Narodziny Smutnych Matek

Od razu zaznaczam, że to nie będzie radosny tekst. A efekt zasiania ziarna własnych wątpliwości i podlania go tonami łajna z życiorysów innych mam. I jest zasadniczo niezwiązany z relacją na linii matka-dziecko, bo dotyczy związku matki z życiem.

Jeśli miałabym wskazać jedną, najważniejszą kwestię, która sprawia, że moje rodzicielstwo doprowadza mnie czasem do obłędu,  to absolutny brak autonomii. Zawsze starałam się być niezależna i nienawidziłam, kiedy ktoś nakazywał mi swoją wolę. Mocno ceniłam sobie swoje potrzeby. Po narodzinach Lenki stanęłam jednak pod ścianą. Na co dzień nie mam z tym większego problemu,ot, nienawidzę prosić o pomoc, Lenka szybko urośnie i nikt nie odda mi już tych fajnych chwil sam na sam z nią, lubię być mamą. Zdarza się jednak i wcale nie za często, że to ja MAM POTRZEBĘ, że jest jakaś konieczność, która popycha mnie ku temu, aby SIEBIE postawić na pierwszym miejscu. A wtedy co?Zwykle pstro.

Prawo Murphiego rodzicielstwa zakłada, że im bardziej na czymś rodzicowi zależy, tym dziecko mocniej będzie mu to utrudniać. To nawet zabawne, jeśli mówimy o obrzygiwaniu przez malucha czystych, eleganckich ciuchów rodzica przed samym wyjściem z domu. Nie zawsze jednak śmieszy. Tak było wówczas, kiedy Lenka zachorowała 3 dni przed moją obroną. Nie jestem idiotką i nie miałam pretensji do własnej córki, raczej do splotów okoliczności. Przez 3 doby nie zmrużyłam oka czuwając nad małą i jednocześnie się ucząc, odwlekając jej wizytę u lekarza, tłumacząc sobie, że ten jeden raz naprawdę  JA POTRZEBOWAŁAM CZASU. Na obronę wkroczyłam po 40 minutach snu, po nie miałam się nawet siły ucieszyć. Pediatra zapewniała, że Lenka jest tylko przeziębiona. Dzień później wylądowałyśmy w szpitalu.Znów to jej potrzeby stanęły na piedestale.

I to nie będzie tekst o tym jak cierpiałam JA, w sytuacji kiedy krzywda dzieje się dziecku każda matka dokonuje amputacji swoich potrzeb i staje na rzęsach, to oczywiste. Niemniej jednak kilka dób z opryskliwym, nieżyczliwym personelem, kolejne nieprzespane noce, pogarszający się stan Lenki doprowadziły mnie do smutnej refleksji i przypomniały wiele faktów.

Dla świata matka jest nikim.

Na co dzień pierdolę ten świat sromotnie, bo za bardzo kocham swoje dziecko, żeby trwonić energię na kwestie podłe. Nie mogę jednak przemilczeć jednej.

Odkąd jestem mamą spotkałam wiele kobiet, które lepiej lub gorzej radziły sobie ze swoją rolą, ale bił od nich tak ogromny smutek, że zawsze wzbudzało to we mnie niepokój. Niepokój, że ja się zarażę, że choć nie odważę się przyznać, to w środku moje wnętrzności będą układały się w najpotwotniejniejsze zdania: nie jestem szczęśliwa.

Myślę, że to się zdarza każdej mamie. Staje na parapecie swoich możliwości, trzymając się niemrawo firanki i skoczyłaby, ale wie, że za bardzo by tęskniła. Siada na krawędzi i zaczyna wspominać życie sprzed dziecka, uproszczając, idealizując…. tęskniąc. Kryzysy miewa każdy, większość z nas po napadzie takich głupich myśli leci ucałować małe, podłe głowy, bez których właścicieli życie nie miałoby sensu.

Według mnie nazbyt często to wydaje się nie być „momentem”, a stałą. Wiele kobiet nie czuje się wcale najszczęśliwsza na świecie, a mimo miłości do dziecka, nie może pogodzić się z wysokością ceny, jaką płaci za rodzicielstwo. I to sytuacja raczej bez wyjścia i tragiczna, bo nieszczęśliwa matka ma nieszczęśliwe dziecko. Bo z każdej innej roli-pracownika, partnera, małżonka, można się wypisać.

A z bycia rodzicem nie, nie bez konsekwencji społecznej chłosty i potępienia.

Słyszałam to niepokojąco za wiele razy:

– Zanim urodziłam byłam spełnioną, szczęśliwą kobietą. Lubiłam się bawić, realizowałam swoje pasje i kochałam pracę. Teraz nie poznaję siebie w lustrze. Kocham moje dziecko, ale….

Wiem, co zechce powiedzieć część z Was- „myślały kretynki, że za rodzicielstwo odpowiadają zręczni marketingowcy Gerbera, a nie życie, naczytały się coelhiozy o spełnianiu pragnień i dostały w mordę od życia, dobrze im tam, niech wiedzą, że jest trudno”

A wiecie,co chcę powiedzieć ja?

Że to zwyczajnie bolesny proces z niezależnej, przebojowej kobiety transformować w matkę. Bo nagle staje się tylko trybikiem w kołowrotku spraw, na które nie ma się większego wpływu.

Rodzisz człowieka, który jest dla Ciebie najważniejszy, a podporządkowanie się mu świat traktuje jako zupełną oczywistość. Przejaw buntu i egoizmu jest odbierany jako niedojrzałość, z której się wyrasta. Bunt zwykle cichnie, a kiedy robi się cicho, potem już tylko szepcze bierność. Miłość do dziecka wynagradza bardzo wiele, ale nie wszystko. Wielu kobietom po porodzie cholernie ciężko znieść nieudolność partnerów, presję teściowych, głosy nawołujące do dbałości o swoje ciało,duszę, intelekt, powrót do pracy.

I spotykam te mamy. Widzę usta z opadającymi kącikami, które co jakiś czas unoszą się, kiedy ich malec okaże im przywiązanie i czułość- zapłaci walutą, która ma wynagrodzić oddanie w zastaw dawnego życia i dawnej siebie.

Możecie mi mówić „że dziecko niekoniecznie musi wszystko zmienić”, sama będę mówić, że cholernie wiele zmienia na lepsze. W wielu sprawach uwrażliwia i uczłowiecza.W paru innych jednak dehumanizuje. Dawne poczucie własnej wartości zostanie zmodyfikowane genetycznie. Nowe może nie mieć szansy się zrodzić.

Te matki ze smutnymi oczami z rozżewnieniem wspominają dawne życie. Z rozżaleniem opowiadają o rozczarowaniach, jakich doznały ze strony partnerów, którzy tak często, mimo deklaracji, sami zachowują się jak dzieci.

Jakby chciały powiedzieć- myślałam naprawdę, że mogę wszystko, a tak naprawdę to mogę ugotować krupnik. Nadal mam szerokie horyzonty, ale fizycznie mniej sił. Podbiłabym świat, ale ciężko się go zdobywa z naręczem toreb, wózkiem, oczekiwaniami innych, że albo oddasz się rodzicielstwu na 1000%, albo będziesz godzić wszystkie role i sprostasz wyzwaniom, jakbyś była cyborgiem.

I patrzą na swoje zdjęcia sprzed 10 lat. I same nie są pewne, czy mimo bezgranicznej miłości do dzieci byłyby w stanie cofnąć czas i za rodzicielstwo zapłacić tą samą cenę. Siedzą jednak pokornie cicho. Przytakują na niedzielnym obiedzie u teściowej, przepraszają dzieci za to, że za dużo pracują, a szefa za to, że mają dzieci, których zachowań nie da się wpisać w grafik.

I to nie tak, że nie dbają o siebie i pieluchy odparzyły im mózg. One po prostu w siebie nie wierzą. A jeśli zgaśnie w kobiecie ta wewnętrzna iskra, która napędza ją do działania, nie pomoże żaden stylista. Nie ma takiego disignera, który leczy duszę. Nie ma czasu i pieniędzy na fryzjera, więc nie będzie go na terapię. Z niezależnych kobiet stają się Smutnymi Matkami.

Smutne matki chowają do szafy szabelkę. Przepraszają za dodatkowe kilogramy, jakby komukolwiek miały się kurwa tłumaczyć. Za niedobry obiad, jakby fakt, jakby ktokolwiek dla kogo go robią potrafił i próbował przyrządzić lepszy. Proszą o wyjścia z domu, jak o przepustkę z więzienia- każdorazowo organizując ją jak eskapadę w kosmos i traktując jak coś niezwykłego, rejestrowanego przez pół rodziny, która musi w tym czasie zająć się dziećmi.

Po roku mówią już „zajął się dziećmi, odpoczęłam, pomyłam podłogi i okna”, „idę na spacer do Biedronki”.

Trudno jest im wrócić do pracy, bo rynek nie czeka na młode mamy. Jeszcze trudniej pogodzić role pracownika z rolą mamy bez poczucia winy. Ich godność depczą koleżanki komentujące wygląd, przechodnie-eksperci od wychowywania dzieci, ale przecież nie mówię o niczym odkrywczym.

Ale jeśli któraś z mam płacze wspominając dawne życie, pamięta jak mówiła kiedyś „mogę wszystko”, a teraz musi prosić męża, żeby kupił jej podpaski, bo nie ma pieniędzy, czasu i  i tak wie, że nie podoła i przyniesie do domu pieluchy dla emerytów nietrzymających mocz, obruszając się o pretensje „bo przecież chciał dobrze”, to niech wie, że bardzo mocno ją tulę. Po prostu. I życzę, aby jednak znalazła w sobie siłę.

Po to,aby ich dzieci opowiadając o nich za X lat nie mogły przerwać fascynującego słowotoku, a nie ograniczyły się, w odpowiedzi na pytanie kim jest kobieta, która ich urodziła, do opatrzonego wzruszeniem stwierdzenia „Jak to kim? Po prostu mamą”.

150 komentarzy
  1. Tak jestem przykladem Smutnej Matki.Najlepszym. Jest ze mna dokladnie tak jak piszesz… nie mam sily na nic,nic mi sie nie chce i pewnie za te x lat bede zgorzkniala pania w srednim wieku ktora bedzie wegetowac miedzy zajmowaniem sie wnukami a rozmyslaniami „co by bylo gdyby”… Czuje sie jakbym wraz z urodzeniem dzieci wypchnela na swiat przynajmniej polowe mozgu…! Serio! Jest mi niezmiernie trudno nabyc nowe umiejetnosc,nauczyc sie czegos, ciekawe rzeczy omijaja moja glowe…Nic w niej nie zostaje.Nie musze dodawac jak jest dolujacym fakt ze ja rzutkie dziewcze z prowincji rzucone w swiat moglam naprawde WSZYSTKO.Nie mialam problemu z nawiazywaniem kontaktow nowymi umiejetnosciami! Wszystko dalo sie zrobic! Nic nie bylo nie mozliwe! No… a tu taki psikus…
    Mnie macierzynstwo zwyczjnie ROZCZAROWALO. Nie tak to sobie wyobrazalam…Nie tak sobie wyobrazilam swoje dziecko ,ktora uosabia wszystko czego w dzieciach nie znosze…Od urodzenia rozdarte 24/7… a ma juz kilka lat.Kocham ja ale… Jestem nia zwyczajnie rozczarowana.Pewnie zostane tu ukamieniowana ale mam to gdzies.Tak sie czuje.To omnie jest ten tekst.Ciesze sie ze ktos wreszcie opisal ten stan…i przepraszac nie bede…i tak wyrzuty sumienia nie daja mi normalnie zyc…

    1. Nie masz za co przepraszać świata… Uważam że moment w którym podejmujemy decyzję o rodzicielstwie nie obliguje nas do bezwarunkowego, bezwzględnego i dożywotniego cieszenia się z faktu posiadania dzieci. Czasami ta nowa rzeczywistość toczy się tak, że wolałybyśmy tego nie widzieć. A Twoja wypowiedź jest esencją wszystkiego, czego obawiam się w związku z macierzyństwem. I czasami już nie wiem, na prawdę nie wiem, czy dziecko to szczyt moich marzeń, szczyt góry ludowej czy jednak szczyt głupoty i kara dożywotniego pozbawienia własnych potrzeb i mózgu.
      Pozostaje mi życzyć Ci dużo sił.

      1. jak można napisać, że dziecko jest uosobieniem wszystkiego czego w dzieciach się nie lubi. ja też przeżywam różne chwile, ale pomyśl czy kiedyś Twoje dziecko nie powie albo napisze, że TY je rozczarowałaś jako kobieta, wzór człowieka itd. zero samokrytyki. dziecko jest jak czysta karta – na razie w dużej mierze zależy co na niej Ty sama napiszesz – temperament może się zmienić i od Ciebie zależy w jakim celu Twoje dziecko będzie umiało go wykorzystać. masakra, smutne by dla mnie było gdyby moja mama uważała, że jestem jej rozczarowaniem. życzę Twojemu dziecku zeby nigdy się o tym nie dowiedziało.

        1. STOP OCENIANIU INNYCH KOBIET! Na litość boską, i to gdzie, u Radomskiej?! Ugryź się w palce, gdy następnym razem przyjdzie Ci ochota skrytykować kogokolwiek za JEGO uczucia, JEGO myśli. Zastanów się, dlaczego w ogóle czujesz, że masz prawo do wydawania takich ocen.

    2. Kochana, mam to samo jak wiele innych matek, choć moje macierzyństwo otarło się o tragedię, synuś mi zmarł, nam…
      nie mam męża dziś, jest ale obok, dzieci kochane ale nie lubię z nimi spędzać czasu, tak mi ciężko posiedzieć nawet 30minut, a w tym by na nie nie wrzeszczeć. są ruchliwe, chętne do poznawania swiata ale przy tym tak nie usuchliwe że doprawdzają mnie do szału, wiecznie upieprzone ściany, podłogi, niezjedzone jedzenie, upierdolone ubrania świeżo po praniu, brak czasu i rozliczanie męża za każde wychodne na 20 minut!!!!

    3. Mój syn to ideał dziecka. Córka jest jego totalnym przeciwieństwem. A najbardziej dobija mnie to, że jak na nią patrzę, to jakbym się w lustrze przeglądała 🙂 Długo szukałam metody na to, by okiełznać ją – mój żywiołek. I wiesz co pomogło? Kiedy zaczęłam jej mówić, że kocham ją taką, jaka jest. Ze wszystkimi błędami, które popełnia, ze wszystkimi szalonymi zachowaniami, z jej niesfornym nieposłuszeństwem itd. To zdziałało cuda. Po kilku miesiącach zmieniła się diametralnie. Widać w niej większą pewność siebie, samoakceptację, a znacznie rzadziej zachowuje się źle. U mnie zadziałało – jeśli masz ochotę, spróbuj, może zadziała też u Ciebie.

  2. Ja też tutaj jestem. Właśnie w tym tekście. W tych zdaniach i słowach. Mój codzienny byt i codzienne wieczorne żale do siebie samej, że nie jestem tak dobra jak „powinnam być”, że nie cieszę się życiem i dziećmi tak jak „powinnam”. Myślę, że jest nas wiele, mało która otwarcie się przyzna, ale wiele anonimowo podpisze się pod Twoim tekstem.

  3. Cudownie napisane. Tego dzisiaj potrzebowałam. hehe Właśnie wstawiłam tort do lodówki – mąż ma jutro urodziny. Łyknęłam antybiotyk, który zastępuje mi kolację. I miałam brać się za mycie podłóg, żeby zdążyć przed karmieniem. Ale teraz pierdolę. Po prostu to pierdolę. Idę do wanny.

      1. Zgodziłabym się, gdyby nie to, że te nieumyte jednak częściej zauważą…
        Marzena! Dobra decyzja z tą wanną!

      2. Oczywiście, że zauważy. Ona sama. Jak będzie szorować potem skarpetki dziecka (bo będą czarne, albo poplamione), albo odrobaczać dzieciaka, bo na butach tony g.. się wnosi, a dzieciaki przecież żyją na podłodze. Więc to nie jest tak, że jak będzie brudna podłoga, to się nic nie stanie. To samo z bałaganem. Jak jest bałagan, to kto traci życie na szukanie? Kto lubi w syfie siedzieć dzień w dzień? Tutaj nie chodzi o składanie w kosteczkę ubrań, ale żeby lądowały w szufladach. Żeby nie szukać, nie zbierać itd. A zamiast tego wypić ciepłą kawę. Macierzyństwo to niekończący się maraton. Szkoda, że dla tylu matek smutny maraton. Ale rozumiem, współczuję i ściskam mocno Wszystkie mamy.

  4. urodziłam niedawno. 9 tyg. temu. od tego cczasu siedze na d. non stop bo corka inaczej nie bedzie spac. ubezwlasnowolnila i uziemila mnie. zdegradowala jako kobiete, studentke, artystke. siedze non stop. przed tv. z telefonem w reku. ale dala mi cos najcenniejszego. dla niej chce byc dobra. po prostu dobra. wczesniej chcialam byc zla, zepsuta itd. bylo latwiej. teraz chce byc dobra. dla niej, zeby miala wzor oparcie i bezkresna milosc. nie jestem smutna, mimo ze siedze non stop. buziaki Radomska, szanuje Cie i podziwiam.

    1. mnie Lenon pozbawiła czasu w którym mogłam być rozmemłana, niezdecydowana, cierpiąca. Początki były piekłem, u nas teraz o wiele fajniej, także jeszcze nie wyciągaj wniosków. przez pierwsze tygodnie głosiłam teze, ze ludzie klamia,ze tak kochaja swoje dzieci, bo glupio im sie przyznac,bo im nie wolno,ze wcale nie ;D

      1. Dzis mi kolezanka bez zazenowania wyznala, ze nienawidzi byc mama.Zdecydowala sie na dziecko, bo bala sie, ze kiedys bedzie zalowac,ze dzieci nie ma…teraz cierpi.Smutne to i szkoda mi malej, ale z drugiego strony chyba ma prawo byc rozczarowana…wiec staram sie nie potepiac.

  5. A mnie mimo wszystko ubawił jeden wątek. Mianowicie ten z podpaskami. ☺ Na początku stycznia również byłam w szpitalu z moją 2,5 letnią córeczką. I zaraz w drugi dzień pobytu nadszedł niespodziewany okres gigant. I tu moja prośba do męża. Przywieź mi podpaski. Są w ubikacji w szafce pod zlewem. I co mi przywiózł? Malutkie wkładeczki. I jeszcze zdziwiony o co mi chodzi… No dobrze że rolki papieru mi nie przywiózł jako podpasek. ☺ Takie to te chłopy są.

    1. Komentarz stary jak świat, ale nic to. Uśmiałam się przednio?
      A posłuchajcie tego, baby, i zbierajcie szczęki z podłogi. Mój małżonek ostatnio kupił mi wreszcie dobre tampony, bo pamiętał(PAMIĘTAŁ!) jak miesiąc(!) wcześniej mówiłam mu, że potrzebuję takich z takimi pięcioma tymi kropelkami, no! I jak tu nie kochać dziada ??

  6. Nie jestem matką, ale jestem człowiekiem empatycznym i kobietą, która boi się macierzyństwa jak apokalipsy zombie. To właśnie dlatego (wydaje mi się, że) rozumiem ten ciężar. Gdybyśmy wszyscy mogli wejść do jaskini, zaszyć się bez oceny podłego społeczeństwa i wszystkowiedzących obcych, że nie wspomnę o wszystkowiedzącej rodzinie, która ci jeszcze powie – z miłością oczywiście – że jesteś do bani, to wszystko byłoby łatwiejsze. Gdyby ta zasrana presja nie istniała, świat byłby lepszy. Ale jest do bani. Dlatego tak ważne jest to, co piszesz i ten tekst, który właśnie przeczytałam, bo naprawdę za mało się mówi o smutku matek. Feministka we mnie wrzeszczy, że to patriarchat. Chciałaś nosić portki, to niech cię uwierają. Chciałaś życia „poza domem”, to teraz zapierdalaj na 500% każdą swoją rolą społeczną. Masz, udowodnij, że dajesz sobie radę, że praca zawodowa i macierzyństwo, żonieństwo i wszystko da się pogodzić. Ciężko ci? No to smuteczek. Chciałaś, no to teraz sprzątaj…
    Dlatego tak ważna jest solidarność babek. Matek i nie-matek. Żebyśmy chociaż przed sobą wzajemnie nie musiały pozować na wonderwoman, tylko mogły pokazać słabość. Dobrze, że są takie miejsca, gdzie można to zrobić – jak ten blog, Twój fanpejcz i pewnie jeszcze parę innych. Szkoda, że tak przyjazny nie jest jeszcze cały świat. Chciałabym wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie. Pewnie tego nie dożyję…

  7. Chciałbym pokazać mojej mamie ten tekst. Jednak zastanawiam się, czy byłaby na to gotowa, jeśli schowała swoją szabelkę do szafy. Myślisz, że te, które ją schowały, przyznają się do tego i coś zmienią? Bo ja szczerze – wątpię.

    I tak sobie myślę, że czasem chciałoby się powiedzieć niektórym: jak dobrze, że byłaś TYLKO mamą. Pokazałaś, że są w życiu rzeczy ważniejsze, niż chwilowe poczucie własnego szczęścia. Dziękuję. Tobie też, Olu, za to, że jesteś przede wszystkim mamą – nie tą, która spełnia oczekiwania wszystkich wokół, ale Lenki i swoje. Nie daj sobie wmówić, że do szczęścia potrzebujesz więcej, niż masz. Tak zawsze może przecież być, prawda?

  8. Lepiej bym tego w słowa nie ubrała, jesteś wielka! Staram się nie być „smutną matką” robić coś dla siebie, np. ćwiczę po całym dniu gdy mały gnom już śpi i daje mi to satysfakcję, jednak rzeczywistość nie daje za wygraną. Moje problemy ze zdrowiem, trudności w znalezieniu pracy, przez co wiązanie końca z końcem na wynajętym i mąż, który też nie zawsze jest oparciem, nie dają być szczęśliwym. I nie uwierzę , ze którakolwiek młoda mama nie ma takiego momentu kiedy myśli, że miało być inaczej. Kocham ich ale.. zawsze jest to ale. Amen!

  9. Kurde, Matko Radomsko… Jedyne, w czym widzę szansę na podniesienie kącików ust SmutMatek, to tworzenie komun, współpraca, kręgi. Czuję, że nic nie jestem w stanie dać od siebie, bo jak jeszcze cos komuś dam, to mnie pochłoną langoliery macierzyństwa. Ale też – że jestem przy samej granicy – albo będę szła ze spuszczoną głową, niczego więcej od życia nie chcąc ( a chcę już coraz mniej – choćby na spacer do Biedrony), albo ją podniosę i w końcu stawię czoła tej rzeczywistości i zacznę tworzyć kręgi. Gdybym miała trochę więcej czasu i trochę mniej zainfekowany dzieciarami (pewnie, że kocham.) mózg, to pewnie mogłabym powiedzieć, że mi wyjęłaś te słowa z klawiatury. a tymczasem – Girl Power, możemy wszystko!!!

  10. To prawda, że poruszyłaś bardzo trudny i odpychany temat. Potrzeba takiego pogadania, to widać także z pierwszego komentarza. Nie miałybyśmy rozterek gdybyśmy były instynktownie postępującymi zwierzątkami, ale niestety nie jesteśmy… ciągle analizujemy, zastanawiamy się, martwimy, że robimy źle. Jestem mama trójki, rodziłam każde z dzieci w „dużych odstępach czasowych” mając 23, 31 i 36 lat, w różnych sytuacjach życiowych. Ostatnio pomyślałam sobie, że gdyby nie dzieci nic nie osiągnęłabym w życiu, ale wcale nie dlatego, że jestem przecież matką – to najważniejsze! Nie, chodzi o motywację, gdyby nie trzy paszcze do wykarmienia moja motywacja byłaby kiepska gdyż straszny ze mnie leń, a tak stawiałam często wszystko na jedną kartę, rzucałam na nowe wyzwania, bo trzeba było dzieciom poprawić warunki. To ten pozytywny aspekt mojego macierzyństwa.
    A mniej pozytywne jest to, że każdego dnia padam na pysk, wyglądam fatalnie, bo dla siebie absolutnie nie mam czasu i takie tam… za temat dziękuję i mam nadzieję, że Twoja córeczka zdrowiutka już!

  11. Czytałam i czytałam i łzy same ciekły mi z oczu. Bo to tekst o mnie. Z drobnymi odstępstwami. Gdy urodził się starszy syn – poczułam się tak jakby ktoś zabrał mi wszystko, cały mój świat, tożsamość, pracę, aktywność, zapał, a nawet fotel w którym czytałam książki. Ja, ambitna, wykształcona, mogąca wszystko nagle skurczyłam się do roli opiekunko/praczko/sprzątaczko/menadżerki domu. Ja też ceniłam sobie niezależność, a nie zostało mi nic. I wszyscy wokół mnie uważali to za zupełnie naturalne, wręcz nie zauważyli zmiany. Wróciłam do pracy, bardzo szybko, bo inaczej chybabym zwariowała. Ale to już nie było to, to było wyrywanie czasu na pracę a nie wykonywanie z sercem i zapałem czegoś, co przecież lubię. Dopóki dzieci były malutkie, takie w wieku opiekunkowo-przedszkolnym, radziłam sobie z organizacją i własnymi emocjami, choć jak napisała jedna z Pań: każde wyjście z domu stało się przedsięwzięciem logistycznym, podanie, trzy zdjęcia, te sprawy. Od jakiegoś roku przestałam sobie radzić. Przestałam być w stanie godzić pracę (głównie po nocach) z zajmowaniem się domem i dziećmi. Skapitulowałam. Mam dość. Mówiono, że z czasem będzie lepiej, łatwiej, gdy dzieci urosną i pójdą do szkoły. Guzik prawda. Jestem tym wszystkim bardzo zmęczona. Tym , że całe planowanie i organizacja jest na mojej głowie. Tym, że moje życie to właściwie tydzień w pracy, dwa tygodnie z chorym dzieckiem w domu. Tym, że po każdej takiej przymusowej i, co oczywiste, niezaplanowanej przerwie chorobowej, coraz trudniej mi się rozkręcić. Taką permanentną obsługą. Rzygam już, gdy muszę po raz n-ty usprawiedliwiać się, że z czymś nawaliłam bo moje dziecko ma zapalenie oskrzeli/anginę/ospę. Zabrzmi to przykro i pewnie wiele osób się oburzy, wiele uzna to za niedojrzałość, ale gdybym mogla cofnąć czas…. to nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na macierzyństwo, ba, mocno zastanawiałabym się czy decydować się na małżeństwo. Niby wiedziałam jak to będzie, ale nie wiedziałam że będzie aż tak.

    1. Ja się nie oburzam, bo mogę sobie wyobraźić jak się czujesz! Trzymam kciuki i, choć to niewiele, wysyłam Ci resztki mojej (nie-macierzyńskiej i nie-mężatej, a i tak ledwo istniejącej) siły. Trzymaj się! Musi być jakiś moment, w którym będzie lepiej!

  12. Ja tez byłam smutną mamą, ba wydawało mi się, że ktoś kto posiada dziecko nie może być szczęśliwy… dwa lata zajęło mi uporanie się z depresją, dwa kolejne powrót wiary w siebie. Opłaciło się, teraz nie zapominam juz o sobie i swoich potrzebach. Spełniam się zawodowo, naukowo- doktorat i po prostu jako człowiek. W tym wszystkim często towarzyszy mi mój syn, który jest po prostu dumny z mamy. Ostatnio nawet zastanawiam się czy jestem gotowa przejść to wszystko od nowa. .. 🙂

    1. mózgu nie ma, wydalony z łożyskiem 😉 ja płynnie przechodzę od wybierania imion dla drugiego dziecka do wygryzania sobie macicy 🙂

  13. Dopóki nie miałam dzieci, wydawało mi się, że będę fantastyczną matką. Energiczną i pełną pomysłów. Dzisiaj jestem smutna, jeszcze nie schowałam szabelki, ale drzwi od szafy są już otwarte. Najbardziej rozczarował mnie mój partner albo raczej sublokator, bo chyba jedyne co nas dzisiaj łączy to wspólne mieszkanie. No i seks od czasu do czasu. Przykre.

  14. Tak, to prawda… Ja też bywam smutną matką. Ja jestem potwornie, niewyobrażalnie zmęczona usiłowaniem łączenia macierzyństwa z mecenasostwem, i tak mi to raczej kiepsko wychodzi… Moje córki kocham nad życie, oczywiście, bardziej niż siebie samą. Ale czasem czuję złość straszną, gdy po raz kolejny muszę odwołać spotkanie z klientem, bo mała znowu (który to już raz), po tygodniu w żłobku, dostaje kataru, kaszlu i 40 C gorączki. Co ze mnie za profesjonalista, co ze mnie za matka?! Może powinnam raczej w domu z dzieckiem siedzieć, zamiast się siłować ciągle, rano dźwigać z łóżka najpierw siebie, potem swoje dwie zaspane i niezadowolone panny i targać je na drugi koniec miasta, żeby przez parę godzin zagrać rolę eleganckiej pani prawnik ( z kołnierzykiem oplutym chrupkami kukurydzianymi). Jest ciężko, ale przecież dzieci szybko rosną. Może za 10 lat będę zarabiać i kołnierzyk będę miała czysty. Może.

  15. Widać Ola, że za Tobą ciężkie przejścia i gorzkie obserwacje, ale jakie inne mogą być w szpitalu. Natomiast nie do końca się zgadzam z tym obrazem matek. Jak we wszystkim i tu potrzeba zdrowego rozsądku. Pomiędzy dawnym „mogłam wszystko” a dzisiejszym „nie mogę nic” jest cała masa przestrzeni na „mogę mniej, ale jednak coś mogę”. Często smutna, poza matki polskiej bolesnej jest usprawiedliwianiem własnego lenistwa, wygodnictwa, albo bezradności. I w porządku. Każdy ma prawo być leniwy czy bezradny tylko nie każdy ma odwagę się do tego przyznać. Często matka poświęcająca się to ideologia dla otoczenia. Znam sporo matek, które mają tak przepieprzoną sytuację rodzinną, że tylko wyć, a jednak pozostają w równowadze i „coś mogą” także dla siebie. A inne ciągle ględzą o poświęceniu dla rodziny, chociaż ani ta rodzina tego nie wymaga, ani w sumie nie potrzebuje. Nie wspomnę już, że to przesrane być dzieckiem takiej matki, co to całe życie tylko się poświęca i umartwia dla dobra potomka. Moja matka była jak te z Twojego postu zabiegana, zapracowana, gotująca, sprzątająca, pozbawiona istotnego wsparcia w tych durnych czynnościach ze strony ojca i nie mająca czasu na pasje, samorealizację, a jednak nigdy nie miałam poczucia, że się poświęciła dla nas, że kiedyś „mogła wszystko” a przez nas „nie może nic”. Co więcej ona sama wcale tak się nie postrzega. Żyjemy w trochę schizofrenicznych czasach, gdzie z jednej strony mamy cały czas myśleć o sobie, realizować SWOJE pasje, SWOJE marzenia, a jednocześnie być altruistyczni i wielodzietni żeby przetrwał gatunek. Trzeba się nauczyć godzić różne role we własnej głowie i od razu smutnych matek będzie mniej.

    1. Przeczytałam tekst i większość komentarzy i jestem zaskoczona. Same smutne matki niemal. Mi bliski jest pogląd Margret.
      Czy mam więcej szczęścia niż rozumu, czy poprostu jestem kompletnie pozbawiona ambicji?
      Nie będę udowadniać jak ciężko mi było, bo niezależnie od tego jak bardzo otacząjace mnie koleżanki-matki próbowały mi wmówić, że Madame daje nam w kość ja tego nie widziałam i nie czułam. Oczywiście możecie stwierdzić, że na pewno macie gorzej – nie będę się licytować. Nie mam problemu z tym, że pierwsze pół roku było niemal w 100% dla córki. Nie czuje, że coś straciłam, poświęciłam, że mi pół mózgu zżarło. Coś starciłam, coś zyskałam. Bilans wychodzi na ogromny plus.
      Oczywiście jest inaczej. Ale ja uważam, że wszystko się da i dziecko nie zamknęło przede mną żadnych drzwi. Wszystko zależy ode tego jak bardzo mi zależy na danym celu. Z niektórych zrezygnowałam bez żalu, inne nigdy mnie tak naprawdę nie interesowały, jeszcze inne próbuję osiagać, kombinuję i osiągam. Być może nie jest to tak proste i szybkie jak kiedyś, ale nie, że się nie da.
      I nie, że jestem na wiecznym haju i wszystko widzę przez różowe okulary.Też mam takie okresy, że wszystko jest do dupy i nic mi się nie chce, ale to nie wina mojego macieżyństwa i dziecka, tylko mojego charakteru i pogody za oknem. ;oP
      Ściskam Was wszystkie matki: i te smutne i te spełnione!

      1. Myślę, że jesteś w tej połowie szczęsliwszych bo masz wsparcie bliskiej osoby, mężą, partnera, jest taki wobec ciebie jak przed macierzyństwem,
        mój mnie odszedł mentalnie,
        jestem sama
        co wieczór idziemy do swoich pokoi, ale nie dlatego że się nie starałam, dlatego że już nie mam na to siły, 5 lat walki o czułość, za dużo…

        1. Wsparcie to jest na prawdę dużo, nie chodzi tylkono wsparcie męża,ale też rodziny. Matki, które mają szczęśliwy związek, mamę , teściową, która czasem przyjdzie zajmie się dzieckiem czy zabierze na spacer przechodzą przez macierzyństwo inaczej… nie zrozumieją tej, która jest ze wszystkim sama 24h… Dla mnie najokropniejszy czas to ten do ukończenia 2roku życia… Potem jest inaczej… Mi pomogły leki… inaczej bym przez to nie przeszła…

  16. Moje podejście do bycia Mamą jest jak parabola. Raz myślę że wszystko tak mi dobrze idzie, wstaje szczęsliwa, dzieci zdrowe, jest co do gara włożyć, schudłam 2 kg… ale ten stan nigdy nie trwa zbyt długo. Coraz częsciej myślę o tym ile już czasu ,,straciłam”. Od sześciu lat stoję w miejscu. JA stoje w miejscu. Nie mam studiów o których tak zawsze marzyłam, nawet nigdy nie byłam w prawdziwej pracy (nie licząc stażu)… Teraz ta moja dwójka Cudaków dorasta, a ja się boję. Boje się, że nie odnajdę się w otoczeniu ludzi NIEmatek. Nie wiem czy bede umiała rozmawiać o czymś innym niż o dzieciach. Patrząc na siebie z boku już nie widzę tej Kasi co to niczego sie nie bała,była przebojowa, pełna energii. Widzę Kasie, co myśli codziennie wieczorami nad jutrzejszym obiadem, aby każdemu smakował, Kasie która od dobrych dwóch lat nie była u fryzjera, Kasie która już po m jak miłość idzie już spać …
    I kiedy nadchodzą te szczęsliwe chwile, kiedy wszystko idzie mi jak z płatka i myślę że z kolejnym dzidziusiem też by było super, to natychmiast odganiam tą myśl.Wiem że nie dałabym rady. Psychicznie. I boje sie że mogłabym ich zostawić, choć kocham ich ponad swoje życie.

  17. Świetny tekst , poruszasz temat o którym się nie mówi bo ……..nie wypada.
    Ja również jestem jestem mamą 15 miesięcznej Julki ( 2 dni młodszej o Lentosi 🙂 ) Początki macierzyństwa wspominam koszmarnie mała wrzeszczała całe dnie , wszystko jej nie pasowało a ja miałam jej serdecznie dość , bo jak to tak , staraliśmy się o nią tak długo , pragnęliśmy jak niczego na świecie , a ona zgotowała nam istne piekło , które trwało pół roku . Czasem zastanawiałam się po co mi to było , przecież w sumie wcześniej żyło się całkiem fajnie, ale stopniowo sytuacja się zmieniała na lepsze i teraz świata poza nią nie widzę , jest naszym promyczkiem i nie wyobrażam sobie żeby jej nie było . Mi bardzo pomógł powrót do pracy , choć początek był ciężki to myślę że wszystkim wyszło to na dobre . Co prawda niani oddaje połowę i tak nie wysokiej pensji ale mam świadomość ze moje dziecko ma świetną opiekę , jest w swoim domu a ja nie gorzkniej w domu .

    A w ogóle to muszę Ci powiedzieć że jesteście mi strasznie bliskie, bardzo przeżywałam waszą wizytę w szpitalu i choróbsko Lenki , strasznie się cieszę że już jesteście w domku i życzę wam dużo zdrówka.
    A ty Radomska jesteś zajebista pod każdym względem , głos oczywiscie na ciebie oddałam i nawet „chłopa” zwerbowałam , a co 🙂

    1. Czytam dalsze komentarze i chciałam tylko dodać że ja mam to szczęście że mam naprawdę fajnego męża który jest cudownym i bardzo zaangażowanym ojcem a mimo to było mi ciężko . Co więc mają powiedzieć kobiety które takiego wsparcia nie mają…………..

      1. ciesz się i doceniaj swój zmysł, dobrze wybrałaś. O inne się nie martw, połowa po prostu nie docenia i nie umie prosić o pomoc. Ucałowania dla męża,w czoło!! 😉

  18. Staram się nie być smutną matką. Pracuję, doszkalam się, ale są chwilę, gdy nie mam siły. Córka ząbkuje 3 noc z rzędu, zajęcia leżą odłogiem i kwiczą, tłumaczenie nie zrobione, chata wygląda jakby mieszkały w niej dziki i nic mi się nie chce. Nie mam cierpliwości do własnego dziecka i wieczorami siadam i wyć mi się nie chcę, bo ani żaden ze mnie pracownik ani matka. Nie mam siły zwyczajnie. Ale zaciskam zęby powtarzając sobie, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, że jak czasem gary leżą w zlewie to nie ma tragedii albo jak zeżrę obiad ze stołówki a nie z własnej patelni to świat się nie zawali. Presja społeczna też swoje robi. Niektóre matki to potrafią dopiec. Dajesz dziecku słoiczek? Ja to sama gotuję i tak dalej. Przestałaś karmić piersią? Ja karmię nadal, bo to takie zdrowe. I człowiek siedzi i się biczuje w myślach godzinami, że tu do dupy, tam do dupy. Na początku, zaraz po urodzeniu córki byłam smutną matką, rozczarowaną, zmęczona, obrzyganą mlekiem, w wyciągniętym dresie, z podkrążonym okiem. Nie żeby się coś zmieniło w wyglądzie, ale staram się nie gorzknieć. I daje radę. Sama. Bez pana partnera niestety

  19. Eh… Miałam, kiedyś taką chwilę, że chciałam skoczyć z mostu…. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że my Polki za bardzo bierzemy wszystko do siebie. Musisz być szczupła po porodzie, musisz karmić piersią, musisz wszystko ogarniać, być miła dla mamusi, musisz mieć wieczór tylko dla siebie, musisz mieć pomalowane paznokcie, musisz spełniać się w pracy i musisz być mega kochanką bo MUSISZ. Były takie dni, że tak odbierałam sygnały z otoczenia. Im bardziej nie gubiłam kilogramów, im bardziej miałam syf w domu, im bardziej padałam na pysk, im bardziej przezywałam kręcenie potencjalnych pracodawców na informację, że mam dzieci tym bardziej byłam nieszczęśliwa…
    Cholera ja nic nie muszę! To moje życie i mam prawo być nieidealna. Nie ma idealnych matek. Skoro nie ma idealnych matek to po co się wkręcać w smutne myśli. Najlepiej siąść i zastanowić się czy rzeczywiście MUSZę to wszystko? Czy rzeczywiście dziecko tak bardzo przekreśliło moje możliwości? Czy cholera jasna to takie ważne czy mam talię czy nie? Zauważcie, że dla dziecka jesteśmy słońcem na niebie. Kocha miłością bezgraniczną i zupełnie bez zasad. Dziecko nie stawia ci żadnych oczekiwań. Może warto troszkę sobie odpuścić. Ciekawe jest to, że kiedy sobie odpuścisz nagle wszystko się zmienia… Tak jak z tą moją talią. Jak nad nią płakałam, że taka gruba i widoczna z daleka to taka była a jak stwierdziłam, że mam w nosie! Trudno będę gruba to nagle zaczęłam chudnąć i … I reszta też tak powoli się układa 😉 Pozdrawiam!

  20. Łączę się w bólu egzystencjonalnym Matek Polek Uciemiężonych. Niemal co drugi dzień jestem w „czarnej otchłani rozpaczy”, ale na drugi dzień staram się zmobilizować pokłady wrodzonej złośliwości i nie poddaje się tej rozpaczy- tak na złość, po prostu taki złośliwy charakter mam. I nie wiem czy już to początek choroby dwubiegunowej , czy po prostu przejaw samozachowawczego dążenia do jako takiej stabilizacji. Wszystkie Matki Smutne mogę pocieszyć- z każdym rokiem nie jest wcale lepiej, tylko my się przyzwyczajamy. Dla porównania poziomu smutku polecam najpierw wybranie drugiego imienia dla drugiego dziecka, a potem przepisanie nowego peselu w akt urodzenia. Gwarantuję, że czasy tuż po urodzeniu pierworodnego dziecięcia będziecie wspominały z rozrzewnieniem- tak dla równowagi. Ja sobie takowy scenariusz napisałam, nikt mnie nie zmuszał, nie namawiał. Jestem w trakcie kręcenia ujęć końcowych. Czekam na ostatni klaps na planie zdjęciowym. Trumienne buciki zakupione, już kurzą się w szafie jak u mojej 87-letniej babci…

  21. super tekst, też czasem myślę, mogę wszystko, a potem jest codzienność !!!
    Głosuję na Ciebie i werbuję całą swoją rodzinę w tym samym cel 🙂

  22. ja dziś jestem smutna…
    ja dziś żyje w rozkroku własnych pragnień, a spełniania zobowiązań wobec rodziny… szukam balansu…ale zawsze COŚ…

  23. Oddaję swój głos na Twój tekst, to po pierwsze. Po drugie cieszę się, że z Lenką już lepiej. Po trzecie nie pozwalam się poddawać – ani sobie, ani Tobie, ani nikomu. Nic nie musimy, wszystko możemy, ale poddawać się nie można. Chociaż niewątpliwie tekst daje do myślenia, bardzo.
    Trzymajcie się! Obroniłaś się przecież?

  24. Pobeczałam się jak przeczytałam ten wpis! Nie jestem jeszcze matką, ta przygoda dopiero przede mną. Nie przestraszyłaś mnie, nie zniechęciłaś, ale jest mi cholernie przykro, że te wszystkie Nieszczęśliwe Matki trafiają na tak słabych facetów. Oszczędzę sobie pojazdu na nich, ale życzę sobie, żebyśmy wszystkie patrzyły na nich przez pryzmat naszego przyszłego macierzyństwa.

    A Ty Radomska jesteś fantastyczna! Dziecina Twoja również 😉

  25. Jestem pod wrażeniem tekstu i komentarzy pod nim. Radomska, wywołałaś temat niemal 'zakazany’, tak bardzo potrzebny, co widać w komentarzach. W waszym smutku jest coś niesamowice szlachetnego. Jestem pełna podziwu dla każdej z mam, która zabrała tu głos. Jesteście niesamowite, pamiętajcie o tym. Świat powinien funkcjonować na Waszych zasadach, zróbcie wszystko by tak było. Niemama.

  26. Cieszę się, że poruszyłaś ten temat. Prawda jest taka, że cholernie ciężko jest pogodzić opiekę nad dzieckiem/dziećmi z innymi obowiązkami, szczególnie zawodowymi, ale oczywiście nie mówi się o tym otwarcie. Myślę, że najlepsze, co można zrobić, to zaakceptować fakt, że nigdy nie będzie idealnie i odpuścić sobie pewne rzeczy, które wydają się nam nieistotne. Mnie macierzyństwo skutecznie wyleczyło z perfekcjonizmu, dzięki czemu jestem bardziej tolerancyjna dla własnych błędów i niedoskonałości w innych sferach życia 🙂

  27. mam zadatki na Smutna Matke. wielkie. zawsze najlepsza, niezawodna, niezależna… CHCIAŁAM urodzić córkę, by mieć dla kogo żyć, kogo Kochać. udało się. razem z nią skończyłam studia (chodziła ze mną na zajęcia. ona spała, jadła, a ja słuchałam). dzięki niej poznałam wartość członków mojej rodzny (licz na siebie a zdanie innych miej w dupie). dzięki niej poznałam normalnego człowieka z którym wychowuję drugie dziecko. a dzięki synowi znów wierzę, że się odkuję i pokaże na co mnie stać. cierpliwie czekam i sie przygotowuje. i choć owszem, płaczę za tym , co zostawiłam. i ogarnia mnie wielka boleść, zwłaszcza gdy dzieci śpią. ale JA wybrałam więc trzeba ponieść konsekwencje. to jak utaczanie krwi trochę… czujesz się słabo, wolałabyś ją mieć dla siebie a musisz oddać ukochanej osobie, bo bez tej krwi ten ktoś nie przeżyje. i jeszcze wierzę, głęboko wierzę, że trud jaki włożę, kiedyś się zwróci (chociaż to pewnie idealistyczne i naiwne wierzenie). a jak nie, to w koncu kiedys dzieci dorosną:P

  28. Ależ macie smutne życie. Ale jeśli łatwiej jest napisać posta na blogu lub komentarz pod nim, zamiast stale rozmawiać z partnerem i szukać zmian na lepsze, to w sumie się nie dziwię… Takie masowe wylewanie żali, na 30 komentarzy, 25 jest o tym, jaki mój partner jest beznadziejny, czego oczekuje a jak mało daje od siebie – oczywiście zaraz ktoś powie mi, że to oczywiste, że próbowałyście rozmawiać, coś zmieniać, ale niestety dzisiaj ludzie chyba zapominają, że nad związkiem pracuje się całe życie i jedna dyskusja z partnerem to nie jest coś co może nagle zmienić 3 lata jego postępowania.

    Nie idę z nurtem komentarzy, jestem facetem i domyślam się, że na mój komentarz wyleje się zaraz kubeł pomyj o ile w ogóle dojdzie do jego publikacji, ale naprawdę, przykro się robi człowiekowi jak widzi, że ktoś może mieć takie smutne życie i tylko użala się nad sobą jak to jest ciężko i źle zamiast porozmawiać z kimś kto był dla was na tyle ważny, że spłodziłyście mu potomka…

    1. Jeżeli nie siedziałeś z dzieckiem przynajmniej miesiąc w domu, rezygnując ze swojego dotychczasowego życia, to wybacz, ale nie masz prawa głosu. Ja jestem mamą, kocham swego Dziudziucha ponad życie, mojego nie-męża, który jest niezwykle pomocny i współczulny również, ale BYWA SUPER CHUJOWO. Przykro mi. Ale tak jest. Więc wybacz, ale nie wnosisz nic do dyskusji. Pomijam też, że nie każda Matka ma partnera. Tak po prostu.

    2. Gratuluję h….ego myślenia, cypherq, najlepsze co możesz zrobić jest zwiać i dać spokój idź zadowolić się sam w łazience, bo Ciebie żadna kobieta nie zechcę, wolałabym umrzeć niż z takim być… wymioty wywołujesz:(

  29. Nie jestem smutną mamą.Byłam niż chwilowo przez jakais czas dawno temu. Byłam smutna itp ale nie dlatego,zę miałam dzieci,że zostałam matką, bo to akurat było dla mnie super ,ale ponieważ zostałam z wieloma sprawami sama…mąż w ciągłych wyjazdach, samotne dni, wieczory.
    Po wielu latach, rok temu urodziłąm córkę i zakochałąm się w niej straszliwie.Dużo sie u nas spraw pozmieniało- chłopcy to nastolatki, mąż już ma pracę na miejscu. Wróciłam do pracy i mimo zmęczenia, trosk, kłopotów dnia codzienego nigdy tej decyzji nie żałowałam.
    Ale gdy miałam 26 lat….:)

  30. Dodam swoje trzy grosze, własne doświadczenie. Któregoś jesiennego smętnego, smutnego, depresyjnego wieczoru otworzyłam butelkę wina i postanowiłam poukładać sobie wszystko w głowie jeszcze raz. I zrozumiałam wtedy, że wykończy mnie rutyna. Harmonogram każdego dnia był moim panem. Postanowiłam, że to ja będę panią swojego czasu. I tak zaczęły się moje wyjścia z maluszkami do kina, muzeum, na wystawy, przechadzki po centrum miasta, wizyty w najciekawszych miejscach, popołudniowe lunche w przyjemnych knajpkach. Koleżanki – także młode mamy – pytały: „Po co to robisz? Dzieci i tak nie będą tego pamiętać”. Mówiłam: „Robię to dla siebie”, ale… nie rozumiały tego. Okazało się, że te nasze wyjścia wpłynęły świetnie także na dzieci – są otwarte, wszędzie czują się pewnie, lubią ludzi.
    Pozdrawiam wszystkie Mamy – nie dajcie stłumić w sobie te wesołe, ciekawe świata dziewczyny. Szczęśliwe mamy to szczęśliwe dzieci 🙂

  31. Myślę, że to nie jest problem dotyczący tylko matek i tylko kobiet. Nie każdego, ale sporej części społeczeństwa. Bo ludzie ciągle wiedzą lepiej, więcej wymagają, bardziej przymuszają, a kończy się to tragicznie. Pracowałam, robiłam zaoczną szkołę, sami się z narzeczonym utrzymywaliśmy (wynajem, opłaty, jedzenie), te dni, które miałam 'wolne’ jechała do domu rodzinnego, żeby pomóc mamie posprzątać, wybrać, skosić trawnik. Skończyłam na antydepresantach i terapii u psychologa. Rzuciłam szkołę, pracę, przeprowadziliśmy się do rodziny z narzeczonym. Odpoczywam i w końcu mogę, bo dopiero teraz ci poniektórzy zrozumieli, że wymagali za dużo. Fakt, ja mogłam się na wszystko wypiąć i odpocząć. Matka tej możliwości nie ma. Ale gdzieś w tym wszystkim chyba jest jeszcze ojciec, ciocia, babcia, dziadek, którzy mogą dziecko przejąć i dać matce odpocząć. Rodzicem jest nie tylko matka, ale i ojciec i fajnie, że pracuje zarobkowo i utrzymuje dom, ale jednak dzieckiem też się zająć powinien.

    1. Kochana, fajnie by było, gdyby jeszcze byli inny. Gorzej, jeśli ich nie ma, bo albo nie żyją, albo chorują i sami potrzebują opieki, albo zasuwają w zupełnie innej strefie geograficznej, albo po prostu są toksyczni i lepiej dla własnego zdrowia psychicznego trzymać się od nich z daleka. Życie. Zauważyłam dziwną zależność: rodzice, którzy decydują się na drugie dziecko (i trzecie itd) świadomie, to rodzice, którzy zlecali wychowanie dzieci „na zewnątrz” (dziadkowie, opiekunki, instytucje). I dlatego mieli siłę i ochotę na kolejne dzieci. Rodzice jedynaków to z reguły rodzice zajeżdżeni, bo dzieciak choruje np. Do tego dochodzi wysokość pensji w Polsce. Jak kasy nie ma za dużo, to facet choćby i chciał pomagać, to zasuwa na pięć etatów. Artykuł ten świetny jest, wzruszający, ale przydałby się jeszcze taki artykuł matek dzieci wszesnoszkolnych. Bo one są już „przystosowane”. I duużo z nich jest smutnych. Przegranych. Próbowały setki razy, robiły makijaż do domu, pracowały po nocach, bo w dzień z dzieckiem, w końcu straciły siły, zaczęły same chorować, słabiej się czuć. Te matki naprawdę mają w d… nadliczbowe kilogramy. One żyją, żeby przetrwać, żeby dzieci odchować, żeby jakoś przeżyć kolejny dzień setki obowiązków. I nie, wcale nie polerują podłogi czy deski klozetowej. Wystarczy, że robią posiłki w domu (bo nie mają stołówki studenckiej pod bokiem albo baru mlecznego), wystarczy, że robią pranie, zadanie domowe z dziećmi, odprowadzają je do szkoły, przyprowadzają, prowadzą na zajęcia dodatkowe, wychodzą z dziećmi na podwórko itd. Matki w Polsce mają naprawdę pod górkę.

  32. Wiesz Radomska (sorry, że tak na Ty), masz tutaj 100% racji. Najbardziej uderzyło mnie to zdanie – „Bo z każdej innej roli-pracownika, partnera, małżonka, można się wypisać. A z bycia rodzicem nie, nie bez konsekwencji społecznej chłosty i potępienia.” Ja jeszcze do tego dodałabym, że matka musi być na posterunku 24h na dobę i to jest po prostu cholernie wyczerpujące psychicznie i fizycznie. W pierwszych miesiącach życia mojego syna, gdy zajmowałam się tylko nim i praktycznie sama całe dnie, choć mąż super dawał radę, ale po pracy, byłam właśnie tak smutna. Każda myśl o „starym życiu” doprowadzała mnie niemal do rozpaczy w trudniejszych chwilach – kolkach, kolejnej 20-minutowej drzemce, która miała mi pozwolić zjeść obiad itd. W końcu wiele się zmieniło, choć te momenty frustracji nadal się zdarzają – a bo ktoś mi zrobi test z umiejętności mojego dziecka albo test czystości w domu. NIby mnie to nie obchodzi, ale jednak. Masz rację. Macierzyństwo ma swoją cenę. Nie zamieniłabym bycia mamą na nic innego, ale po prostu czasem jest ciężko. A niby tylko siedzę w domu z dzieckiem…

    1. Sama nie wierzysz w to, że siedzisz tylko w domu z dzieckiem, sama wiesz, że odwalasz kawał ciężkiej roboty, którą jeśli by ci ktoś zaproponował, wyśmiałabyś zdziwiona, że ktoś się może na takie życie godzić. BYWA ciężko, ale nasze dzieci tylko dziś są tak małe, absorbujące, dają nam możliwość poczucia bycia niezastąpionym, najważniejszym. Spójrz na to z innej strony- mała nie zna świata, na który została wydana, jedyne,co kojarzy,to Ty. Tylko ty dajesz jej gwarancje, że nie dzieje się nic strasznego. Jestem NAJWAŻNIEJSZA, nikt CIĘ NIGDY TAK NIE POTRZEBOWAŁ. A taka ważna rola kurewsko zobowiązuje. Za kilka lat nie będzie chciała dać buziaka w przedszkolu. NAciesz się tymi małymi nieporadnymi kulosami, zanim pójdą w świat,bo to naprawdę, naprawdę za chwilę. I głowa do góry, wierzę w życie po porodzie i ciepłe posiłki, jeszcze. Już 15 miesięcy ;))

  33. Olu, bardzo bardzo parwdziwy tekst. Tyle już zostało w komentarzach napisane… ja zanim urodziłą się moja Asia marzyłam o tym aby zostać matką, patrzyłam z zazdrościa na kobiety w ciązy i te kótre juz swoje urocze pociech tuliły do serca. Życie jednak pokazało mi że nie wszystko złoto co się ładnie świeci… Córka nasza „umilała” nam pierwsze pól roku sowim nie płączem a rykiem , odetchnąc moza było tylko wtedy jak drzemała lub jak poszłam na spacer bo ile dałam radę łązić po ulicach i parkach tyle spałą.Jka przekraczłąm próg mieszkania koncert zaczynał sie na nowo. 17 pobudek w nocy , tak dokłądnie tyle bo zaczęłam w końcu liczyć. Co więcje okaząło się że nie znajduję w sobie takich pokładów macierzyństwa ile wydawało mi sie że mam. Wiem że jestem kiepską matką,choć staram się jak mogę. Walcząc z życiem, z teściową i moją mamą w temacie wychowywania dziecka na dobrego człowieka. Wciąż musze się tłumaczyć obcym dlaczego mam tylko jedno dziecko, a ja po prostu nie chcę więcje dzieci unieszczęśliwiać taką matką. Nie rozumiem dlaczgeo wszystkim dookoła wydaje się że bycie matką to najlepsze co może spotkać kobietę. Ja tak nie uważam ale to nie sa słowa które wypada wypowiadać. Za wszelka cene staram się odszukać siebie , pokazać innym że JA też jestem ważna, że nie tylko potrzeby mojej córki są istotne, że ja też chcę czegos od życia. Olu cokolwiek by mówili pamiętaj o sobie , to ważne aby nie zwariować! Pozdrawiam i życzę powdzenia w konkursie. Też w nim biorę udział, a tak w ogóle to swojego bloga załozyłam dzięki Tobie :)! Buziaki dla Ciebie i małej!

    1. alarm mi się załącza jak czytam między słowami „nie nadaję się na matkę”. to kto się nadaje? jesteś refleksyjna, świadoma, rozkładasz swoje rodzicielstwo na czynniki pierwsze, a to już stawia Cię w czołówce kobiet, które urodziły,bo większość robi to bez cienia refleksji, nawet nie dopuszczając, że robi coś źle i za ewentualne złe kwestie obwinia okolicnzości, innych albo niewdzięczne dziecko. Nie am testów predyspozycji. Moja Lena darła się 6 miesięcy non stop i Bóg mi świadkiem, że zastanawiałam się dlaczego ludzie chcą mieć dzieci. Ale to minęło,przetrwałam, dziś poczytuje to za jedno z najważniejszych osiągnięć, dowód miłości,bo dla nikogo nie byłabym tyle znieść. Dzięki tamtym miesiącom spłynęły po mnie wychodzące zęby, nie rusza mnie płacz wymuszania. A te oskarżycielskie spojrzenia to najczęściej nasze własne kompleksy, których potwierdzenia szukamy. Nie namawiam Cię do rodzicielstwa absolutnie, ale im bardziej będziesz próbowała sobie wmówić, że to nie twoje pole do popisu, tym bardziej będzie cię szarpać poczucie winy. Masz na pewno fajną córkę, nie wyjęli z łożyskiem instrukcji obsługi i nikt nie ma prawa oceniać,co robisz źle, ba, nawet Ty sama, skoro jesteś dla siebie tak surowa. Głowa do góry. Masz naprawdę to czego marzyłaś- ten skarb który się tuli. Plus dodatki w gratisie, przez które chce się w tym tuleniu udusić,ale oj tam oj tam, tym bardziej trzeba więc gloryfikować. Trzymam kciuki!!!

  34. Olu każda, ale to każda matka ma podobne dylematy, ale pamiętaj że za naście lub dzieścia lat Lenka na pewno Ci wyszepcze: dziękuję za motywację i siłę jaką mi dajesz każdego dnia do zmagania się z życiem, za to, że wiem, że zawsze mi pomożesz, za to, że stworzyłaś mi tak wspaniały dom, do którego zawsze mi się chce wracać, że czuję, że jestem Ci potrzebna i że zawsze przy Tobie czuję się jak mała dziewczynka. Dla świata może jesteś nikim ale dla niej jesteś wszystkim i tego się trzymaj!!!!!!!

    1. ile razy muszę napisać, że to NIE o mnie kochani? Lena nic mi nie musi oddawać, dała mi możliwość bycia mamą, nie oczekuje od niej więcej,bo to i tak więcej niż mogłabym wymarzyć. Kocham ją, doświadczenie tej absrdalnej miłości jest dla mnie nie do przecenienia, ale skoro nawet ja, tak szczęśliwa, że się pojawiła, miewam dni na parapecie, postanowiłam napisać o tych, które tam siedzą codziennie. Dziękuję za troskę jednak.

      1. Szkoda, że nie o Tobie… trudno pisać o czymś czego się nie zna…Myślałam że to tekst z serca…a Ty jednak ta lepsza… szczęśliwa mamuśka…

  35. A gdzie jest mąż, czy generalnie ojciec dziecka? Mąż występuje w Twoim tekście raz – jako ktoś kogo ze wstydem prosisz o zakup podpasek. A dlaczego mąż nie może zająć się dzieckiem gdy masz ochotę iść z koleżankami na kawę czy piwo, dlaczego on nie zajmował się dzieckiem gdy Ty miałaś obronę?
    Nie chciał, nie wiedział, że może, czy nie pozwoliłaś mu zbliżyć się do dziecka, bo na pewno zrobi gorzej?

    1. Krzyśku, to nie jest tekst o mnie, o mnie jest fragment w którym mówię, że boli mnie, iż często nie mogę zrobić czegoś dla siebie przez obiektywne okoliczności. Kiedy Lenka była chora, a ja miałam obronę, zajmował się nią i jej tata, który wziął urlop (podobnie wział urlop,ied byłyśmy w szpitalu,zmieniał mnie,ja odsypiałam chwilę w domu) oraz babcia. Ja MIEWAM gorsze dni,ale z pewnością nie jestem Smutną Matką, bo moje życie po urodzeniu Lenki jest lepsze, a na pewno ja mam bardziej poukładane w głowie. I absolutnie nie uważam, że ktoś zajmuje się Leną gorzej niż ja, po prostu córka odmówiła jedzenia i przyjmowała tylko pierś zarówno w domu, jak i wisiała na niej w szpitalu, w wyniku silnych przeżyć pewnie i strachu. Nie wyciągaj proszę pochopnych wniosków, bo mojemu narzeczonemu byłoby przykro. Jest na drugim planie na tym blogu, bo ceni sobie swoją prywatność i nie lubi, kiedy o nim piszę, ale w domu gra pierwsze skrzypce na równi ze mną, ciężko pracuje, a po poworocie zajmuje się córką. Pozdrawiam.

    2. Otóż to. Czytając ten tekst miałam wrażenie, że piszesz o matkach samotnie wychowujących dzieci. Tymczasem dziecko ma dwoje rodziców, którzy mają obowiązek się nim opiekować. Mam wiele koleżanek-matek, które uważają że są tak wyjątkowe i niezastąpione dla swojego potomka, że nie dopuszczają do niego nikogo. Ewentualnie czasem ojciec dostaje pozwolenie na zabawę, ale oczywiście pod nadzorem bo dziecko się jeszcze za mocno zgrzeje i zachoruje. Czasem zostanie pod opieką babci jak matka już ewidentnie MUSI coś załatwić ale i tak biegnie do domu żeby sprawdzić czy leży pod zielonym kocykiem i czy jest ubrane w niebieską bluzkę w misie bo przecież nie może być inaczej. Same sobie strzelacie w stopę. Czas porzucić przekonanie o własnej wyjątkowości i przyjąć, że dziecko jest po prostu przyzwyczajone do zostawania tylko z Wami, a przyzwyczajenie jak wszystko – można zmienić, tylko trzeba nad tym pracować. Inna sprawa to wizja kariery sprzed porodu. Szczerze to od „mogłam wszystko” do „zrobiłam wszystko” jest bardzo długa i wyboista droga. Wypowiedzi niektórych osób brzmią tak jakby gwarantem sukcesu zawodowego było samo niezachodzenie w ciążę. Wszyscy wiemy, że to nieprawda. Robienie kariery to krew, pot i łzy. I masa poświęconego czasu. Zupełnie jak macierzyństwo… Z prostego rachunku wynika więc, że po porodzie szanse na fajne rezultaty w pracy maleją drastycznie (co nie znaczy, że całkowicie). Dlatego nie można mówić, że „poświeciło się dla dziecka” wizję kariery bo takiej gwarancji nie da nam nikt i mogłoby się okazać, że zawodowo jest średnio. Ale do tego chyba jeszcze trudniej się przyznać…

  36. Bardzo twórczy i inspirujący tekst… dodam, że jestem matką trójki dzieciaków w wieku 7, 5 lat i bobasa 6-miesięcy i prowadzę własną firmę pracując… całą dobę 😉 Lubię o sobie myśleć, że jestem nieśmiertelna i niezwyciężona, ale najlepiej wszystko wie mąż, kiedy oglądając film zasypiam o 20:30 na sofie 😉 czasem robię full wypas obiad, piekę ciasta, bułki, zaszaleję z deserem…. a czasem przychodzi dzień, kiedy mam problem żeby się uczesać – poziom energii minus 200% i dajcie mi wszyscy święty spokój….. Wydaje mi się, drogie mamy, że to trochę kwestia „odzyskiwania / czerpania” dobrej energii, wtedy możemy góry przenosić i dzieciaki „obrobimy”, zrobimy z nimi coś fajnego, zadowolimy męża a i dla siebie zaszalejmy z babskim wypadem, czy choćby niecodziennym manicurem….. jakby to powiedział Obama – YES, WE CAN. Wydaje mi się, że trzeba szukać pozytywów i brnąć do przodu.. a za chwilę, te wyrośnięte bobasy same nam podadzą herbatkę do wyra w gorszy dzień………. 😀 Ja tam Was doceniam, mama pośród mam, chylę czoło i pozdrawiam ciepło!

  37. Mam 27 lat i nie jestem matka. Najprawdopodobniej nigdy tez nia nie zostane wlasnie przez takie Smutne Matki. Moja mama taka byla, zawsze zmeczona, zawsze niespelniona. Kiedy o tym teraz mysle z prespektywy czasu, to mam wyrzuty sumienia, ze nie docenialam jej bardziej, ze czegos nie zrobilam, ale coz jakby nie bylo dzieci sa egoistyczne i ich czas i potrzeby sa na pierwszym miejscu. Druga Smutna Matke, ktora spotkalam na swojej drodze jest moja bratowa. Kiedy skonczyla studia byla energiczna i rozesmiana, nie zalamal jej fakt szukania pracy przez 3 miesiace, nie zalamal fakt, ze jej nie znalazla i nie zlamalo jej to, ze musiala sie wyprowadzic z powrotem do rodzicow 500km od mojego brata. Ciagle mogla wszystko. Kiedy w koncu po roku udalo im sie wziac slub i jakos zorganizowac wspolne zycie wszystko bylo ciagle takie swieze i euforyczne. Dopiero kiedy pare miesiecy pozniej zaszla w ciaze, zaczela jakby znikac. Na poczatku tego nie bylo widac, ale temat dzieci zaczal przejmowac wszystkie nasze rozmowy. Nic innego sie juz nie liczylo. Dopiero po 7 latach od tego czasu widze, to wszystko bardzo wyaznie. Wszystkie jej potrzeby zostaly zredukowane do podstawowego minimum i to nie znaczy, ze tylko ona sama o tym zdecydowala. Cala rodzina podswiadomie zaczela ograniczac jej autonomie, bo jak to zostawisz dziecko samo w domu, przeciez takie male (babcia i dziadek + prababcia + 3 wujkow i 1 ciocia byli w tym czasie na miejscu), ale jak to je wezmiesz ze soba??!! I te zdania „Lepiej kup dziecku…”, bo w domysle, przeciez ty i tak siedzisz w domu. A teraz po 7 latach, kiedy maja z moim bratem juz 3 dzieci, ona stala sie taka Smutna Matka. Ciagle w domu, ciagle z dziecmi, rozmowy przez telefon z nia wygladaja zawsze tak samo, bo zawsze o dzieciach. Nie zrozumcie mnie zle ja uwielbiam ich dzieci, jestem chrzestna dwojki, ale kiedy widze jak ona jest przez nie opetana, to scina mi to krew w zylach. Choc i tak uwazam, ze najgorsze jest w tym, ze ona nie chce dac sobie pomoc. Ona sama chyba siebie juz nie widzi jako czlowieka, ktory posiada inna wartosc poza ta, ze jest matka.

    1. Mam do powiedzenia tylko jedno – nie jesteś ani swoją matką ani bratową, Kochana. Nie zapominaj o tym.

  38. Dziewczyny, to rzeczywiście smutny tekst, bardzo mnie uderzył. Pracuję ostatnio z takimi kobietami i uwierzcie mi… wystarczy trochę inspiracji, praca nad sobą i wprowadzenie kilku (kilkudziesięciu?:) ) zmian. Naprawdę każdy, w każdym momencie może zmienić swoje życie. Naprawdę. Bycie mamą jest trudne, ale każdy z nas chciałby, żeby nasi rodzice byli szczęśliwi, spełnieni, zrealizowani i radośni… nie róbmy więc tego naszym dzieciom. I sobie. nie ważne w jakim wieku i sytuacji, każdy z nas ma prawo spełniać marzenia, realizować się, kochać i być kochanym, cieszyć się życiem! Chcecie się przekonać? Zróbcie coś dla siebie! Ja mogę tylko zaprosić na warsztaty i coaching. Zainspirujcie się Paryżankami, one są szczęśliwe, pozwalają sobie na samorealizację, dbają o swoje potrzeby! To od każdej z Was zależy co zrobicie dla siebie samych… I jesteście wciąż autonomiczną jednostką, która ma prawo do swoich marzeń, celów i potrzeb. Dajcie sobie szansę na szczęście, to Wasze życie!

  39. Smutne Mamy – poznalam ich swego czasu calkiem sporo, kiedy po przeprowadzce „szukalismy” nowych znajomych. Zawsze bawilam sie z ich dziecmi, zeby na imprezie czy w restauracji mogly chwile odsapnac. Mowily ze sa takie samotne i ze chcialyby sie na chwile wyrwac z kieratu. Mowie ok – to moze zumba raz na jakis czas, koncert czy nawet wspolny spacer z dzieciakiem w weekend, bo ja w domu w tygodniu jestem tylko wieczorami. I wtedy z reguly okazywalo sie ze Smutna Mama to tak naprawde Mama Nie Da Sie. Nie Da Sie zostawic rocznego dziecka raz na 2 tygodnie na 2 godziny z mezem. Nie Da Sie isc do pracy, choc miejsce w zlobku by sie znalazlo. Nie Da Sie nauczyc jezyka obcego, bo dzieckiem sie trzeba caly czas zajmowac, rownoczesnie ogladajac telewizje. Schudnac tez Sie Nie Da, bo dziecku zab wychodzi. Nie zrozumcie mnie zle – Nie Da Sie miec wszystkiego i wszystko ma swoja cene. Wszystkie znane mi mamy siedza czasami na parapecie i o dziwo o tym mowia. Ze dziecko od tygodnia chore i marza o spacerze do Biedronki. Ze nie byly w kinie od 2 lat, bo nie maja kasy ani z kim zostawic dziecka. Ze podwyzki nie dostaly od 5 lat, ale kto je zatrudni w innej firmie z 2 malych dzieci. Ze od 3 lat nie pily alkoholu i nie przespaly nocy. Ze gadaja juz tylko z gaworzacym dzieckiem, bo wszyscy dorosli sa zabiegani. Mamy czasem smutne mozesz pocieszyc i im jakos pomoc. Mamy Nie Da Sie musza najpierw pomoc sobie same. To mowie ja, von_Frost, Kobieta Nie Da Sie, ale na odwyku.

  40. Radomska bardzo dziękuję Ci za Twoje teksty o macierzyństwie. Pokazujesz ciemną stronę macierzyństwa tak lekko i naturalnie, ze dzięki Tobie przestaje się bać tego co mnie czeka w przyszłości ( jeszcze nie mam małego terrorysty w domu :)). Jeżeli taka niezależna, ambitna dziewczyna jak Ty podołała, to ja też dam radę 🙂 Dzięki, że mówisz głośno o tym jak faktyczne wygląda macierzyństwo, również z tych gorszych stron.

  41. Pięknie mi się Was wszystkich czyta 🙂 Jestem na początku swej macierzyńskiej drogi…właśnie obok mnie piszczy prawie sześciomiesięczna pociecha, bo nie może dosięgnąć zabawki, a zresztą ona piszczy bez przyczyny. Czasami takie piszczenie potrafi trwać i trwać…I kiedy mam już dość tego pisku i już myślę jak tu się wyżyć na jej ojcu (choć nigdy do tego nie dochodzi, bo jaka w tym jego wina…), że go wiecznie nie ma… trafiam na tekst Radomskiej i świat wygląda inaczej. Zmienia się perspektywa. Nie chcę być Smutną Matką!!! Nie pozwolę na to!!! Bliska mi osoba, moja siostra jest taką Smutną Matką. Ma wszystko o czym marzyła, ale myślę, że macierzyństwo ją rozczarowało i mąż też. Podsumowując… owszem w rodzicielstwie jest nas dwójka, ale nie wymagajmy cudów, mąż-partner też ma swoje obowiązki, bo kiedy ja jestem na macierzyńskim on dba o to, żeby kupić mi optymalnie najlepszy samochód……..;-) i stara się jak może, żeby pogodzić rolę ojca, pracownika, partnera i mieć też chwilę dla siebie.

  42. Przepraszam, że mój komentarz nie będzie tak bardzo związany z tematem, ale muszę coś zauważyć. Jak czytałam wszystkie Wasze komentarze, to uderzyło mnie to, że sporo kobiet napisało, że pierwsze sześć miesięcy życia dziecka to był jeden wielki koszmar. Miałam dokładnie tak samo – przez ten cały okres mój synek często płakał (nierzadko po prostu darł się wniebogłosy), najczęściej w nocy, przez co byłam wiecznie zmęczona i niewyspana, a do tego większość czasu przewisiał mi na cycu, co również było bardzo męczące. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że tylko ja tak miałam, ale widzę, że mocno myliłam się, bo wygląda na to, że problem trudnego pierwszego półrocza życia dziecka dotyka sporo matek. Jak przypomnę sobie to, co wtedy przeżywałam, to stwierdzam, że teraz nic nie będzie mi straszne, bo będę w stanie poradzić sobie ze wszystkim 😉 Popatrzcie na to w ten sposób. A co do reszty, to myślę, że najlepsze, co można zrobić, to czasem odpuścić sobie, skupić się na tym, co jest naprawdę ważne i mieć głęboko gdzieś komentarze i uwagi innych 😉

  43. Kurczę, to ja do niedawna. Wspaniale ubrałaś w słowa to, co wiele kobiet nosi w sercach i nie boi się wyartykułować. Byłam taka jeszcze dwa miesiące temu. Chyba nadal wygrzebuję się z tego stanu, jestem jednak na dobrej drodze do odzyskania siebie. Moim dodatkowym problemem było to, że wcale nie chcieliśmy dziecka. Nie my. Młody został „zrobiony” na zasadzie „kochani rodzice, rodzinko i cała reszto – macie, co chcecie i odpierdolcie się od nas”. Jeszcze w szpitalu byłam na niego wściekła za ból, jaki mi zafundował. Leżał na OIOMIe (wcześniak + problemy z sercem), a ja nie miałam ochoty iść do niego ze swojego oddziału, nie chciałam go widzieć, dotykać, przytulić. Potem było ciut lepiej, lecz jak wypisano go po miesiącu ze szpitala (kocioł na Litewskiej), koszmar się nasilił. Młody wył, wył, wył, a ja chciałam go zatłuc. Nienawidziłam siebie, lecz chyba jeszcze bardziej nienawidziłam jego. Uziemiona w wyjącym czymś w domu, ubezwłasnowolniona, bezsilna, zszarpana nerwami. Smutna, coraz smutniejsza. W pewnej chwili, na granicy obłędu, wydarłam się do dziecka „żałuję, że jesteś”, w kolejnej „pierdolony pajacyk” i różne takie. Nie używaliśmy jego imienia. Mówiliśmy Cholerny Terrorysta, Diabeł Tasmański, Wyjec Patagoński. Wszystko, tylko nie jego imię – Alex. Na blogu napisałam „Macierzyństwo jest przereklamowane. To najgorszy, chrzaniony koszmar, w którym przyszło mi uczestniczyć. Chcę cofnąć czas o 13 miesięcy.”. Całą dobę miałam kąciki ust skierowane do dołu. Zrezygnowałam z pasji, zrezygnowałam z siebie. Smutna Matka.
    Kiedy po x miesiącach przestał drzeć ryja, zaczęłam zauważać małego człowieka, nie tylko cholerną przeszkodę.
    Dziś jest fajnie. Kocham tego „pajacyka”. Znajduję czas (ciężko jest, ale się staram) na swoją pasję. Pasję chcę przekształcić w firmę. Niedługo. Jak tylko lekarze dadzą zielone światło, że z sercem Młodego jest ok (kolejna kontrola za kilka tygodni), ruszam pełną parą. Nie chcę być więcej Smutną Matką. Byłam o krok od zabicia siebie i jego. Nigdy więcej.
    Dziękuję za ten tekst.
    Trzymaj się mocno i ciepło i pisz, pisz, pisz. Poruszaj nadal tematy, które inni zamiatają po dywan.

    1. a Ty ucałuj Pajacyka. Moja Kapucynka też się nasłuchała czasem, a teraz nie mogę się naprzepraszać. Trzymaj się 🙂

  44. O Boże samo sedno. Strasznie sie poryczałam czytając to co napisałaś… Kwintesencja tego jak sie teraz czuje…

  45. nie wiem jak to się stało, że wcześniej nie znałam tego bloga. Koleżanka przysłała mi linka z tym tekstem.
    W końcu ktoś mówi o macierzyństwie w inny sposób, czyli otwarcie i prawdziwie i tylko komentarze wskazują na to, ile matek tak uważa, tylko nie mówi o tym głośno. Mnie macierzyństwo też rozczarowało.
    Byłam smutną i permanentnie narzekającą mamą, kiedy urodziłam drugie dziecko. Jednak wiedziałam ze muszę szukać wyjścia z tej sytuacji i częściowo już znalazłam. To jest długi proces i ciąglę optymalizuję naszą rodzinną codzienność. Teraz jestem zadowolona i zauważyłam, że im więcej robię dla siebie, tym więcej czasu mam dla dzieci, a mąż też inaczej mnie postrzega, kiedy widzi, że się realizuję i stara się mnie w tym wspierać.
    Naprawdę wszystko da się zrobić. Wiem wiem to takie gadanie, ale to jest prawda. Trzeba zmienić nastawienie i powiedzieć sobie, że najwyższy czas pomyśleć o sobie, bo jak to ktoś napisał ” Dziećmi należy się opiekować, a nie się dla nich poświęcać”.

  46. Jestem matką 6letniego Adasia, ale nie rozumiem kompletnie o czym jest ten tekst. Utrata i tęsknota za dawnym życiem? Ja mogę to samo powiedzieć o czasach studiów, też je utraciłam kiedy znalazłam pracę a było tak fajnie. To co mnie obecnie ogranicza w życiu i czyni zależną to przede wszystkim praca a nie dziecko. Musze codziennie stawiać się na konkretną godzinę, spędzać ponad 9 godzin poza domem (wliczając dojazdy), bardzo lubię moją pracę ale nie mam czasu na własne pasje, hobby, z własnym dzieckiem spędzam maks 2h dziennie, nie mogę go nawet wychować tak jakbym chciała bo mnie po prostu nie ma w domu. Wychowawczynię dziecka widziałam 2 razy na oczy. Żeby załatwić głupią sprawę w urzędzie muszę brać urlop. Dużo łatwiej mi się żyło i dużo więcej czasu miałam będąc na urlopie wychowawczym. Przecież dzieci dorastają, z roku na rok staje się coraz bardziej samodzielne, mój już sam je, sam się ubierze, samodzielnie obsługuje pilota od TV i komputer. W przypadku macierzyństwa totalny brak autonomii szybko mija w przeciwieństwie do pracy, na którą jestem skazana do emerytury.

  47. Świetny tekst !!!!! Zgadzam się ze wszystkim. Szkoda, że dziewczyny rzadko sobie tak o tym pogadają i tylko pokazują jak jest super. Jak ja mówię, że nie jest super to jestem dziwna. Dzięki – poczułam się lepiej 🙂

  48. Myślę, że bardzo ważne jest abyśmy my matki trzymały się razem ze sobą. Ja mam takie szczęście, że przypadkiem trafiłam do pewnej grupy mam, która stanowi ogromną grupę wsparcia w złych momentach. Nikt tak nie zrozumie matki, jak druga matka (i tu ważne: matka dziecka w podobnym wieku, bo kobiety dzieci dużo starszych, co za tym idzie – mniej absorbujących, naprawdę bardzo często zapominają, jak to było kiedyś). Nawet jeśli mamy dobrego partnera, rodziców, przyjaciół – tylko inne matki zrozumieją nasze wzloty i upadki 🙂 Dobrze też, że mamy dobę internetu i blogi parentingowe, poprzez które można przeczytać przemyślenia osób podobnych do nas, albo zupełnie innych. Choć kluczowe dylematy związane z macierzyństwem u wszystkich wyglądają podobnie 🙂 Kiedyś kobiety musiały ganić siebie za takie myślenie, bojąc się do niego przyznać, nie wiedząc, że inne matki myślą podobnie. Teraz każda matka może się przekonać, że nie jest sama i jej problemy nie są jakieś inne, czy nietypowe, tylko po prostu doświadcza macierzyństwa pełną gębą, tak jak każda inna kobieta, która niedawno urodziła dziecko. Nie mamy łatwiej, bo świat coraz więcej od nas wymaga, ale chociaż nie musimy w sobie dusić uczuć. A to jest naprawdę duży krok w kierunku zostania szczęśliwą matką 🙂

  49. Ja tez jestem mama I tez czasami mam wszytkiego dosc. Ale to byla moja suwerenna decyzja i cieszylam sie na mojego synka ogromnie. Poczatek byl koszmarny, karmienie piersia, budzenie co dwie godziny, kolki, a po kolkach od razu zeby. Plakal, bo to byl jego sposob na komunikacje ze mna – normalne. Ale nigdy , ani przez chwile nie zalowalam, ze pojawil sie w moim zyciu. To ja go chcialam, a nie on mnie.
    Sorry Maskonur ile Ty masz lat? 17? I do tego pewnie jedynaczka. Nie wiesz jak zabezpieczyc sie przed niechciana ciaza? Ja czytajac Twoje wyznania, mialam lzy w oczach. Biedny maluch, nie dosc ze zbyt wczesnie sie urodzil, to jeszcze trafil na matke, ktora go nie chciala. I wyzywala od roznych. Naprawde brak mi slow.

  50. Chcę powiedzieć tylko: dziękuję.
    Jestem smutną matką i bardzo mi z tym źle, bo kocham swoje dziecko, ale jednocześnie kocham się też rozwijać. 🙁 Z każdym miesiącem coraz trudniej…

  51. „a teraz musi prosić męża, żeby kupił jej podpaski, bo nie ma pieniędzy, czasu i i tak wie, że nie podoła i przyniesie do domu pieluchy dla emerytów nietrzymających mocz, obruszając się o pretensje „bo przecież chciał dobrze”” <3 <3 <3
    Uśmiałam się przy tym fragmencie najszczerzej, prosto do monitora. Dzięki! 😉

    Podejrzewam, że swoimi tekstami wielu Smutnym Matkom pomagasz. A we mnie odsuwasz myśli o macierzyństwie na jeszcze dalsze "kiedyś" 😉

    1. akurat wybralas kiepski tekst, zerknij na 365 dni nad przepascia albo „kiedy mialam 20 lat”. i lepiej blogerkami się w takich wyborach nie sugerować 😉

      1. Haha, widzę w nowej notce coś o mnie: „Bezdzietni, po jednym tekście internetowym głęboko analizować zaczęli swoje rodzicielskie predyspozycje. Proponuje zrobić jeszcze test w Bravo i przeczytać horoskop w Super Expressie ;).” ;D
        zgodnie z sugestiami zaraz biegnę do najbliższego otwartego sklepu po najnowsze Bravo i Super Express ;>

        Już kiedyś przewertowałam większość Twojego macierzyńskiego bloga wpadając w zachwyt nad trafnością różnych obserwacji jak i lekkością Twojego pióra. Piszesz świetnie i bardzo mądrze – o czym zresztą doskonale wiesz.
        Mimo wszystko jednak nie martw się, życiowych decyzji nie podejmuję na podstawie czyjegoś tekstu na blogu 😉

  52. I jeszcze jedna myśl: czy to nie jest trochę tak, że kiedy nasze poczucie wartości jest mocno protezowane tym co możemy i osiągneliśmy to łatwo runie, gdy zostaniemy uziemione „na usługach” małego wrzaskuna? Czy matka, która jest człowiekiem pewnym swojej wartości niezależnie od chwilowego bycia bardzo ograniczoną niemowlęciem, nie ma szans stać się łatwo smutną matką? Pamiętajmy o tym, wychowując nasze dzieci. Uzbrójmy je w niezachwiane poczucie własnej wartości niezależne od osiągnięć życiowych, ilości przeczytanych książek, zdobytych fakultetów, ilosci zer na koncie i powierzchni mieszkania…

  53. Już u siebie kiedyś pisałam co syn mój powiedział w przedszkolu: tata jest programistą, robi programy na komputerze, a mama? mama zajmuje się dziewczynkami! Za to córka usilnie kiedyś twierdziła że mam na nazwisko MAMA. Nawet jak to piszę, to mi smutno…

    1. U mnie zamiast imienia jest Mama.I też mi cholernie smutno bo czuję że po urodzeniu trzeciego dziecka straciłam siebie

  54. ja też byłam smutną matką…ciąża była wspaniała!!!a wszyscy zapewniali, ze poród to fraszka, macierzyństwo to bajka 🙂 okazało się inaczej wraz z 10godzinnym porodem w niewyobrażalnym bólu urodził się mój syn i umarłam ja…długo nieżyłam…na szczęście smutek mija, trzeba się mocno zaprzeć, mocno walczyć, nie poddawać się chociaż wszyscy dookoła walą piorunami i dają ci w twarz!walcz kobieto walcz, bo tylko tak udowodnisz sobie, że to wszystko miało sens 🙂 macierzyństwo jest bajką, tylko usłaną ciernistymi różami. problem w tym, żeby widzieć, że płatki tych róż są soczyście czerwone 🙂

  55. A ja się odniosę do sprawy tych nieszczęsnych podpasek – nie tylko z postu, ale i z komentarzy. Dziewczyny! Coście sobie za chłopów wybrały? Mój mąż doskonale wie, czym się różnią podpaski od: wkładek, pieluch, a nawet podkładów poporodowych. Wie, gdzie trzymam podpaski i jakich używam. Wie, które wkładki higieniczne są moimi ulubionymi. W poprzedniej ciąży (ponad 3 lata temu) leżałam plackiem przez 6 tygodni w szpitalu i to on wszystko organizował: kupował wkładki laktacyjne, laktator, butelki, podkłady i majtki poporodowe. Poprał i poprasował ubranka dla dziecka, bo ja zwyczajnie nie zdążyłam tego zrobić. Po porodzie wstawał w nocy, przewijał Młodego i podawał mi go do karmienia. Początkowo wyłącznie on kąpał. Po pracy przejmował Młodego, żebym ja mogła trochę odpocząć. Teraz też jestem w ciąży i muszę sporo leżeć, a on remontuje pokój Młodego, wstaje do niego w nocy, jeśli budzi go np. kaszel, po pracy przejmuje Młodego od babci i jeszcze sprząta, gotuje i zajmuje się sprawami ważnymi dla siebie. Nie będę Wam ściemniać, że mój facet to ideał i żyje się nam cukierkowo. Nieraz mam ochotę kopnąć go w dupę i wywalić z domu, bo ma trudny charakter, lubi decydować o wszystkim i kłócimy się dość często o pierdoły, w tym o kasę. Ale przynajmniej jest ogarnięty i mu się CHCE. Nadmieniam, że w naszym szarym, codziennym życiu to on zmywa naczynia, ściera kurze i odkurza pół domu. I to mnie się obrywa za bałaganiarstwo i dodawanie mu roboty.

    Ale odbiegłam od meritum, czyli podpasek. Myślicie kobietki, że to wina chłopów, że nie wiedzą, jak wygląda podpaska? A skąd niby mają wiedzieć? Powiedzcie mi, jakim cudem Wasi faceci, nawet Ci co bardziej ogarnięci życiowo, mają się orientować w sprawach Waszych przyborów higienicznych, skoro robicie z Waszego okresu misterium i tabu? Ile razy słyszałam od niby nowoczesnych i rozwiniętych babeczek, że w czasie okresu nie można się kochać, że nigdy nie kupują podpasek ani tamponów przy swoich facetach, bo to wstyd, że chyba by się zapadły pod ziemię, gdyby miały poprosić chłopa o zakup podpasek. Wiele z Was nigdy nie rozmawiało ze swoimi mężami na temat okresu, ukrywacie, że go macie, a podpaski chowacie wstydliwie po najciemniejszych kątach szafek łazienkowych. A broń już Borze Tucholski, żeby facet zobaczył zużytą podpaskę – nie mówię, że taką w pełnej „krasie”, ale taką schludnie zapakowaną do wyrzucenia. Przecież by chyba uciekł gdzie pieprz rośnie! Bo mieć okres to taki wstyd…Ja wiem – to pewnie kwestia wychowania. Moja mama miała bardzo pruderyjno-katolickie podejście do seksu, ale na szczęście, jako nauczyciel biologii, całkiem normalne podejście do fizjologii. No i miałam starszą o 11 lat siostrę. W związku z tym dość wcześnie się dowiedziałam, czym jest okres i może dlatego nie miałam problemu od początku związku z rozmawianiem na jego temat i moich dolegliwości intymnych. Pamiętajcie – to już dawno nie te czasy, że kobieta w czasie okresu musi opuszczać wioskę na 7 dni, bo jest nieczysta. Większość mężczyzn chętnie będzie uczestniczyła w każdym aspekcie Waszego życia, o ile im na to pozwolicie.

  56. Przeczytałam. Najpierw poczułam się jeszcze bardziej zmęczona. A jestem cholernie zmęczona i już nawet tego nie ukrywam. Jakby tona kamieni gdzieś się przeze mnie przetoczyła. Potem się popłakałam, aż w końcu z lekkim uśmiechem dziękuję Ci za ten tekst. Po prawie 5 latach bycia tylko (aż) mamą i kurą domową, staram się odnalezć jako pracownik i kobieta (bo gdzieś mi to umknęło). Zderzenie z rzeczywistością jest okrutne i bolesne i mocno frustrujące i co dzień przepraszam w myślach moje dzieciaki, że mają taką „smutną” matkę.

    1. a ja uważam, że mają wspaniałą. Trzymaj się! jak się człowiek wybeczy wieczorem, to jakoś wstaje rano taki lżejszy, nie szczęśliwszy,ale lżejszy..uściski

  57. Tylko jedna uwaga – bo z wiekszością tekstu się zgadzam. Drogie Panie, darujcie sobie ten stereotyp mężczyzny, który jest aż taką ciapą że nie potrafi partnerce kupic podpasek. No bez jaj, nie wierzę że tacy są. A nawet jeżeli są, to nie żenią się z „przebojowymi i niezależnymi” kobietami, o których jest ten tekst 🙂

  58. Dlatego warto mieć dzieci stosunkowo wcześnie. Mateusza urodziłam mając 22 lata. Nie zdążyłam jeszcze stać się przebojową bizneswoman, nie miałam utartych przyzwyczajeń, nawyków i nie byłam świadoma swoich potrzeb. Tego wszystkiego uczyłam się już później mając dziecko. Teraz mam trójkę. Mam też czas dla siebie, umiem podzielić się tak, aby nikt z nas nie miał poczucia straty własnych priorytetów. To zdaje egzamin.

  59. Przeczytałam tekst… przeczytałam 1/3 komentarzy i na więcej nie mam ochoty. Napisałaś całkiem mądry, sensowny tekst, jak widać wielu potrzebny… ALE… musisz uważać, bo to zbyt ogólny tekst, a wcale tak nie musi wyglądać macierzyństwo. Tej informacji w nim zabrakło! Zabrakło również możliwości rozwiązań jeśli już tak to wygląda- to psychologiczny myk, przebadany: podajesz co jest źle, to trzeba podać wędkę jak sobie z tym radzić. Często podana w tekście forma macierzyństwa, tudzież niektóre historie z komentarzy brzmią jakby były wynikiem baby blues’a lub depresji poporodowej (zależy od intensywności odczuwanego dyskomfortu), a to juz nie jest normalna ścieżka macierzyństwa, tylko zaburzona. Teraz wiele kobiet, które przeczytały tekst znajdzie usprawiedliwienie „a to nie muszę”, albo tak przerażą się macierzyństwem, że albo wcale się nie zdecydują, albo będą odkładać w nieskończoność, aż zegar zatyka przed 40stką. Tekst jest mądry, potrzebny, ale zabrakło w nim podkreślenia kilku bardzo ważnych rzeczy dla przeciwwagi, żeby nie ciągnął za sobą niektórych czytelniczek w złe rejony myślenia na temat swojej sytuacji.

    Mam 3jkę dzieci. Przed pierwszym, mimo młodego wieku (też 22, jak Marta) byłam osobą rozjeżdżoną po świecie, pracowałam w mediach, międzynarodowe kontakty, języki, podróże, spontany i nagle koniec. Siedze w domu. Po 13 miesiacach poszlam do stresującej pracy, to mąż siedział w domu. Na początku wychodziłam z domu z poczuciem winy w stosunku do dziecka, ale przeszło mi. Dziecko dobrze się trzymało z tatą, tata sprzątał i gotował, ja utrzymywałam rodzinę, w pracy myślałam o pracy, a nie o domu. Trzeba umieć byc w tu i teraz, a nie w 5 miejscach na raz, i powiedziec sobie, ze to po prostu niemozliwe- dziecko jest bezpieczne, z ojcem/babcia/niania/ w przedszkolu i jak cos sie bedzie dzialo to beda dzwonic. Nie dzwonia – to ja o tym nie mysle. Bede pytac co robiło jak wroce do domu i bede przytulac i całować i kąpać itp. Potem druga ciąża po ponad roku. I znowu dom – było mi już łatwiej, bo wiedziałam z czym to sie je. Traktowałam to jako odpoczynek od mega stresującej pracy. Niedługo potem trzecia, nieplanowana już ciąża i też przeszłam szok, ale rozprawiłam się z emocjami i jest git. Dziecko tym razem super spokojne i bezproblemowe wiec rewelacja. Jestem spełniona. Teraz mialam ten czas na przysłowiową reprodukcję, pierwsze lata w domu a potem nie zamierzam siedzieć ze ścierą w domu do emerytury. Mam bogate plany, które nie szkodzą żadnemu członkowi rodziny jesli chodzi o czas i uwagę. Rozumiem, że matka jest jedna, że jest człowiekiem a nie robotem, nie mam wyrzutów sumienia, że nie spedziłam dzien w dzien po kilka godzin na zabawe z kazdym dizeckiem face to face. Uważam, że dzieciom też czasami potrzeba troche nudy, by pobudzać ich kreatywność. Jednocześnie moje dzieci są zaopiekowane i wybawione, mają moja uwagę kiedy jej potrzebują i kiedy mogę, odpowiadam na wszelkie pytania, gramy w planszówki. Kiedy sie bawimy to sie bawimy, a kiedy nie to oni wiedzą, że sami organizują sobie czas, a nie czekają biernie mi pod butami, kiedy skoncze bo nie wiedza co robic. Uznaję też, że jak facet zrobił, to też ma pomagać w domu i przy dzieciach. Nie ma że nie. Mój mąż gotuje w weekendy, kąpie zawsze starsze dzieci, zaprowadza do przedszkola i wstaje w nocy. Mamy powinny tego pilnować u swoich partnerów.

    Też mi było na początku ciężko się z tym siedzeniem w domu pogodzić mimo 9 miesięcy, które mnie na to psychicznie przygotowywały. Zwłąszcza, ze bylam takim globe trotterem głodnym świata. Jednak z czasem mogłam coraz więcej. Teraz najstarsze dziecko ma 5 lat… czyli od 5 lat jestem mamą. Wiecej dzieci nie planuję, jestem spelniona i poczułam niedawno wewnetrznie, ze przyszedł moment na odkurzenie i wyeksponowanie MNIE, przed sobą samą, żeby przypomniec sobie samej kim jestem i co chcę robić. Poszłam do fryzjera, pierwszy raz ufarbowałam włosy, pierwszy raz w życiu zrobiłam sobie manicure (nigdy nie chodziłam do kosmetyczki, jestem raczej osobą za naturalnym wyglądem), poszłam na kurs w obrębie mojej pasji i czuję się odżywać. MOŻNA! Może i muszę teraz dużo bardziej planować wyjścia i niektóre wyglądają jak wyrywanie sobie przepustki z więzienia, czasami wspominam jak to było bez dzieci, ale cholera jasna nie cofnęłabym czasu. Moje życie jest teraz dużo bardziej wzbogacone, dzieci samym swoim byciem dobitnie przypominają o najwazniejszych wartosciach w zyciu, ktore od dawna wydawaly nam sie otartymi sloganami,a tu nagle baammm i całymi soba nimi wibrujemy, czujemy kazdą komórką ciała, jakie te sentencje sa prawdziwe, same na nowo do niektorych dochodzimy, tak ze az wow… . Moim zdaniem, to czy mama pozwoli sobie na zawsze pozostać smutną mamą, a nie tylko przez pewien czas, to zalezy wyłącznie od jej punktu siedzenia/widzenia i motywacji. Na wszystko jest sposób. Można zacząć od wyznaczenia sobie jakiegoś celu, choćby to miało byc coś małego. Jak jest kłopot, to siąść z kartką i wypisać co lubię, a czego na pewno nie lubie robic, czym chcę sie zajmować, jakie kursy, się z tym wiążą, albo co trzeba zrobić, by coś osiagnac i sie za to zabrac, rozplanować pod katem organizacji z dzieckiem i z mężem. Może chociaż jakieś zajecia raz w tygodniu, siłownia, fitness, taniec, joga… cokolwiek co interesuje młodą mamę. Tylko my sami rzucamy sobie pod nogi ograniczenia. Dzieci same w sobie nie sa niczemu winne, ani nie są rozczarowaniem. Rozczarowania czesto biorą się z tego, że ktoś wykreował sobie takie a nie inne oczekiwania, nie uznając odstępstw. A to, czy dorosły jest smutny czy nie, to wynika czesto z tego, ze wpadł w bledne koło, ale to nie znaczy że nie moze być inaczej. Zawzse moze byc inaczej, tylko trzeba zrobić pierwszy krok. Mówię to z autopsji.

  60. Ja jestem taką Nieszczęśliwą Matką. Odkąd urodziłam syna, prawie 4 lata temu moje życie się skończyło. Zawsze byłam osobą bardzo niezależną, radosną, z mnóstwem pomysłów na życie, lubiłam podróżować, chodzić do kina, teatru, uprawiać sporty. Teraz…szkoda gadać. Moje wyjścia to takie własnie wycieczki do Biedronki, albo samotne wyjścia do kina jak mąż zostaje z dzieckiem. O podróżach nie wspomnę, wiem że ludzie podróżują z dziećmi ale mnie wkurwia pakowanie miliona rzeczy, dostosowywanie tempa zwiedzania do małych nóżek, planowanie czasu w rytm spania, srania, jedzenia etc. Wkurwia mnie jak dziecko choruje i ciągłe wizyty w przychodni, wkurwiają mnie spacery z dzieckiem, w tempie żółwim, odpowiadanie na milion pytań. Wolałabym w tym czasie założyć słuchawki na uszy i iść na samotny, długi spacer, w moim tempie. Wkurwiają mnie codzienne rytuały, gotowanie obiadków, kąpiel, czytanie i w ogóle zajmowanie się dzieckiem. Mam poczucie, że mój czas przelatuje mi przez palce, bo wtedy kiedy robię to co muszę mogłabym robić coś innego, co by mnie fascynowało. Generalnie uważam, że dziecko to szczęście i nieszczęście w jednym. Mojego męża dziecko bardzo uszczęśliwiło a mnie cholernie zmieniło, ubezwłasnowolniło. Od pierwszych chwil nie umiałam się odnaleźć w sytuacji, czułam się więźniem przykutym do wózka, torby z niezbędnymi rzeczami itp. Zawsze mówiłam mężowi, że nie chcę dziecka, ale on bardzo nalegał. To ma dziecko i nieszczęśliwą żonę, która najchętniej by opuściła dom i zaczęła życie na nowo. Ale mnie na to nie stać. Jednocześnie jak myślę o perspektywie kilkunastu lat uwiązania to mam ochotę strzelić sobie w łeb.

  61. chcecie poznać ciąg dalszy? jestem mamą od 14stu lat… a mam dopiero 33 lata. starsza córka powoli odsuwa się ode mnie i wkracza w wiek zbuntowanej nastolatki dla której mama jest wrogiem nr1 bo zabrania wychodzenia z kumplami na imprezy… młodsza córa (9lat) niby dzieciuch ale też już nie wymaga stałej opieki… mąż przez te wszystkie lata kłótni o dzieci, pieniądze i normalne problemy rodziny stał się obcym facetem siedzącym przed TV z kuflem w ręce (jest już pod 50siątke) a JA? no właśnie… co ze mną teraz? mam 33 lata? co mam ze sobą zrobić? dziewczyny w moim wieku dopiero zakładają rodziny, a ja jestem już prawie po… jak mam teraz żyć? mam poczekać jeszcze te pare lat aż dziewczyny całkiem staną się dorosłe? co wtedy zrobi babeczka przed 40stką? z mężem się nie dogaduje – obcy gość, córkom nie będę potrzebna przez pare lat… koleżanki – rówieśniczki mają malutkie dzieci… czuję że moje życie nie ma sensu 🙁

  62. Nareszcie mama puszeto co czuję wiele mam ale nigdy się do tego nie przyznadza. Dzięki:) I ja przeżyłam szok po porodzie. Synek ma w pełni mój charakter dlatego łatwo nie jest ale najgorsze było dla mnie to pooswiecenie siebie. mąż gdyby mógł prowadzilby grafik z ilością czasu w którym zajmuje się synkiem. po dwóch godzinach wysiada… ja też zbyt często jestem smutna mama… widzę tyle straconych szans ale mam nadzieję, że jakieś jeszcze przede mną…

  63. Na wstępie: Olu, gratuluję bloga. Trafiłam przypadkiem i wsiąkłam dokumentnie – czytam teraz wstecz z wielką pasją :-))) to bardzo ciekawe widzieć jak zaczęły się skończone już wątki oraz jak Twój styl ewoluuje.
    A w temacie: bardzo dziękuję za ten post. W połączeniu z komentarzami dał mi niesamowicie do myślenia… Mam w tej chwili cudną trzymiesięczną Adelę, której przyjście na świat wywróciło mój świat… cierpiałam na początku strasznie, 3 tyg baby blues, problemy różne… Nigdy nie pomyslałam, że się „poświęciłam”, ale bywa cieżko… Ja, zadbana, poukładana kobieta sukcesu, Outlook i Excel, perfekcyjne planowanie a rzeczywistość ;-))) niesamowita szkoła życia. I szkoła dla mnie, aby w tym wszystkim po prostu lubić siebie, nie wymagać ani za wiele, ani za mało. I mieć w dupie :-))) Dzięki Twoim tekstom przemyślałam to i owo – i zamiast jak do tej pory przeżywać wielkość mojego brzucha dzis założyłam obcisłą bluzkę. Aaaaależ dobrze się poczułam :-)))) Dziewczyny, zacznijcie od polubienia siebie – tego nawet najcudowniejsze dziecko Wam nie załatwi!!!

  64. I jako komentarz: nie, ciagle nie jest różowo, nie mam czasu na pasje, sport… i co z tego 😉 to wróci, jeśli tylko tak postanowię. A na razie wystarcza mi Adela, która już potrafi przez cały dzień mówić „nie” <3 i blog Radomskiej nocami. Hurra!

  65. I jak to jest … kobiety z dziecmi sa smutne, I te bez dzieci tez. uwierzcie mi – sa miejsca na ziemi gdzie kobiety bez dzieci nie sa dobrze traktowane, spoleczenstwo nie wprost ma im za zle ze osmielily sie zadecydowac przeciw macierzynstwu tzn skoczyc z tzw byle kim lub postarac sie o dawce.
    sa kobiety, ktore chcialy miec dzieci a nie trafily na wlasciwego mezczyzne, a miec dziecko dla samego posiadania lub samotnie wychowywac to nie bylo w ich stylu.
    wychowywanie malenstwa to ogromne poswiecenie, ale tez ogromnego chartu ducha wymaga usmiechanie sie tam gdzie chce nam sie plakac a lez pokazac nie mozemy, kiedy najblizsi nam wyrzucaja ze tych dzieci nie mamy, ze podobno tracimy.
    bezinteresowna milosc dziecka …. ktorej nie dostaniesz nigdzie idziej podobno, takie uzaleznienie, ale jest tyle osob na ziemi ktore potrzebuja naszej opeiki jak male dzieci, naszej bezinteresownej milosci, jak to te kobiety robia ze znosza. jedyna rzecz ktora podobno mozna zazdroscic to posiadanie dziecka – ta zazdrosc jest usprawiedliwiona spolecznie.
    tylko czy slusznie? macierzynstwo jest przereklamowane I dopoki kobiety beda mialy mozliwosc wyboru dopoty bedzie ze matki beda nieszczesliwe.
    osobiscie wydaje mi sie ze nieszczesliwosc jest nie z powodu dziecka ale relacjiz partnerem okolicznosci zyciowych, braku wsparcia I pomocy.
    nie na darmo sie mowi ze do wychowania dziecka na czlowieka (nie na dresiarza) trzeba tzw calej wioski …
    zmartwionym, zycze wiecej sily I szczesliwosci

  66. Dziewczyno Twoj tekst jest niesamowity – po prostu poplakalam sie wyrzucajac z siebie caly smutek, rozpacz, rozgoryczenie i zlosc! Jestem mama 2 cudnych babli – swiezoupieczonego 3 latka i prawie 1,5 rocznej gwiazdy, ktora od 4 miesiecy probuje odstawic od piersi, bo juz brakuje mi sily i mam dosc tego osaczenia… Mala przy kazdym nowym podejsciu rozchorowuje sie, albo zabkuje, mi jej zal, mijaja kolejne dni, tygodnie i wszystko zaczyna sie od poczatku. Meza 2 na 3 tyg nie ma wieczorami w domu, wiec tak pograzam sie w swojej samotni. Nie bylam kobieta sukcesu, ale lubilam swoja prace i zaczynalam sie rozkrecac… O dzidziusia sie staralismy, radosc z 2 kreseczek przeogromna, a chwilke pozniej zladowalam na 8 miesiecy uziemiona w domu… Wtedy umarlam dawna ja… Wspominam czasami siebie pelna zycia, planow, radosna i usmiechnieta, ale jakbym to byla ja z poprzedniego zycia, albo sprzed 20 lat… Tak dawno temu to bylo… A teraz stalam sie smutna mama i chyba dopiero dzis zdalam sobie z tego sprawe… Zreszta ot tak wpisalam w wyszukiwarce smutna…a potem dopisalam mama i tak tu trafilam. I po tym wszystkim co przeczytalam i tych wszystkich komentarzach, wiem ze musze sie za siebie wziac, bo nie bedzie coraz lepiej, tylko wrecz odwrotnie… Tak sobie mysle, ze podstawa jest dobry plan dzialania i przede wszyskim prosty… To moze na poczatek choc jedna mala przyjemnosc w ciagu dnia? Cos tylko dla siebie? Zeby nie znienawidzic w koncu tego BYCIA
    MAMA, bo kazda z nas przyzna, ze to jednak niesamowita sprawa… Trudna, cudowna, odpowiedzialna, ale naprawde niesamowita… Dziewczyny nie dajmy sie! Nie mamy nic do stracenia sprobowac zejsc z tego parapetu…

  67. Świadectwo, jak wróciłem z mężem. Mój świat i moje życie wróci !!! Po roku złamań, mój mąż opuścił mnie z powodu powodzenia. Czułem, że moje życie miało się skończyć, prawie popełniłem samobójstwo, przez bardzo długi czas byłam emocjonalnie. (Dzięki uprzejmości zwanej Dr IREDIA), której spotkałem się on-line w jednym wiernym dniu, podczas przeglądania przez Internet, natrafiłem na wszystkie zeznania dotyczące tego szczególnego czarownika. Niektórzy ludzie zeznali, że przywiózł ich ex kochankę z powrotem, niektórzy zeznawali, że przywraca łono, leczenie raka, Hiv i inne choroby, niektórzy zeznali, że może rzucić zaklęcie, aby zatrzymać rozwodu i tak dalej. Ja też natknąłem się na jedno konkretne zeznania, chodziło o kobietę o nazwisku CINDY, która zeznawała, jak przyniósł jej ex kochankę w mniej niż dwa dni, a pod koniec zeznań opuściła dr IREDIA adres e-mail. Po przeczytaniu wszystkich postanowiłem spróbować. Skontaktowałem się z nim przez email drirediaherbalhome@gmail.com i wyjaśniłem mu problem, powiedział mi, żebym się nie martwił, że w ciągu 48 godzin mój mąż wróci do mnie. Ku mojemu zdziwieniu, mój mąż przyjechał do mojego domu prosząc o wybaczenie mu. Rozwiązaliśmy nasze problemy, a my jesteśmy jeszcze szczęśliwi niż przedtem …
    Dr IREDIA jest naprawdę utalentowanym człowiekiem i nie przestanę publikować go, ponieważ jest cudownym człowiekiem … Jeśli masz jakiś problem i szukasz prawdziwego i autentycznego mistrza zaklęć, aby rozwiązać wszystkie Twoje problemy. Jest legitymowany. Skontaktuj się z nim na jego e-mailu, DRIREDIAHERBALHOME@GMAIL.COM

  68. Ja tez wspominam dawne czasy, ale na te wspominki patrze z innej perspektywy, ciesze sie, ze mam co wspominac, ze mialam fajne zycie. Ale teraz przeszlam na inny poziom, co innego mnie teraz cieszy. To chyba ma cos wspolnegoz dojrzaloscia.

  69. to ja tak cichutko, pozwolisz, że sparafrazuję:
    „– Zanim poroniłam byłam spełnioną, szczęśliwą kobietą. Lubiłam się bawić, realizowałam swoje pasje i kochałam pracę. Teraz nie poznaję siebie w lustrze….”
    Fun (albo sad) fact jest taki, że długo długo nie chciałam mieć dzieci, nawet jak zaszłam w ciążę, planowaną, to nie byłam do tego pomysłu przekonana.
    Od kilku miesięcy czuję, jakby mnie ktoś ograbił, zabrał mi coś ważnego.
    I ja się domyślam, że może nie byłabym matką smutną, na pewno byłabym zmęczoną, czasem wściekłą… Ale chciałabym spróbować w ogóle nią być. I na pewno punkt widzenia zmienia się razem z punktem siedzenia, i jak siebie znam pewnie gdybym matką była to bym Ci przyklasnęła. Sama zresztą takie mamy znam. Niemniej – kiedy spojrzycie na własne pociechy to pomyślcie o takich smutnych nie-matkach jak ja i setki kobiet, które przeszły to samo.

  70. Jej , ja czytam ze zdumieniem te wasze kometarze i muszę steierdzic ze jestem zajebista szczęściara . Pomijając problemy świeżo po porodzie , nie milam większych problemów z zaakceptowaniem sytuacji w jakiej jestem , ze swoim ciałem , powrotem do pracy . Świat nie stanął mi na głowie , bo świadomie podjęłam się macierzynstwa. oglądałam te wszystkich wyidealizowane obrazki z kampanii reklamowych o cudownym karmieniu piersią i całującym w czoło mężusiu, które nijak miały się do rzeczywistości odgrywającej się w domach moch przyjaciół – świerzo upieczonych rodziców . Pojęłam to ryzyko bycia matka i nie żałuje , opłacało się jak cholera , już mam ochotę na kolejne ?

  71. Byłam ta smutna mama, przez chwile. Nawet nie zdawałam sobie do końca z tego sprawy. Tylko, ja nie chciałam dziecka wtedy kiedy test pokazał dwie kreski. Już nie. I nagle zawładnęła moim ciałem i dusza. Moja wymarzona córeczka. Zawsze wyobrażałam sobie siebie jako mame coreczki. Wciąż jest idealna i lepszej bym sama nie wymyśliła, ale jest ciężko. Ciężko jest w ferworze walki o ubranie skarpet i zjedzenie posiłku znalezc siebie. Minęły mi ponad dwa lata od jej narodzin, gdy w końcu przed sama sobą przyznałam, ze chce od mojego życia więcej. Ze stan, w jaki wpadłam to wejście do dupy tak naprawdę, ze jeśli się nie wyrwę to się uduszę. Ja nigdy nie chciałam być po prostu mama, wyszło jak wyszło. Wreszcie jednak znalazłam plan dla siebie, z pięknym zamiarem bycia kimś bardziej popedzilam się dokształcać. I co? Jajo. Dwie kreski. Tylko, tym razem, wiem, ze świat się nie skończył, ze będę mogła oddychać kochając moje dzieci tak mocno jak na to zasługują. Do terminu jeszcze 7tygodni, do końca szkoły 4. Dam rade, skoro dałam rade powrócić do świata żywych. I tylko tej reszty mi szkoda. Mi się udało zauważyć, mimo braku jakiejkolwiek pomocnej dłoni oprócz meza. Dałam rade pogodzić bycie zajebista mama z byciem zajebista sobą. Ale jest masa tych smutnych mam, które nie widza światła przed sobą, widza tylko to bijące już odbitym światłem, które kiedyś należało do nich. I jest tyle osób gotowych ukamienować każda mame, która powie, ze macierzyństwo ssie, ze nie tak miało być, nie tak miało to wszystko wyglądać. Ze chuj wszystko strzelil, a one zostały z bliznami, zwisającymi cyckami, worami pod oczami i tona prania.

  72. to dobrze, że jest nas tyle, więcej niż ja i moje złe wyobrażenie o mnie…. zle ze jest nas tyle,bo świat powinien pomagać, wspierać, próbować zrozumieć… hmmm nie wiem czy kiedyś wróci siła do życia

  73. Kocham Twoje teksty ! Zawsze w 100% prawdziwe i zawsze odnajduje w nich część siebie. Tak, jestem smutna matką, codziennie próbuje z tym walczyć ale zwyczajnie brak mi już siły. Odkąd pamiętam zawsze chciałam być matką, mieć duzo dzieci. A gdy okazało sie ze jestem w ciąży przerażenie pomieszane z radością, gdy juz na swiecie byl mój synek bylam w niego wpatrzona jak w obrazek, a po roku pstryk piep**ona depresja (z którą walcze juz rok) i tysiąc pytan dlaczego ? Że moze lepiej było by mi bez dziecka? Byłam nie zależna, radosna, ale zaraz bije sie w głowę ze przeciez tak go kocham, że to moje całe życie. Chcę byc szczęśliwa matką dla mojego dziecka, żeby widział jak sie śmieje, jak bardzo go kocham, ale to takie strasznie trudne…

  74. „Proszą o wyjścia z domu, jak o przepustkę z więzienia”- i tu łez już przełknąć się nie udało 🙁 Siedzę na tym przysłowiowym parapecie i czasem już nie chce łapać się tej firanki. Eh. Jakie to jest do dupy.
    Ale za tekst dziękuję,niby nic nowego się nie dowiedziałam,ale akurat dziś pomogło mi przeczytać moje myśli ujęte przez inną osobę.

  75. Bardzo fajny artykuł i tylko MATKI to zrozumieją , jednak powinny to poczytac też NIE-MATKI które lubią prawić morały jak żyć,albo opiekować się dzieckiem ….bo kurwa mądrych jest pełno w szczególności gdy nie mają pojęcia o czym mówią….gdy nie mają pojęcia co to rezygnacja ze swoich ambicji dla dziecka, co to całkowita zmiana trybu życia, zamknięcie w domu i uwiązanie… to jednak też piękne chwile, ale człowiek nie da się na to przygotować, ile by się człowiek nie naczytał i nie nasłuchał dobrych rad POTEM jest sie samym z tym wszystkim -tylko ty i dziecko – gdy walają sie tabuny ciuchów do wyprania albo stosy garów do umycia, kiedy sprzatasz a ciagle jest burdel a w innych bezdzietnych domach jest jak w muzeum, udekorowane, nienagannie jak z czasopisma_ kiedy myslisz nie tak miało kurwa byc a chroniczne zmeczenie sprawia ze stajesz sie innym czlowiekiem , bez dawnej energii a powrót do społeczenstwa/pracy jest bardziej bolesny niż stanie na klocek lego w salonie. Ja też byłam smutną matką ale teraz uważam że mi się udało zmienić te fatum, nie było łatwo ale codziennie na to pracuje aby cieszyc sie z malych rzeczy. Nie wszystko od razu mi się spelnilo ale powoli udało się znaleźć prace, odkryć w sobię pasję, poprawić zniszczoną ciążą figurę, znaleźć radość życia, zmienic nastawienie….cieszyc z malych rzeczy uczę się codziennie i głownie- OD MOJEGO DZIECKA bo chociaz na poczatku było bardzo ciezko to nie żałuje macierzyństwa 🙂 Smutne mamy – nie poddawajcie się!
    Radomska ja tez przed swoją obroną magistra, będąc w ciąży nie spałam całą noc i żygałam jak kot, bałam sie że nie obronię się bo wyjdę haftować a nie pozwolą wejść spowrotem i dokończyć 🙂 Ale patrz, kurwa udało się 🙂 Zycie czasem kopie czasem głaszcze ważne żeby robić swoje, nie poddawać sie

  76. Wszyscy opisują macierzyństwo jako coś najpiękniejszego na świecie.. Ja natomiast widzę, że każda z nich (matek) wyrzeka się samej siebie. Każda chce sprostać oczekiwaniom męża, rodziny i innych.. Chce udowodnić, że da radę. Kosztem siebie.
    Im jestem starsza, tym bardziej boję się macierzyństwa.. Jest to najbardziej odpowiedzialna i trudna rola w życiu..

  77. ja tez z opoznieniem odkrywam te super teksty 🙂 i tez potwierdzam z perspektywy mamy 4-latka ze to wszystko mija… po mniej wiecej roku frustracji, placzu w poduszke (pierwszy rok zycia dziecka – tak naprawde jakies dwa pierwsze lata :), poczucia ze zycie sie skonczylo, ze nie ma juz nas jako pary tylko dwojka sluzacych na posterunku 24/dobe i ze juz nic nigdy razem nie zrobimy i nigdzie nie pojedziemy, opowiadania wszystkim wokol jak strasznie ciezko, jak strasznie przereklamowane i ze pomyslcie dwa razy zanim sobie zafundujecie… przyszedl czas kiedy maly czlowiek zaczal reagowac, wygrzebal sie z pieluch i zszedl z balacych od dwoch lat rak…odetchnelam i wyprostowalam sie. potem zaczal mowic i odkrylismy ze mozna sie z nim dogadac i co wiecej – mysli calkiem samodzielnie, wszystko jest dla niego swieze i niczego nie widzi tak jak my… 🙂
    w skrocie – staram sie zapomniec te pierwsze miesiace kiedy przeklinalam pomysl posiadania potomstwa i myslalam ze moje zycie sie skonczylo i ze dawna ja juz nigdy nie wroci. Pocieszam sie ze synek nie pamieta tych kilku wyzwisk ktore mi sie wymknely.
    wrocilam tylko inna 🙂 z czuloscia patrzaca na tego malego czlowieka ktory nam zostal podarowany i ktorego odkrywamy po trochu codziennie.
    z niemowlakiem bylo mi bardzo ciezko. zaluje ze nie odkrylam blogow wczesniej, zaluje ze nie mialam obok mamy ktora by choc na chwile odciazyla (choc maz byl niezawodny, jak juz po 19 wrocil z pracy) zaluje tez tych wszystkich bezdzietnych ktorym opowiadalam jakie te dzieci sa straszne – kiedy tylko moge uzupelniam opowiesc o ciag dalszy 🙂
    dzisiaj, po dwoch kolejnych straconych ciazach, jeszcze bardziej doceniam to co mam.
    Olu, bardzo dziekuje za bloga przy ktorym smieje sie od rana choc jestem dzien po niesmiesznej operacji 🙂

  78. Jakbym czytała o sobie. Właśnie jestem na etapie powrotu do pracy, a raczej pójściem do nowej, mam nadzieję, że lepszej, pozostawiając roczną córkę z nianią. I tylko ja wiem ile myśli mam w głowie i w duchu błagam, aby nic poważnego się nie stało, abym mogła w końcu wyjść z domu do ludzi i móc się w końcu spełniać. A z drugiej strony mam wyrzuty sumienia, że za moją ambicję wysoką cenę zapłaci moje dziecko. Nie daję czasami rady.

  79. Masz ci los
    Hmmmmm to Ja jakieś 10 czy 15 lat temu
    Teraz mam 2 synów, nie! 3 jeden jest Aniołem I to właśnie on dał mi moc….
    Moc że MY MATKI MAMY PRAWO SIĘ WKÓRWIĆ, PRZEKLNĄĆ,POWIEDZIEĆ….NIE MAM JUZ KURWA SIŁY…
    WOW no bycie matką to nie sielanka to codzienna walka
    Walka o NAS walka o bycie szczęśliwą i zadowolą, ale jak każdy szczery człowiek mamy prawo do słabości
    Radomska I LOVE YOU???

  80. A ja chyba nie… To znaczy czasami tak ale ogólnie nie. Ja mam wyjebane na to co inni myślą więc nie robiłam nic na siłę. Czy to odchudzanie po ciąży, czy samodoskonalenie czy też inne cuda modne z czasopism. Teraz, po 20 latach starszej i 10 młodszej czuję się zmęczona i czasami smutna ale to chyba kwestia zużycia materiału. Czyli mnie 🙂 To taki trend chyba żeby dążyć do schematu, właśnie z reklam Gerbera czy innego słoiczkowego gówna. Ja tam parcia nie miałam by być idealną. Robiłam co umiałam i mogłam i może dlatego nie wspominam tego czasu źle. Ale ( się tak nie zaczyna, pamiętajcie!) teraz bym nie chciała być matką małego dziecka. Chyba by mnie wkurzała konieczność czegoś… Za kiedyś mogę być babcią 🙂

  81. Choć matka jeszcze nie jestem i nadal nie podjęłam decyzji czy akurat moje geny musza zostać przekazane dalej, wypowiem się z pozycji dziecka, no bo przecież każda z nas wkoncu kiedyś nim była ..
    Moja mama bardzo wcześnie(miałam kilka lat) powiadomiła mnie o tym, ze byłam dzieckiem niechcianym, jako 3 w kolejności miałam zostać usunięta, byłam wpadka.. choć wtedy nie do końca rozumiałam co to w zasadzie dla mnie znaczy, moje życie w pewnym stopniu zostało na tym poczuciu odrzucenia uwarunkowane..
    Zawsze czułam się gorsza, miałam bardzo chwiejne poczucie własnej wartości i dojrzewałam w poczuciu pustki i samotności.. to oczywiście moje subiektywne odczucia, zawsze mogę być poprostu malkontentka prawda ?:D
    Przed swoją smiercia (moja rodzicielka zachorowała na raka) znów temat bycia niekochana wrócił do mnie dzieki osobom trzecim, którym to postanowiła zawierzyć swoją mroczna opinie o tym, ze gdyby mogła wybrać dokonała by aborcji na mnie i moim bracie(mojemu drugiemu bratu jakoś się upiekło, jego pozostawiła by przy życiu..).
    Przez wiele lat nosiłam w sobie ogrom żalu i smutku..dlaczego moja własna matka tak mnie nienawidziła?
    Zrozumiałam to po latach, gdy w pewnym momencie sama zdałam sobie sprawę jak bardzo niespełniona jestem, jak bardzo nie lubię otaczającego mnie świata, ludzi, jak upijam się, by zapomnieć o swoich brakach, nad którymi nie mam odwagi i motywacji popracować.. zdałam sobie sprawę, ze moja matka poprostu podjęła zła decyzje.. zamiast spróbować zrozumieć siebie i swoje potrzeby, zrobiła to czego oczekiwało od niej społeczeństwo/rodzina/ktokolwiek…? Decydując się na dzieci wyparła się swoich potrzeb, jak robi to większość kobiet, bo tak zostałyśmy wychowane, by ślepo oddawać swoj czas i energię innym, zapominając w tym wszystkim o sobie …
    Uważam, ze jedyna rozsądna droga dla człowieka jest maksymalnie poznać siebie zanim podejmie się tak odpowiedzialna i wiążąca decyzje jaka jest posiadanie potomstwa… boleśnie przekonałam się o tym, ze rodzicielstwo to nie zabawa…
    Nie każdy również musi zostać rodzicem, nie wszyscy będą czerpać z tego mega przyjemność, bo swoj świat budują na innych potrzebach i wartościach …maja również zupełnie różne aspiracje.
    Życzę dużo miłości i akceptacji❤️

  82. Bardzo Ci dziekuje za ten tekst.
    Ja tez jestem Smutna Matka dodatkowo wychowuje corke sama. Codziennie staje przed lustrem, patrze na siebie i widze zupelnie nie poznaje tej osoby. Mam w sobie taki zal jak podczas zaloby gdy stracimy kogos kochanego. Bo ta dziewczyna sprzed 4 lat umarla. A ja tak bardzo za nia tesknie.

  83. Ten tekst jest bolesną konfrontacją z odkrytą prawdą. Już myślałam, że ze mną jest coś nie tak, że może zmęczenie odbiera mi radość z macierzyństwa. Tak „oczywistą” radość, jak słońce. Zostałam mamą późno w wieku 36 lat i 7 miesięcy, bo uległam presji, że jak nie urodzę dziecka mężowi, to zostawi mnie dla innej, że jak urodzę swoje, to pokocham. Teraz to wszystko się dzieje, a w międzyczasie szukam resztek siebie i mam coraz mniejszą nadzieję, że wrócę do siebie dawnej. Na dodatek dowiedziałam się, że jestem w kolejnej ciąży. Dziesięć miesięcy temu urodziłam i z szokiem przyjęłam fakt, że jestem matką. Teraz, to czuję się dobita totalnie.

  84. Lzy,lzy,scisk w klatce…bardzo chcialam znalesc ten tekst, tekst w ktorym komus jest tak zle jak mi…ulga ze ktos tak ma! Ze nie jestem sama! ta hustawka jest najgorsza..jest nam mega zle,mega smutno ale mega bardzo kochamy tego cudaka:( i chodz chcemy zniknac…niemozemy:((( kocham Ja nad zycie ale myśli jakie mam w glowie od czasu porodu to jakis kosmos…
    Ehhh najgorsze jest to ze boimy sie to powiedzieć na glos,bynajmniej ja…tylko moj maz wie jak mega mi zle,wysyla mnie na terapie bo sie boi o mnie..:(( a przed wszystkimi innymi trzeba zakladac maske szczesliwej i spelnionej mamy…Niby szczesliwa a najsmutniejsza ever w tym samym momencie…nie do opisaniia,tylko my to zrozumiemy:/
    Dziekuje

  85. Masz rację. Ja mam naprawdę świetnego męża, ale jesteśmy niemal sami, jest teściowa z początkami Alzheimera, która sama potrzebuje pomocy. Oprocz niej nikogo, moja rodzina 700 km od nas, mąż jedynak i żadnych kuzynów, rodziny innej. I to naprawdę jest horror. Dopiero w tym roku wysłalismy po raz pierwszy dzieci 7 i 3 do opiekunki na jedną noc. Boże, do 10 rano mogliśmy pospać… A potem przyszedł covid. I takie wyslanie dzieci tym bardziej uzmysłowiło, w jakiej czarnej d… jesteśmy. I owszem, możemy się wymieniać opieką, ale dla nas – NAS już tego czasu nie ma. A ja nie widze przyjemnosci w spędzaniu czasu gdzieś bez niego. No i wieczne wyrzuty sumienia, jak jestem gdzieś bez nich, to siedzi tak głeboko w głowie, jest irracjonalne, ale nie umiem tego pokonać. I jak pomyśle, ile to lat jeszcze, 5-10? Bede miec 45 lat… Chyba czas iść po leki…

  86. Dziękuję, za to co przeczytałam… Myślałam, że jestem sama ? Podejmuję próby odnalezienia w sobie dawnej siebie, staram się mocno ale ciągle ponoszę porażki. Pozdrawiam

  87. Potrzebowałam to przeczytać. Sama jestem mamą dwuletnich bliźniąt i czuję, że wpadłam do głębokiej studni, z której nie widzę wyjścia. Zostałam mamą późno w wieku 35lat, bo najpierw nie mogliśmy się zdecydować, a potem się okazało, że mąż nie może mieć dzieci i rozpoczął się przykry i bolesny proces leczenia, zakończony ivf. Zdecydowaliśmy się na podanie dwóch zarodków, bo mieliśmy już szczerze dosyć przedłużających się staran. I pyklo. Ciąża bliźniacza była koszmarna od samego początku do samego końca, wyłączyła mnie całkowicie z życia i z pracy zawodowej. A potem urodziły się dziewczyny i nas rozłożyły na łopatki. Mąż się dwoił i troił, był drugą matką dla naszych dzieci, ale to i tak było za mało. Ja przez pierwszy rok życia dzieci ciągle pytałam męża, który mamy rok, bo nie byłam w stanie nawet tego zapamiętać. Chciałam wrócić szybko do pracy, ale nie byłam w stanie ani psychicznie, ani fizycznie,ani organizacyjnie tego ogarnąć, bo babcie, które wcześniej deklarowały pomoc, zrejterowaly, widząc jak faktycznie wygląda rzeczywistość z bliźniakami, do żłobka dziewczyny się nie dostały, a na nianie do bliźniąt nie było nas stać. Pracę ostatecznie straciłam. Minął rok, zaczęłam nabierać oddechu i przyszła pandemia, która zamknęła mnie samą w domu z rocznymi, hiperaktywnymi dziećmi wiecznie walczącymi o miejsce na moich kolanach. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że można się drzeć na roczne dzieci. Można. Z każdym kolejnym dniem było ciężej, dzieci oczekiwaly ode mnie nieustającej uwagi, wiecznie się ze sobą kłóciły, szarpały, próbowały wyrwać mamę tylko dla siebie, a ja się staczalam do studni. Teraz mają dwa lata, chodzą wreszcie do żłobka (tydzień w żłobku, tydzień chore w domu i tak w kółko), a ja nadal siedzę w domu i omijam wszystkie lustra, bo nie chce patrzeć na to, co ze mnie zostalo.
    Męża też omijam, bo staliśmy się sobie obcy przez te dwa lata, pełni żalu i wzajemnych pretensji, że nie tak to miało wyglądać. Próbuje przeczekać i wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze kiedyś odzyskam jakieś swoje życie i będę szczęśliwa z mężem lub bez niego, ale moje życie przypomina obecnie tylko próby utrzymania głowy nad powierzchnią wody, do wyjścia ze studni jest jeszcze daleko. Staram się nie patrzeć wstecz, córki są moim ogromnym cudem życiowym, ale nie potrafię odżałować życia, które odeszło i nie potrafię optymistycznie patrzeć w przyszłość. Jestem pusta. Ciąża zrujnowała moje ciało, opieka 24h nad corkami zrujnowała małżeństwo i życie zawodowe. Cena posiadania dzieci jest bardzo wysoka, teraz to wiem i na pewno nigdy nie będę żadnej kobiety namawiała na dzieci.

  88. Wprawdzie jestem matką od zaledwie 8 tygodni, ale już wiem, że zawsze będę jedną z matek, o których piszesz. Moja córeczka jest cudowna, kochana. Zaskoczyło mnie to, że od pierwszej chwili ją kocham i drżę o nią (chyba przesadnie). Ale… nienawidzę być matką. Do zajścia w ciążę przekonał mnie mąż (doskonale wiem, że to mnie nie tłumaczy). Zawsze zdawałam sobie sprawę z faktu, że macierzyństwo to orka, nigdy nie miałam jego różowej wizji, ale to z jak wielkimi ograniczeniami i z jak wielkim uwiązaniem się ono wiąże, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Postapiłam wbrew sobie, wbrew temu co powtarzałam od dziecka (’nie będę mieć dzieci’), więc teraz muszę robić wszystko, żeby córka była zdrowa i szczęśliwa. Ale mnie już nie ma. Dodam, że mam 32 lata. Przed zajściem w ciążę wszystko w moim życiu układało się dobrze: szczęśliwe małżeństwo (w tym roku minęły 2 lata, choć znamy się o wiele dłużej), mała 'karierka’ (łącznie 10 lat w RnD w przemyśle farmaceutycznym), zakup mieszkania. Zawsze byłam aktywna zawodowo i dokształcałam się. 'Poważną’ pracę zaczęłam po obronie inżynierki (pierwszy stopień studiow).W czasie studiów i wakacji także jakaś praca dorywcza, zawsze. A teraz… od połowy ciąży tkwię w domu, a obecnie roczny macierzyński (mineły niecałe 2 miesiące). Przyznaję, że odliczam czas do jego zakończenia.
    Zawsze mówiłam, że jeżeli poród, to jedynie przez cc, karmienie jedynie mlekiem modyfikowanym i krótki macierzyński. Dla dobra dziecka dokonałam innych wyborów (choć nie uważam, prawdę mówiąc, by miały tak wielki wpływ na dziecko, o jakim się trąbi): koszmarny poród naturalny, karmienie piersią (ależ to jest udręka) i roczny urlop. Może gdybym trzymała się postanowień, moje samopoczucie byłoby lepsze? Z perspektywą powrotu do pracy w październiku? Nie wiem… Czuję się martwa, bezwartościowa. Właściwie przez tę całą fizjologię (ciaza, poród, połóg, mleko tryskające z piersi – fuj, obrzydliwe cielsko po ciąży) czuję obrzydzenie do samej siebie. Do męża czuję niechęć, choćby dlatego, że jedyną konsekwencją posiadania dziecka dla niego, jest kupowanie pampersów w drodze powrotnej z pracy i odrobinę mniej snu, czasem. A tak podświadomie także dlatego, że nie oparłam się jego namowom (choć to oczywiście moja wina).
    Myślę sobie, że muszę przetrwać ten roczny dzień świstaka, choć wiem, że tak naprawdę po upływie roku, wcale nie będzie łatwiej. Wiem, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo, że nie ma już mnie jako autonomicznej jednostki, że już nigdy nie będę z siebie zadowolona i nie spojrzę w lustro z akceptacją. Dodatkowo, narodziny dziecka przyczyniły sie do kryzysu w malżeństwie.
    Mam myśli samobójcze w zasadzie codziennie: myślę o tym, że muszę przygotować dla dziecka kilka butelek z mlekiem, poczekać, aż w domu będzie ktoś poza mężem, napisać instrukcję… Ale nie mogę tego zrobić, ze względu na dziecko. Ona jest kochana i niczemu nie jest winna. A ja po prostu muszę to przetrwać. Najgorsze jest to brzemię odpowiedzialności i ten strach o dziecko oraz fakt, że on się nigdy nie kończy. Koniec wolności, beztroski i autonomii.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.