wiesz, czemu żresz?

Usiądźcie. Dziś napiszę Wam, dlaczego macie problem z jedzeniem. Niejedzeniem. Zajadaniem. Podjadaniem. Objadaniem. Wyjadaniem. I głodzeniem. Ten temat przemyka przez nasze rozmowy na tyle często, więc pozwolę sobie przedstawić Wam problem żywienia w świetle, którego często Wam brakuje, które sama zapaliłam niedawno, boję się, że za późno. A więc, choć nie wolno zaczynać zdania od „a więc”, wiesz, czemu żresz?

Kiedy się rodzimy, to oprócz tego, czy jesteśmy zdrowi, czy mamy wystarczająca liczbę kończyn, ważymy 3400 gramów czy może 150 mniej niż nasz kuzyn i ile mamy centymetrów, na liście problemów pierwszego świata pojawia się to, czy, jak i DLACZEGO TAK MAŁO jemy.

Jadło? Dużo zjadło? Ssie? Umie ssać? Chce pierś? Boże nie chce? Płacze? Z głodu!!!!!

Biedne osaczone wszechwiedzącymi guru bez serca matki słyszą, że mają niewłaściwe cycki, mleko, podejście. Dostają do rąk kosmitę, który ryczy i jeśli ktoś nie zracjonalizuje powodu tego płaczu, to zwariują. Może się boi, może mu zimno, może zrobił siku, boże uważa, że najnowszy singiel Rhianny jest taki wzruszający. Na pierwszy ogień rzuca się jednak najczęściej argument kosę – BO JEST GŁODNY. I bach. Weź się nie przejmuj, kiedy stajesz się odpowiedzialny za nowe życie, za każdy jego oddech, nie masz pojęcia co i jak robić, a inni udają, że owszem i ciągle ci patrzą, na ręce, na cycki, zwykle krzywo. I łykasz to – DZIECKO PŁACZE Z GŁODU!

MOGĘ JE ZAGŁODZIĆ, CHRYSTE PANiE, jestem potworem, nie mogę do tego dopuścić, ono musi, musi jeść! Często, dużo, tyle ile piszą w tabelce, trochę na zapas. A jak wyrzyga? Trzeba uzupełnić. BO UMRZE.

Dzieci nie kumają, bo w zasadzie, tak na chłopski i radomski rozum się nie da, to jest pojebane. Bronią się na początku i zastanawiają o co chodzi z tym jedzeniem. Jedzą intuicyjnie dopóki są głodne, maja ochotę i nastrój. A dorośli wciąż twierdzą, że ZA MAŁO, NA PEWNO ZA MAŁO.

Sami robimy z jedzenia jakąś szalenie ważną sprawę i przypisujemy mu wartość, której nie ma, mieć nie powinno i która nas krzywdzi.

Pierwsze pytanie do dziecka na obozie? Jak tam wyżywienie.
Pierwsze pytanie po odebraniu z przedszkola? Co było na obiad.
Meldunek babci, która została z maluszkiem? Zjadł tylko kaszkę, 3 banany i pęto kiełbasy. Zupkę wyrzygał, wiec zrobiłam mu kanapkę.

Jedz. No jedz. Zjadłeś? To może dokładkę? Nie zjadłeś. Jesteś chory?

Za mamusię, za tatusia. Chryste Panie, niby kalafiorowa, a od każdej jej łyżki zależy szczęście i powodzenie całej rodziny, a nawet psa sąsiadów. Co za odpowiedzialność spoczywa na kilkuletnich barkach, musi żreć dopóki miseczka nie będzie pusta, bo inaczej Burek zdechnie, a babcia powiesi się na różańcu! Innym razem przyjeżdża ukochana ciocia. I byłby się nawet dzieciak ucieszył z tej okazji, gdyby nie wręczona przez ciocię czekolada. równanie jest proste: ciocia = czekolada. Ciocia jest fajna. jak czekolada. W głowie informacja: spotkanie z kimś miłym nie wystarczy, ta osoba musi coś mieć, najlepiej słodkiego. A z informacją naturalnie pojawia się oczekiwanie, by od każdego coś dostać, a w przyszłości, by od progu do czyjegoś dziecka też wyjechać z wafelkiem.

Kolejny przykład.
Co robi mama, kiedy dziecko ma zły dzień? Kakao. Plus ciasteczko, żeby humor nie tylko był lepszy, ale i rewelacyjny. W głowie pojawia się informacja: jedzenie umie pocieszać.

Inny?
Zjadłem cały ten obiad – te warzywa i mięso, co trzeba jeść, żeby żyć. W nagrodę będzie deserek! Skrót: Przyjemne jest jedzenie tego, co niezdrowe wtedy kiedy wcale się nie jest głodnym. To, co zdrowe to smutny obowiązek.

No ludzie kochani, gdyby to była prawda, kebaby byłyby miejscem religijnego kultu a nie stacją na drodze krzyżowej z imprezy o 3 nad ranem!!!!

Baton nie ma rączek, nie przytuli! Cukier to podstępny kutafon, który udaje miłego, bo tak każe mu szef, który dzięki naszej naiwności zarabia hajs! To są podstawowe rzeczy , które należy sobie przetłumaczyć. To musi się zmienić zanim zmieni się zawartość talerza! I ten cholerny wygląd, skoro już jest istotniejszy niż zdrowie!

Żarcie to nie przyjaciel, żarcie to nie spowiednik, to nie pocieszyciel, to nie nagroda. Żarcie to połączenie zwłok zwierzęcia, roślin, produktów na bazie mleka, które produkuje krowa dlatego, że ktoś ją siła zapłodnił, wymusił laktację, zabił jej dziecko i doi, żebyś ty mógł napić się kawy z mlekiem oraz zjeść to dziecko w postaci zwłok. Doprawionych, tak jak lubisz. Bez świadomości, że tak przyprawionego to byś mógł zjeść nawet własnego buta.

Dopóki sami nie nauczymy się siebie lubić, nic się nie zmieni. Jedzenie nie okazuje sympatii.
Dopóki nie nauczymy się być z siebie dumni, nic się nie zmieni. Schudniecie na ogół nie jest sukcesem ani nagrodą, to efekt wzięcia odpowiedzialności za swoje błędy żywieniowe, słabości i lenistwo.
Dopóki nie nauczymy się siebie akceptować i o siebie dbać, żadna waga nas nie zadowoli a każda dieta będzie dawać złudną nadzieję.

Dopóki nie nauczymy się rozróżniać – porażki od zwątpienia, taktować ich jako doświadczenia, a nie końca świata, dopóki nie nauczymy się motywować NIC SIĘ NIE ZMIENI. Jedzenie nie pociesza.

Jedzenie dostarcza energii i składników odżywczych niezbędnych do tego, byśmy zajęli się tym, po co jemy – DO KURWY NĘDZY – ŻYCIEM!

To nie jedzenie nas tuczy, odchudza, a my. My mamy moc sprawczą. Naprawdę. I jest tyle innych przyjemności w życiu bez utwardzonych kwasów tłuszczowych i cukru, trzeba tylko się odważyć przełamać ten jebany schemat sprowadzania jedzenia do wartości nadrzędnej a ciała do wyznacznika samooceny!!! To jest, według mnie, źródło naszych problemów: nieradzenie sobie z emocjami: z radością, smutkiem, dumą, wstydem, niezrozumieniem, przerażeniem, zmęczeniem. Nieradzenie sobie ze sobą, a nie z niejedzeniem jarmużu i wypijaniem dwóch litrów wody.

To emocje musimy najpierw oswoić, a dopiero potem orbitreka! Niestety w okresie kluczowym to spieprzyliśmy a to, co spieprzono w dzieciństwie ciężko naprawić. Ale można i warto. Z całego serca życzę Wam i sobie, żebyście kiedyś potrafili tyle miłego powiedzieć o sobie, co o kebabie, golonce albo czekoladzie z orzechami.

______

Wpadnij na IG: radomskaa

Polub  na FB: Mam Wątpliwość

Zostaw e-mail, bądźmy  w kontakcie:

[wysija_form id=”1″]
14 komentarzy
  1. Nooo… mocne! Ale tak niestety jest, że nie jemy po to aby żyć a żyjemy aby żyć! Ja rozumiem o co chodziło. Zgadzam się. Wpaja się nam że jedzenie to podstawa. Ale ważniejsze jest to co i jak jemy. A później zdziwione jesteśmy ze lustro pogrubia…

  2. Ja tam jem co i ile chce. Taką mam przemianę materii. Plus codzienny rower w strefach niemal beztlenowych ( wiecznie spóźniony do pracy )
    Ale moim największym problemem żywieniowych jest moja prawie 3 letnia Księżniczka, która już od prawie miesiąca z własnego wyboru nie miała w ustach mięsa. A nawet jak miała to przez chwilkę bo się gdzieś tam zaplątało.
    Generalnie jest niejadkiem. Generalnie wiemy że jeść trzeba. I ona też to wie. I co z tego skoro non stop są walki żeby zjadła cokolwiek.
    Ale czy to jest właśnie krzywdzenie własnego dziecka?
    Niestety dziadkowie również nie pomagają żywiąc ją tzw głupotami zamiast wartościowym jedzeniem.
    więc jak się pytam Jak żyć ?

    1. odpuścić może? z dziadkami na dzidy, tu nigdy, ale dziecko się samo raczej nie zagłodzi. tyle, że ciągłe jedzjedzjedz może sprawić, że jedzenie będzie się jej kojarzyło z przykrym obowiązkiem i koniecznością, żeby nie denerwować rodziców. moja ma różne fazy. raz uskutecznia głodkówki, innym razem podejrzewam ją o skrzyżowanie z krową i 4 żołądki. ;D

  3. W sumie się zgadzam. Ale jak i po co żyć bez tej cholernej czekolady ? 😉 A tak serio – ten kult jedzenia (+ u mnie w rodzinie: nie ruszaj się, bo się jeszcze zgrzejesz), to prawdziwy koszmar i wynik przerażającego niedoinformowania rodziców. Jak to jest, że na cholerne prawko ludzie musza mieć papiery, a żeby mieć dziecko, to nic: każdy może je potem krzywdzić. Ja co prawda nie byłam w dzieciństwie jakimś wielorybem (a i teraz mieszczę się w drzwiach), ale Twój tekst uświadomił mi jak wiele mam jeszcze złych nawyków, zakodowanych za dziecka, chociaż od dawna na co dzień stawiam na olej kokosowy i soczewicę, zamiast na schab w tłuszczu (oczywiście to takie uproszczenie moich nowych pomysłów na jedzenie)..

  4. Fajnie. Wreszcie jakiś sensowny tekst o jedzeniu. Wszyscy się sfokusowali na tym zdrowym trybie życia, a o zdrowym trybie myślenia cisza. Dzięki Radomska, cholernie dużo emocji w tym tekście, ale może dzięki temu kogoś poruszy? Mnie rusza 🙂
    Buziaki!

  5. Owacje na stojąco za ten tekst ??Mam problem z kompulsywnym jedzeniem, szczególnie jak przyciska mnie stres. Głowa ma problemy, żeby to ogarnąć. Efekt błędnego koła, mam 30 lat i wstydzę się tego jak diabli. Jak już niby przez kilka miesięcy jest w porządku to coś pęka i historia się powtarza. Uczę swoich dzieci zdrowych nawyków, a sama nad sobą nie potrafię zapanować. Żal.

    1. same here 😉 ograniczyłam sobie wiele produktów, ale zastąpiłam je… chrupkami kukurydzianymi. Jak sobie nie radzę to ta metrowa paczka nie stanowi dla mnie wyzwania 😉

  6. Oj tak !
    Dlatego ja moim dzieciom pozwalam jeść ile chcą. Znaczy śniadań nie odpuszczam. Ale reszta to dowolną ilość ale o stałych porach i nie śmieciowe jedzenie. Tlukę też do głowy, że jedzenie to nie nagroda.Z dziadkami też można się dogadać. U nas dzieci zamiast słodyczy raczej dostają od nich kiełbasę , winogrona , banany..mam trójkę dzieci każdy woli co innego dostać.

  7. czesciowo sie zgodze, ale nie do konca jednak. Jedzenie jest fajne, jedzenie dobrze przygotowane jest piekne, mozna je celebrowac (patrz: wspolne posilki przy stole), a jeszcze lepiej jak ktos je dla nas przygotuje, itd. no.

  8. Zgadzam sie z tym, ze cale dzieciece zycie sprowadza się do jedzenia – i to jest chore. Jednak ja z otoczki zwiazanej z jedzeniem czerpie nie mniejsza radosc, niz z innych elementów zycia – mowie o wspolnym wychodzeniu gdzies, poznawaniu nowych ludzi i miejsc (nie mowiac juz o podrozach), radosci z gotowania, czy zwyczajnie – z jedzenia tego, co LUBIĘ. Dlatego nie mogę sie zgodzic z tym, ze przez skupienie na pozywianiu sie, tracimy zycie.

  9. Mojej mamie powinnam dać to do przeczytania. Mam 1,5 roczną dziewczynkę, wcześniak. Waga 9,5 kg. Nie jest chuda, ogólnie jest drobnej budowy, ma pełne policzki, wystający brzuchol, okrągłe nóżki. Ogólnie nie za bardzo chce jeść. tz. uwielbia parówy, mielone mięso, czasem zje banana, jakiś słodki serek, jakąś kanapkę z masłem i serem. Nie znosi warzyw, chociaż kiedyś jadła. W sumie dalej jest 2 x dziennie na mleku. Co chwilę słyszę od mojej mamy, że to jest niejadek, że mizernie wygląda, że za chuda, że pewnie ma anemie, jak ja tak mogę nic z tym nie robić, że powinnam iśc z nią do lekarza, bo na pewno coś z nią nie tak. Jak ja mogę dawać jej te parówy. Nie pomogło nawet, że rzeczywiście pytałam lekarza i stwerdził, że skoro je tyle i to, a nie nic innego tzn, że więcej i nic innego nie potrzebuje i nie należy jej ganiać z jedzeniem, ani jej namawiać.
    Moja mama najchętniej siłą zapakowałaby dziekcu obiadek do buzi. Nie raz latała za biednym dzieckiem z jakąś marchewką itp. i kończyło się tym, że dziekco na sam widok miseczki chociażby pustej, albo na widok jakiegoś warzywa po prostu uciekało. Ja nie namawiam daje jeśc to co dziekco lubi, dzięki temu zaczęła podchodzić do nas podczas obiadu i wyciągać nam z talerzy, próbować warzywa. Nie bardzo jej smakują, nie je, ale przynajmniej próbuje. Czasem skubnie parę razy rybę, albo jakigoś gołąbka.

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.