czasami jest mi właśnie tak…

Czasem zdarza mi się popłakać ze strachu. Ot, zbiera się we mnie kilka dni, a potem wystarczy drobiazg -wystarczy, że pani w mięsnym mi powie z uśmiechem, że niedługo wszystko się zmieni, że przypomnę sobie, że zmywarka, odkąd ją kupiliśmy stoi nieużywana przez brak uszczelki i ciągle zapierdalam te naczynia ręcznie, a ta zmywarka stoi i się prawie ze mnie, w tej już zawsze ujebanej lub mokrej na brzuchu koszulce, śmieje. Po prostu stoję nad zlewem i czuję, że wycieka ze mnie łzami wszystko to,czego nie ma jak i komu powiedzieć. Bo ten ktoś nie zrozumie, albo zrozumie i powie coś, co albo się wie, albo wcale nie chce się usłyszeć.

Bo oficjalnie jest tak, że nie wolno Ci się bać, bo bałaś się już 5 miesięcy temu i wszyscy przecież do cholery zapewnili, że będzie dobrze, albo przynajmniej nie tak strasznie, jak myślisz.

Gdybym chciała być statystycznym Polakiem, na każde pytanie o to, co u mnie, opowiadałabym o tym,co jest nie tak, co uwiera i boli, ale nie chcę i nie będę. Bo naprawdę, jak nigdy, wszystko jest prawie dobrze. To 'prawie’ to taki zawór bezpieczeństwa, to takie moje 'strach się cieszyć’ i zagłuszanie poczucia winy, bo czasem nawet jak jest tak dobrze, jest mi źle.

Statystyczny rozmówca odpowiedziałby mi, że jego boli bardziej, on się boi mocniej, przeżył więcej i wpieprzył mnie w poczucie winy -bo przecież jestem młoda, zakochana, kochana, mam dom, psa i dziecko w drodze. Ba, pracuję w fundacji, która zajmuje się śmiertelnie chorymi dziećmi, powinnam doceniać,cieszyć się, żyć lepiej.

Nie rozmawiam o wszystkim, ale nigdy nie kłamię. To naprawdę najspokojniejszy etap w moim życiu, naprawdę można pokochać kogoś, kto się jeszcze nie urodził tak mocno i inaczej niż kogokolwiek innego, że strach o tą ukochaną osobę nie pozwala spokojnie spać.  Naprawdę można nie mieć wątpliwości, ze zakłada się rodzinę z jedyną osobą, która powinna stanowić jej część i to z całym szacunkiem dla przyszłości, która cholera wie,co przyniesie. Ot, to po prostu dobrze, że to on jest tatą mojego dziecka, on i nikt inny, bo jest dobry, bo nas kocha, bo nie pozwoli nas skrzywdzić.

Po prostu są takie dni, że płacze się ze strachu przed tym, że nie ma już odwrotu, że konsekwencją, nawet najbardziej upragnionych decyzji i zdarzeń, są wymagania i obowiązki, których się nie spodziewało. Płaczę się nad tym, że będzie trzeba dniom wyrywać kawałki czasu dla siebie, że nagle trzeba będzie być cierpliwym, łągodniejszym, z troski o Nią,chociaż nigdy, przenigdy się nie umiało. Że trzeba będzie planować posiłki trzem osobom, ogarniać wszystko, wychowywać, czasem spać i odpowiadać na pytanie: to co ostatnio fajnego przeczytałaś, żeby Cię od tego macierzyństwa totalnie nie posrało?

Płacze się ze strachu przed repertuarem wyjść do zoo i parku, przed dniami spędzonymi w piaskownicy, przy bajkach, których nienawidzi się od zawsze. Płacze się ze strachu przed bólem, przed zmianą, przed niewiedzą, przed zarwaną nocą, płacze się przede wszystkim ze strachu przed tym, o czym nie ma się pojęcia.

Zdarza się popłakać w łazience, bo znowu krwawią dziąsła, bo znowu jest 21:00, połowy rzeczy nie udało się zrobić, podłoga umyta dwa dni temu znów jest upierdolona, piąte pranie do zrobienia, lista zakupów do zaplanowania. Płacze się, bo nie można już teraz spokojnie wyjść na spacer w pizdu, jeden z ostatnich, jeśli w pizdu jest tam, gdzie nie ma kibla.

Płacze się ze strachu przed ludźmi, którzy odejdą, przed ludźmi, którzy nagle dadzą sobie prawo do bycia nachalnie i bardzo, do decydowania. Ze strachu przed tym jednym człowiekiem, którego się nie zna jeszcze, którego samemu się powołało do życia i trzeba będzie go tego życia nauczyć, chociaż nie ma się o tym kurewsko żadnego pojęcia.Ani o uczeniu, ani o życiu, a potem trzeba będzie płakać słuchając o tym, co się zjebało, powiedziało źle, kiedy ten mały człowiek dorośnie i stwierdzi, że wolno mu już kogoś oceniać.

Najlepiej płacze się samemu w domu. Wtedy można mniej wstydliwie i głośno, tak żeby zagłuszyć pralkę, która nie chce zagłuszyć podłych myśli.

Najlepiej jest wtedy, jak to mija. I znów można się cieszyć.

http://www.youtube.com/watch?v=7tpdOxA2e34

9 komentarzy
  1. Zadam głupie pytanie: lubisz płakać? Ja lubię. Czasem emocji, nieważne czy dobrych czy tych gorszych, jest tyle, że trzeba je z siebie wyrzucić, pozbyć się. Poczuć się takim biednym, zagubionym. Dać sobie czas na smutek. A potem przychodzi ulga. Jest lepiej. Jest dobrze.
    Zmiany mogą przerażać. Wiesz, mnie ostatnio wydaje się, że każda dorosła decyzja wymaga straty czegoś, zrezygnowania z pewnych rzeczy. I to normalne, że szkoda nam tego „co by było gdyby…”. Tylko w porównaniu z tym co mamy, cała reszta jest nieistotna. I to jest piękne!
    Płacz, a potem się ciesz. Byle tego drugiego był więcej 🙂

    1. potrzebuję, bo mam przerost emocji nad rozumem, czasem nad treścią. i wiem, że wszystko,co cenne i ważne musi mieć proporcjonalną do swojej wartości cenę i konsekwencję. ale to mi się przypomina jak już się wypłaczę.

  2. Wracam do tych Twoich tekstów ciążowych, bo sama jestem w piątym miesiącu wyczekanej ciąży i właściwie wszystko jest super. Czasem tylko mnie ogarnia panika i nie mam z kim tej paniki podzielić. Bo TRZEBA się cieszyć. I dzisiaj sobie przypomniałam o Radomskiej u której wiadomo, że trzeba żyć radośnie, ale czasem też się płacze, a czasem się cedzi kurwy przez zaciśnięte zęby. Ze strachu, z niewiedzy, z nadmiaru emocji, które się po prostu przestają mieścić w głowie – cycki rosną i bolą, brzuch rośnie i robią się rozstępy i w głowie też rośnie coś niewyobrażalnego i to wcale nie jest łatwe wszystko tam pomieścić i poukładać.
    Do brzegu. Fajnie, że te teksty tu są. Fajnie, że bałaś się dokładnie tak samo jak ja teraz i fajnie mi ze świadomością, że mimo wszystko nadal żyjecie i generalnie macie się dobrze.
    Dzięki Ola.

    1. mocno upraszczając, co będzie cię w drodze do punktu w którym jestem szalenie wkurwiać, TAK, jest OK 🙂

  3. „Płacze się, bo nie można już teraz spokojnie wyjść na spacer w pizdu, jeden z ostatnich, jeśli w pizdu jest tam, gdzie nie ma kibla.” – a to mnie uradowało jak żadne inne zdanie w ciążowych zakątkach internetu 🙂 To znaczy w sumie przejebane, ale dokładnie tak jest i to pocieszające, że nie jestem wyjątkowa.

  4. Mamy 2020, za 5 tygodni mam termin porodu. Specjalnie cofnęłam się do wpisów, które pisałaś będąc w ciąży. Pewnie przerobie wszystkie, płacząc czytając każdy z nich.
    Bo płacze prawie codziennie odkąd się dowiedziałam. Mimo, że wiem że on mnie kocha i będzie dobrym tatą.
    Płacze bo bezpodstawnie czuję się samotna, przytłoczona, przerażona, że tego nie udźwignę, że zawiodę i nigdy sobie nie wybaczę najmniejszego błędu.
    Ciąża to nie jest czas błogosławiony, to trudne 9 miesięcy batalii o każdy kolejny dzień „donoszenia”…

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.