A jak Tobie minął weekend?

Ileż to razy powtarzałam, że marzę o pobycie w SPA, o ciepłym klimacie, możliwości wylegiwania się, cateringiem? Los słucha, a to, że jest debilem, co nie dosłyszy, to sam wymyśli, to zupełnie oddzielny temat. Uwielbiam to zderzenie oczekiwań z rzeczywistością.

Dziecko meczem polskiej reprezentacji tak przejęte, że aż obsrane, ale ciężko się dziwić, ja też byłam pod wrażeniem klaty Błaszczykowskiego i miałam ogromną ochotę utulić do swej piersi. Oczywiście, aby na moment zastąpić mu matkę. Poziom przejęcia przekroczył jednak poziom rozgrywki i gdzieś przy 2dni tulenia małego termoforu i hurtowej zmianie pieluch, przyszło nam jednak do głowy, żeby dziecko zbadać. I powiedzieć, że nawet Błaszczykowski się zestarzeje i tata nie pozwoli na realizacje zaistniałej w głowie wizji. Ani dziecku, ani matce, takie życie.

Leki, członkowie rodziny do 3 pokoleń wstecz oddelegowywani do opieki nad małoletnią Leną M. , głupie tłumaczenia w pracy, dlaczego jak się zastanawiam nad czymś, to zaczynam chrapać i się ślinić i piąteczek. Piątunio umilony. Zapowiadane upały, wolne, relaks. Telefon, że Lena w dotyku bliższa jądru ziemi niż gejzerowi i CHCE IŚĆ SPAĆ. Moje dziecko, senne. Pierwsza myśl?! Śmiertelnie chore. Kilka łez, poczucie winy, które wymiętoliło mi i tak nieprasowaną sukienkę i w Łodzi widziano E.T. przelatujące korki i dzielnice nad miastem. Trudne do zarejestrowania przez radary, bo poczucie winy okazało się lepszym paliwem  i siłą napędowym bordowej damki matki Radomskiej niż to, czym napędzali Sputnika, żeby opuścił ziemię. A potem, to już serial.

Dziecko teatralnie przelewające się przez dłonie, jakby właśnie kręciło siedem następnym odcinków, w których umiera główna bohaterka tasiemca z TV ROMANTICA, a każdy jęk odzwierciedlał stan ducha w każdym z 674 odcinków pierwszych ośmiu sezonów. Intynkt macierzyński jak brzytwa. Zasiedziała w szufladzie i zardzewiona, ale Radomska i tępym nożem narobiłaby sobie problemów.

Akcja – zakupy. inteligencja, panika, upał, zapłakane oczy niesamowicie działają na procesy myślowe i stymulują szybkie reakcje. W koszyku lądują rzeczy niezbędne dla matki i dziecka z zatruciem pokarmowym, czyli kabanosy, wafle ryżowe i chrupki, co by dziecko zatkać i dać sobie możliwość wyjaśnienia, co się zdarzyło.

Akcja – pakowanie – szpital w odległości 2 km od domu, szybki rachunek – 54 koszulki dla Lenki i 1 para czystych majtek dla jej matki, o wymiarze symbolicznym, oznaczającym „wiem, że nas zostawią w szpitalu, ale jedna para gaci to dowód na to, że łudzę się, iż wcale nie”. I mimo, że Lena odtaczyła na izbie przyjęć flamenco, przedstawiła się, odśpiewała 3 piosenki i zadedykowała wzruszający wiersz dla mamy obcej babie w rejestracji, personel pozostał czujny. kapnął się, że coś nie gra, skoro reaguję przerażeniem relacjonując, ŻE MOJE DZIECKO POSZŁO WCZEŚNIEJ SPAĆ1!!1111

Potem szybkie badanka, stoicki spokój Lenona w czasie pobierania krwi, zakładania wenflonu i ryk histerii na widok plastra (logika jest dla zwykłych dzieci. Poza tym genów nie oszukasz, z zaliczeniem tego przedmiotu na studiach kilka razy się bujałam…) i kwatera. Co ja tam o tym SPA mówiłam?

Pokój z łazienką i widokiem ogródka. Wygodne łóżka, umożliwiające sen z syrami przy twarzy i naprawdę miła obsługa. Uprzejma, serdeczna, życzliwa, zupełnie jakby zarabiała godne pieniądze i była szanowana przez społeczeństwo. Oho – mówię – kręcą prank, jak nic. Podstawili statystów, nagrywają, żeby sprawdzić, czy strzelę siostrze oddziałowej w pysk, aby podważyć to, że istnieje naprawdę. Catering w papierowych pudełkach – dietetyczny nawet, bo złożony z kleiku i różnych składników o dziwnejkonsystencji, które strach przełknąć, a co dopiero wydalić. Tak się walczy z biegunką, fortelem ją, ha! I głodem zamorzyć! Lena to jednak zawodnik twardszy niż sraczka, dlatego do 23:30 owinięta w koc, niczym w suknie wieczorową, ćwiczyła obroty i domagała się puszczania podkładu do tańca. Na zdjęciu obrażona, bo prymitywna widownia nie poznała się na jej talencie.

13517881_1375209599162233_10332704_o

Potem to już oderwałam się myślami od dziecka, które świeżo bandażowaną ręką i gołą dupą zaczęło froterowaćpodłogę. Izaczęłam dedukować. Kiedy młoda zahipnotyzowana bajką na jutjubie zastygła na krześle, a ja wyłożyłam się jak pasztetowa na jej wyrze, przyszła Pani doktor. I co?To już przesada i przekroczenie wszelkich granic przyzwoitości. Skandal. Do teraz nie wiem, jak powinnam się wtdy zachować, co jej wygarnąć i czy powiedzieć, co MYŚLĘ. Przyszła, przeprosiła, że mnie budzi i obiecała, że zaraz sobie poleżę. Tego było już za wiele, wróciła panika – albo moje dziecko ma postawioną jakąś straszną diagnozę albo to ja jednak umieram tudzież w szpitalu jest bomba, czyli reasumując wszyscy zdechniemy i rzutem na taśmę musimy zabłysnąć przed Bozią miłym gestem w celu zatarcia śladu ostatnich kilku dziesięcioleci ziemskiej, podłej egzystencji pełnej złych występków. Zaczęłam się bać. Prawie tak bardzo, jak utrzymania Leny w miejscu w czasie podawania kroplówek.

Szybko się wyjaśniło, że personel był po prostu z kosmosu i nie zdążył się zorientować, jakimi prawami rządzi się polska służba zdrowia. Biedne, zaangażowane, życzliwe i oddane swojej pracy pielęgniarki pośród grupy zdezorientowanych rodziców i dzieci zastanawiających się, kiedy ta ekstra ciocia przyjdzie wbić się igłą wielką jak maszt w przegub i z uśmiechem wręczy upragnioną malowankę. No cóż, w drodze na izbę przyjęć obiecałam dziecku przygodę.

Po spuszczeniu z mojego wampira energetycznego kilku mililitrów krwi, które poskutkowało jedynie zrobieniem niezbędnych badań, a nie osłabieniem jego krwiożerczych zdolności, po tym, jak dziecko me, z podejrzeniem salmonelli i podłączone pod kroplówkę, która rzekomo uniemożliwia odczuwanie głodu, zeżarło całą paczkę biszkoptów, a później podwieszało się na łóżku od spodu drąc japę, że jest małpką i chce banana, dziecko owinęło sobie wokół palca cały personel. I trochę mi wstyd, że wyjadaczki w branży, nie od dziś na oddziale dziecięcym pracujące, tak szybko dało się nabrać: na umizgi, wierszyki, piosenkę i słodkie miny. Przepadły. Tylko ja pozostałam czujna. Nie miałam wyjścia, bo dziecko po zapadnięciu wzroku przeistaczało się w sama siebie, bez trybu „try me” w wersji cute soft specjalnie dla ludu. I czujność była niezbędna, żeby w czasie kolejnej nieprzespanej nocy, z małego kolana w ryj nie dostać.

W sobotę poczułam się jak gwiazda bez prawa do prywatności, bo jak tylko dziecko się po drzemce zorientowało, że czuwa przy nim ukochany tatuś, tatuńcio, najlepszy na świecie konik, towarzysz ulubiony do gry w piłkę oraz obiekt do skakania po  kręgosłupie, a nie upocona i zmęczona matka, podniosło alarm – gorliwy i gorący. I wszyscy wiedzieli, że wyszłam, dokładnie rejestrując (wysokie dźwięki Lelona….), kiedy wróciłam, witając mnie gorąco fleszami ze spojrzeń pełnych nienawiści. Tłum gapiów witał mnie podejrzliwie, skanując wzrokiem jak Beyonce. Odziałowe tabloidy niosły już wieść o wyrodnej matce, która porzuciła dziecko. I to z z jego własnym ojcem, szczyt nieodpowiedzialności!!!!! Coś się w międzyczasie z Radomską działo to materiał na kolejny tekst, tym razem przejdę od razu do podsumowania weekendu w Unique SPA NFZ resort na dziecięcym oddziale zakaźnym.

No zupełnie nie mam się do czego przyczepić. Jedzenie było? Było. Sauna? Jak się koło 9 sala nagrzała to z opcją grilla nawet. Zakwaterowanie? Jak najbardziej i to z łóżkiem wygodniejszym niż w domu, którego nie trzeba ścielić. I to wszystko w ramach umowy z NFZ! Ha, a głupi ludzie w jeden weekend nad Bałtykiem zostawiają! Tymczasem my, po 2 dniach ledwo 2 km od domu, skutecznie wyleczeni z potrzeb jakichkolwiek wojaży. Ewentualnie mąż odwiedzi za tydzień jakieś sanatorium, żeby dojść do siebie, bo od poniedziałku zostaje sam na sam z małoletnią, w pełni sił ma się rozumieć i nieograniczanej kablem od kroplówki, a co za tym idzie skrajnie niebezpieczniej. A wszystko po to, żebym ja mogła w końcu iść do pracy i ODPOCZĄĆ. Poniedziałkuniu, tęskniłam!!! Piątki rodzica są zdecydowanie przereklamowane…

A jak Tobie minął weekend?

6 komentarzy
  1. Kocham poniedziałki! Kocham i już, ale niestety….WAKACJE! spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie mam gdzie uciec, gdzie się schować. Mam dwa miesiące córki non stop, bo mąż przecież ciężko pracuje. Coś czuję, że we wrześniu przyjmę karnet do spa nawet od nfz.
    Mam nadzieję, że z Lelnką już ok. Trzymam kciuki za prawdziwych sponsorów!

  2. Byłam tam! Campylobacter mojej Ł zostanie w mojej pamięci na długo. A że szpitale z dzieckiem często niestety nawiedzam, to dodam, że faktycznie tutaj personel i warunki FANTASTYCZNE! U nas kup 20 w ciagu jednego dnia, brak apetytu i wiadomo – odwodnienie. Powiedzieli, że mogła tego dostać, jak wyjadała piasek z piaskownicy. No ale ludzie, jak wychowac dziecko bez wyżerania piasku. Nadal wyżera, no może z mniejszym apetytem, ale jednak. Wyjada też to, co znajdzie w kuchni na podłodze no i resztki przy ładowaniu zmywarki.

  3. Niestety ja należę widocznie do gorszego sortu ludzi albo trafiłam w opisywanej miejsce w nie odpowiednim czasie. Z jednym dzieckiem na rękach, drugim w brzuchu usłyszałam że jestem wyrodna matka, ze mam nie wychodzić z pokoju, spać moge owszem ale na podłodze i tylko do 5 rano no pizni3j jest ordynator. Mój wielki jak brzuch piłka i jego mały lokator byli dla personelu nie proszonym gościem, którego nie chcieli się pozbyć, nawet wypisem na własne zadanie, gdyż w niedzielę brakowało lekarza który miał by podpisać mój desant. No cóż , cieszyć się ze się zmieniło , może parę miłych słów trafiło do pań, które bardzo soczyście im przekazalam na koniec mojej wizyty w piekle. Na szczęście już nigdy później mohe dziecko nie musiało błagać o zupkę bo ktoś po PROSTU zapomniał wpisać w kartę ze dzuecko nie dostaje już kroplowek i należy się wspomniany catering.

  4. No u nas SPA nie wygladąło tak fajnie, akurat niestety nie mogłem zastępowac żony w opiece, i przesiedziała cały tydzień w szpitalu zakaźnym. Jedynie mogłem przychodzic do pomocy popołudniami. O tyle dobrze, ze wbrew informacjom na korytarzu nikt mi nie ograniczał czasu.

    Catering o pomstę do nieba wołał. Syn odmawiał jedzenia tego badziewia juz po pierwszych kęsach, żona odmawiała po kilku dalszych (bo początkowo nie chciala, żeby się jedzenie marnowalo). Parówki najtańsze z MOM. Tak kiepsko zmielone, że chrzęściło w zębach (spróbowałem jednej), rosół przesolony, itd. Naprawdę trzeba było pozbywac się szpitalnych kuchni by pacjenci dostawali najgorsze barachło?
    Lekarz, jak się dowiedział, że syn tego nie chciał jeść, to stwierdził, że bardzo dobrze, bo on tego jeść nie powinien.

    Już na drugi dzień, jak sie lepiej poczuł, to z nudów i nadmairu energii niemalże latał po ścianach i co chwilę przychodziły pielęgniarki, żeby trzeba go uspokoić, bo przeszkadza chorym piętro niżej. A weź wymyśl cichą i spokojną zabawę 1,5-rocznemu dziecku zamkniętemu w jednym pokoju.

    A największe kuriozum, to że w karcie pacjenta i potem na wypisie nie wypisali wszystkich leków jakie dostał (w sobotę wieczorem dostał maść na wysypkę, ale w karcie nie wpisano jej i jak następnego dnia pytaliśmy co to za maśc, to wszystkiego się wypierali) i wynikow wszystkich badań jakie przeprowadzono… bo stwierdzili, że jest zdrowy i go wypisano zanim analizy skończono. Ale to i tak powinni te informacje przekazać…

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.