, delikatnie pstrykam w nos. To będzie trudny, ale dobry dzień. Bez pośpiechu. Bez zegarka. Bez powinności.
Gorączka nie odpuszcza. Kilkanaście najbliższych godzin spędzamy w mocnym uścisku. Nie wiem, kto wtula się w kogo bardziej, kiedy usypiamy, kiedy budzimy, czy robimy to razem, czy na zmianę. Tata i mąż podsuwa coś do picia, coś do nas dociera, ale nie zareagujemy. Pole widzenia i potrzeb kończy się w obrębie ramion, zawieszonych na sobie nawzajem. Wymiana czułości zastępuje wymianę komunikatów. Ja niezmordowanie miziam, ona niezmordowanie się wtula. Skondensowana porcja czułości – za wszystkie te poranne kwadranse, których na co dzień nam brakuje, za wszystkie niespieszne tulasy w pościeli, na które nie ma już czasu, kiedy wzywają obowiązki.
Nie wyłazimy z domu i z piżam i nie wymagamy od siebie zbyt wiele. Testujemy wszystkie 54 pozycje oglądania bajek z wykorzystaniem kołdry i poduszki. Jemy  w łóżku. Nie sprawdzamy, która jest godzina. Rozmawiamy dużo, śmiejemy się głośno, kaszlemy okrutnie. Mamy siebie, antybiotyk i katary. Dzięki chorobie w końcu mamy czas, zauważam, ze zdziwieniem odkrywając, że chyba zaczynam być wdzięczna infekcji…

_________________

P.S. Pamiętacie o KONKURSIE? Niedługo upływa termin wysyłania zgłoszeń, do wygrania bony na zakupy u @Freeshion !!! Nie przegapcie!

7 komentarzy
  1. dobrze, że zajrzałam… po całym nerwowym dniu z migreną, z deadlinem na nienapisane teksty, przed okresem i wk.. na wszystko, a w szczególności na świat cały, jak długi i szeroki, po całodniowym marudzeniu jak nie pannicy 5-letniej, to młodzieniaszka 2-letniego; cały dzień zgrzytania zębami, zaciskania zębów, ściskania powiek, żeby nie zacząć ryczeć w niebogłosy (bo a nuż ktoś usłyszy i pospieszy z pomocą)… zasiadłam naburmuszona, przeczytałam i coś mi spadło z bark.. poszłam do maluchów, utuliłam, wygłaskałam, ucałowałam i wróciłam, by napisać: dziękuję…

  2. Łączymy się w bólu. U nas jest dokładnie tak samo z tym, że ja dodatkowo leżę z wielkim brzuchem, który muszę chronić przed zbyt wczesnym zmniejszeniem. Ale nie ma przebacz. Mama to mama i nikt jej nie zastąpi.

  3. Mój szef nie uznaje chorobowego, opieki, nic. Ja nim jestem. Prowadzę mały kiosk, sama, codziennie po 10 godzin. Przychodzę z migreną, przychodzę zasmarkana, genetycznie nie gorączkuję, więc brak wyznacznika jak bardzo jest źle. Przychodzę z wszystkim. Nie tylko dlatego, że są teczki, a w nich prasa do odbioru, nie dlatego, że połowa osiedla nie zrobi zakupów codziennych. Ale dlatego, że żyjemy z tego, jest zamknięte, nie ma tych paru złotych na jedzenie.
    Wstaję o 4.50 by zdążyć się umalować, umyć, przygotować ubranie synowi bo tata daltonista. Przed wyjściem budzę ich obu. Gnam do hurtowni, o 6.30 koczuję pod domem by zabrać syna do przedszkola. Codziennie klnę, bo codziennie tak samo się spóźniają. Potem czas przyspiesza. Przedszkole. Szatnia. Szarpanie z podwójnymi spodniami, swetrem, gdzie są kapcie? Szybka zamiana słów z wychowawczynią, bieg do auta, do pracy wpadam chwilę przed otwarciem.
    Dziś noc spędzona z synem, lekko gorączkuje, pół nocy się martwię o naszą logistykę. Młody pojękuje, wbija mi nogi w żebra. Rano jestem jak po torturach. Gorączka trwa. Spoglądam bezradnie na tatę. Ja MUSZĘ do pracy. Babcia pracuje do 10.30. A zechce wziąć wnuka? Nie musi. Tata dzwoni do firmy że będzie koło 11, a od rana praca zdalna. Babcia weźmie wnuka.
    Ufff… opanowane. Ale to tylko dziś. A jak jutro znów? A jak babcia nie weźmie? A jak w pracy taty coś się zawali i będzie wezwany pilnie? Dziecko rozpalone pod pachę i prezesowi na kolana chyba. Bo dla prezesa w pracy jest się zawsze, bo potrafi zadzwonić w sobotę w nocy i zjechać za coś.
    Boję się takich chwil. Nie znoszę tej niepewności czy uda się wszystkie puzzle wetknąć na swoje miejsce. Denerwuję się gdy wiozę do lekarza kaszlące dziecko a on krzyczy że to nic wielkiego a ja przywiozłam dziecko do przychodni pełnej zarazków. Kulę się w sobie. Zła matka. Babcia marudzi: czemu do lekarza nie pojedziesz?? Kulę się… Zła matka..
    Czy umiałabym cały dzień trwać z gorącym ciałkiem wtulonym we mnie? Nie oszaleć od kreskówek ciągiem..? Może ucieczka do pracy jest wygodna? nie wiem. Moje są noce.. wtedy tylko mama.
    4.50 zastaje mnie z otwartymi oczami i kręgosłupem pękniętym od niewygody, byle jemu było dobrze. Mama gdzie idziesz? Do pracy… Jak się czujesz synu? Już lepiej-odpowiadają spierzchnięte usta. Mój mały optymista…

  4. A ja w pracy, wyrodna Matka, dziecko z zapaleniem płuc, którego nie widać tylko kaszel rozrywa małe ciałko w nocy. A ze matka po macierzyńskim musiała zmienić prace i po chwili zmieniła ja jeszcze raz to cały czas na okresie próbnym i obawa przed braniem dwóch tygodni opieki ? Na szczęście mój Mąż ma elastycznie, może zostać z Małą bo nikt mu głowy nie urwie, ale praca sama sie nie wykona, a nocy na zadania nie starcza ? A ja mam wyrzuty sumienia, bo przeciez to mama powinna byc z chorym dzieckiem. Jak byłam na macierzyńskim to umówiliśmy sie, ze skoro ja z dnia na dzień zrezygnowałam z całej zawodowej strefy mojego życia i skończyło sie to strata pracy to kiedy znajdę robotę po macierynskim a Myszkę dopadną żłobkowe infekcje to on będzie nią zostawał i odstawiał prace na bok. I wszyscy to niby rozumiemy ale serce pęka a ja czuje sie złą matką i tyle….

  5. W zeszłym tygodniu miałam zupełnie podobnie. Tyle że na długo oczekiwanych feriach z dzieckiem… ehhh. Najpierw ja- kaszel, ból głowy, gorączka 40st. Później, choć prawie że jednocześnie, to moje kochane małe, dwu i pół letnie stworzonko- z początku gorączka tylko w nocy- 40st. Po 2 dniach nocnego gorączkowania dopadła ją również w dzień. Ja totalnie bez sił, słaniałam się na nogach w celu dojścia do wc i skupieniu się na prostej czynności utrzymania się w pozycji siedzącej. Dramat. Pot lejący się strumieniami, żołądkowe rewolucje i zastanawianie się czy tym razem góra czy dół, a może jednocześnie?! I dziecko płaczące, że mu gorąco albo zimno, że chce na rączki, że do taty, który właśnie zdążył wyjść po jakieś jedzenie cobyśmy miały siły na walkę z chorobą. I ta bezradność, wściekłość, że czemu ja, czemu akurat teraz? I tak, w poczuciu beznadziei, walczące z gorączką tuliłyśmy się do siebie śpiąc i przesypiając nasz turnus… I w takich momentach zawsze sobie myślę „co mają zrobić samotne matki/ojcowie?” Zawsze wtedy jeszcze mocniej doceniam męża, ojca mojego dziecka, który ma siłę na to, na co mi jej brakuje, dopełni układankę klockami, których mi zabraknie, zastąpi dziecku matkę i ojca w jednej osobie, kiedy matka okaże się być wrakiem.
    Chorowanie może być fajne, tak jak napisałaś, taki oddech na docenienie chwili, pobycie razem, odpoczynek, regeneracje. Jednak na przysłowiowych wakacjach nie jest za fajnie, bo wolne od pracy i tak już masz, a jednak szkoda tego wspólnego czasu, który można by było spędzić na innych atrakcjach i zajęciach. W naszym przypadku fakt, że jesteśmy na wakacjach, spowodował większą mobilizacje i być może dzięki temu szybciej postawiło nas to na nogi. Szkoda nam było czasu na chorowanie, motywacja była silna. Udało się. No i to, że docenia się drugiego rodzica jeszcze bardziej niż dotychczas…to też bywa mocno budujące. Z perspektywy tygodnia wiem, że „po coś” to jednak było 😉
    P.S. Tatę dopadło dopiero pod koniec wyjazdu 😉

  6. To zaczyna być dziwne. Jak piszesz o fajnych rzeczach, jak np. Wyjazd na wakacje, to Ty jesteś na wakacjach a ja w robocie. Ale jak piszesz, ze samochód macie w naprawie i chorujecie i ogólnie brak gotówki i wszystko się sypie – To jakbym czytał relację z podglądu i podsłuchu u mnie w domu…

  7. Starsza ma ostatnio problem z zasypianiem… Mąż się wscieka bo ona chce żeby z nią siedzieć dopóki nie zaśnie… Pozwoliłam mu więc pograć na PS a sama położyłam się obok niej i przytuliłam najmocniej jak mogłam… Bosko bylo…

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.