TU i teraz, nie tylko urodzinowe.

NIE NIE CZAS NA ŻYCIOWE PODSUMOWANIA, TYM BARDZIEJ, ŻE WSZYSTKO Z PRZESZŁOŚCI BLEDNIE TAK BARDZO W ŚWIETLE TEGO, CO DOPIERO MA SIĘ WYDARZYĆ. TO NIE CZAS NA „ŻAŁUJĘ” I „SZKODA”, TO CZAS NA „TO STRASZNIE FASCYNUJĄCE, Z AKCENTEM NA STRASZNIE”. TYLE PRZYGÓD ZA MNĄ, A JESZCZE NIE STUKNĘŁO MI ĆWIERĆWIECZE.

Mam taką zasadę, że nie robię listy życzeń z okazji urodzin. Ot, proszę życie, żeby nie było ciężej niż w czasie tych 12 miesięcy, które minęły, to ogarnę, może trochę spokojniej, ale na to spokojniej jeszcze nie czas,  o ile w ogóle kiedykolwiek.

Wczoraj świętowałam ostatnie autorskie, własne, autonomiczne urodziny. Takie, w czasie których atrakcji nie będzie trzeba dostosowywać do poziomu zainteresowań mojego oseska czy angażowania osób trzecich do przejęcia go pod swoje skrzydła. Świadomość tego, że za rok, do lawiny życzeń na Facebooku, dołączy mała zasliniona japa, która ewntualnie może mnie orzygać z miłości, jest… magiczna. Przerażająca, porażająca, ale magiczna. Z całym bagażem lęków, ale i ze świadomością i nieświadomością, jak wiele złego mogłoby się wydarzyć i mnie tego pozbawić, pragnę bardzo, żeby jednak tak było.

Na 24 urodziny dostałam dom i rodzinę. Pies przyniósł mi w zębach nowy tusz do rzęs. Lena łaskawie pozwoliła cieszyć się resztkami wolności i grzecznie znosiła matki pomysły na weekend, zapadając w weekendowy, wewnatrzmaciczny letarg. Niedziela była najważniejsza.

Byłam na randce i mogłam spokojnie, nie w tramwaju poczytać książkę. Pobawić się bez pośpiechu z psem, który połyka patyki, bo jest głupi, ale mój, więc kocham. Dostałam w prezencie poczucie, że jestem cholernie ważna i że słychać moje potrzeby w symfonii codziennego dudnienia.

Miałam okazję wyjść do ludzi, spotkać masę tych w moim wieku, których znam z imprez, ze studiów, ze świata sprzed roku, dwóch. Mówili o magisterkach, palili  papierosy, sączyli piwa i nie wiedzieli do końca jak ze mną rozmawiać. Trochę rozdarci pomiędzy poczuciem, że powinni gratulować, a własnym przekonaniem i strachem, że w sumie aż tak to nie ma czego, bo może w odpowiedzi się rozpłaczę.

Przez ostatnie kilka miesięcy bałam się wychodzić do ludzi. Zaproszenia na kawy się wykruszały, dopadły mnie inne priorytety. Miałam wrażenie, że ludzie usilnie potrzebują mi wmawiać, że jednak będę szczęśliwa, albo dla odmiany, przypominać, co tracę zakładając rodzinę, w wieku, w którym nasze mamy miały podręcznikową dwójkę pociech w okresie PRL-u, który teraz jest czasem „realizacji, ambicji, szukania własnego ja i pracy za stałą pensję”.

Miotałam się, między myśleniem, że fajnie mieć aż tyle, a tęsknotą za wszystkim, co stanie się nieosiągalne. Zazdrościłam po cichu wolności i swobody, grafiku, w którym pozycję zaczynają się od „chcę”, a nie „muszę”.  Chyba nie pamiętam w swoim życiu okresu, kiedy byłam dzieckiem, została mi tylko infantylność i wiara w rzeczy, z której dla równowagi psychicznej, powinno się wyrastać. 

Dzień po 24 urodzinach urodziłam się chyba trochę rozsądniejsza. Dotarło do mnie, że to,czego doświadczam, poczucie niebrutalnego wykluczania, jest stanem naturalnym i nieuniknionym. Jak zmarszczki, czy menopauza. Huczało mi w głowie przed snem tylko „Ola, Twoje poczucie humoru się wcale nie zmieniło” (bo chyba powinno się zmieniać wraz z układem miednicy i kształtem piersi?). I zamiast niepokoić się, że niebawem nie będę miała o czym rozmawiać, myślałam o tym człowieku, co rozmawiać jeszcze długo nie będzie umiał, co nie chciał kopać cały weekend, czym wzbudził niepokój ogromny, aż do chwili, kiedy odtańczył w macicy dziś rano swoje bajlando bajlando. To jest teraz WAŻNE, nie lepsze, nie gorsze, nie ładniejsze, ale NAJWAŻNIEJSZE i MOJE. Bo to moje Tu i Teraz. I nikt nie powinien mieć prawa mi mówić, że to źle, nie może dostać takiego prawa ode mnie.

Obsesyjnie czytuję wywiady z mądrymi kobietami. O tym, czego się boją, bo wbrew pozorom strach jest dla mnie przejawem ogromniej inteligencji. Jak bumerang wracają macierzyńskie relacje Chylińskiej, Lipnickiej. Kobiet, których można nie lubić, ale którym nie można odmówić wrażliwości. Takich, które obcują z czymś Większym, niż przeciętny obywatel, bo miały to szczęście i pecha urodzić się artystkami. Teraz już ubierają swoje refleksje w piękne zdania o spełnieniu, miłości i pasji, pamiętam, kiedy pisały o tym, że wgryzały zęby w poduszkę, bo nie miały komu jebnąć za to, co stało się z ich życiem, kiedy podejmowały decyzje, z których myślały, że zdają sobie sprawę.

Głowa ciężka od gdybań i wizji, za pomocą których instynkt przetrwania ubezpiecza się na różne ewentualności. W wolnych chwilach wyposażam wszystkie zdarzenia w narracje, możliwość opowiadania daje poczucie, że mam choć znikomą władzę nad zdarzeniami. Nie oczekuję już, że znajdzie mnie sens, wymyślam go sama. Przy okazji urodzin dokonuję rachunku sumienia i grzebię w przeszłości całą sobą jak łopatą, bo łopata nic nie rozumie, zupełnie jak ja.

Grzebanie w przeszłości nic nie daje, każdy ma jakieś źródło z którego się wywodzi, nie może go oczerniać, ani podważać, marnować miejsca na żal, bo gdyby nie tamto wtedy, nie byłoby nic tu i teraz. A przyszłość wzbudza respekt, raz na kilka dni przeraża.

Być tu i teraz. I Leny zdrowej i sił na wszystko, co przyziemne, niezbędne, co może mnie pokonać. Tego pragnę przez najbliższe 12 miesięcy. Mniej rozumu, więcej radości.

Być bardziej, przeżywać, cieszyć się i kochać. Cokolwiek to znaczy.

13 komentarzy
  1. W październiku miałam te urodziny. Znaczy, dwudzieste czwarte. I dokładnie te same przemyślenia, bo były to ostatnie urodziny – jak Ty to nazwałaś – autonomiczne 😀

  2. To będzie piękny czas!

    Każdemu inaczej życie się układa i nie ma jednej sprawdzonej recepty na szczęście – jednym to szczęście daje zapewnienie sobie najpierw udanej pracy, a potem rodziny, innym odwrotnie, a jeszcze innym wszystko to naraz.

    Nie daj sobie odbierać szczęścia złym spojrzeniom innych ludzi. Na mecie wygrają ci, którzy po prostu potrafili cieszyć się codziennością, zamiast dostosowywać się do oczekiwań społecznych.

    A Ty będziesz cholernie szczęśliwa każdego dnia, zobaczysz! 🙂

  3. Niech się spełni!
    Wiesz, kompletnie nie dziwię się reakcjom ludzi w Twoim wieku na Twój stan. Ja sama, mimo 27 lat, czasem dziwnie czuję sie w obecności kobiety w ciążku. Dziwnie, bo nie wiem czy jej gratulować, czy ona się cieszy… Osobiście gratuluję tylko w sytuacjach, gdy komuś spełnia się marzenie 1) które niesamowicie go raduje (i to widać), 2) które ja osobiście uznaję za niesamowicie ważne. A czasem ani punkt 1 ani 2 nie są spełnione. I tak nie wiadomo co robić…Twój komentarz

    1. najlepiej pogratulować, ale w rozmowie pamietać, ze się rozmawia z człowiekiem normalnym, nie tylko inkubatorem..

  4. No i się kurde, wzruszyłam. A przecież piekę quiche i mam się nie rozpraszać, żeby nie przypalić. Urmmm…za późno….

    Niech ci się darzy, po Radosmku! Ukochuję.

  5. Masz bardzo ciekawe życie Radomsia. I piękne, bo Twoje. Ciesz się nim po prostu z ludźmi czy bez. Zresztą z ludźmi jest tak, że naprawdę niewielu jest z nami od zawsze na zawsze. Z niektórych relacji trzeba zrezygnować i to jest czasem bardzo bolesne, inne umierają śmiercią naturalną, drogi się zwyczajnie rozchodzą. Ale potem poznajemy nowych ludzi, nowe przyjaźnie. Takie życie. Mądrze to opisałaś apeluję jednakże o trochę wyrozumiałości dla ludzi. Czasem naprawdę nie wiadomo jak się zachować przy ciężarnej i przewidzieć co ją wkurwi a co ucieszy 🙂 Można ignorować brzuch ryzykując, że ona się wścieknie, bo to przecież dla niej ważne. Można zacząć świergotać o dzidziach, gratulować i ryzykować, że się poczuje jak inkubator (albo jednak się ucieszy?). Ja uważam, że najlepiej zachować się szczerze, ale to też nie gwarantuje uniknięcia gafy. Jeśli można się cieszyć czyjąś radością to ja się bardzo cieszę Twoją i życzę spełnienia.

  6. Mam 23 lata i przyznam szczerze, że nie mam zielonego pojęcia jak zachowałbym się w takiej sytuacji. Ba, nie wyobrażam sobie, bym mógł się w takiej sytuacji znaleźć. Ale podobno wszyscy mężczyźni są tacy sami, więc może tutaj pies pogrzebany. Oczywiście – od matek słyszy się, że to najwspanialsze co mogło spotkać kobietę, że zmienia pogląd na świat, najcenniejsze, co mogło się przytrafić etc… ale myślę, że to wszystko przychodzi z czasem. A teraz… a teraz można mieć wątpliwość 😉

  7. „Głowa ciężka od gdybań i wizji, za pomocą których instynkt przetrwania ubezpiecza się na różne ewentualności. W wolnych chwilach wyposażam wszystkie zdarzenia w narracje, możliwość opowiadania daje poczucie, że mam choć znikomą władzę nad zdarzeniami. Nie oczekuję już, że znajdzie mnie sens, wymyślam go sama. ”

    Rośniesz, mała.
    Puchnę z dumy!

  8. jak zaszłam w ciążę ( w wieku 26 lat) też utraciłam kilku znajomych, którzy uważali, że poza kupkami i zupkami nic mnie nie będzie interesować więc nie warto marnować ze mną czasu, było przykro ale z perspektywy 4 lat uważam, że fajnie się stało, nie byli warci uwagi. Droga Radomska jako mama czterolatka powiem Ci, że macierzyństwo to ciężka praca i nie raz padałam na ryj ze zmęczenia i zdarzało się płakać ale przysięgam na wszystko, nigdy w życiu nie zamieniłabym mojego życia na inne. Moje ramiona najlepiej kołyszą do snu, moje buziaki sprawiają, że siniak na nóżce nie boli a tekst, że jestem „mięciutka jak gąska” jest najcudowniejszy na świecie! Nie utraciłam siebie, dalej mam swoje zainteresowania, pasje i jestem nadal tak „walnięta” jak kiedyś 😉 Jesteś Radomska w najlepszym okresie swojego życia i będziesz super mamą 🙂

  9. Olu,

    bardzo się cieszę razem z Tobą. I mam nadzieję, że nawet będąc Matką nie przestaniesz być Radomską. Kobiety, które mają dzieci przestają być sobą, a są już tylko Matkami. Piękne to i przerażające jednocześnie.

    Trzymajcie się dziewczynki

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.