O butach.

Dziwi Cię tytuł? No przecież jestem zaliczana do grona blogerek lifestylowych, spamuję Cię na fejsbuku zbędnymi informacjami ze swojego życia. Pisanie o butach powinno być tu chyba normą. Z resztą – sama nie wiem, niech o tym, co ma być normą decydują inni, ja tu przecież tylko piszę. Zatem tak – napiszę o butach. Bardzo wyjątkowych, choć kiepskiej jakości. Wiążę się z nimi historia, która nabiera dla mnie coraz głębszego sensu.

Listopad był w Amsterdamie obrzydliwie nieznośny. Codziennie padał deszcz, ewentualnie deszcz ze śniegiem, a kiedy ta breja zamarzała wraz z kanałami, temperatura odczuwalna wynosiła nie -2, a -200 stopni. Pierwsze dwie pary butów ściurchałam jeszcze w październiku, latając na dworzec. W listopadzie zakupiłam zatem buty, jak mi się wtedy wydawało – praktyczne i ciepłe i jak zawsze, tanie. Miały dać odpocząć moim stopom po całym dniu latania z talerzami w restauracji.

Poza wiecznie rozwalającymi się butami, miałam też w Amsterdamie …. wiecznego gila i gorączkę. Moja odporność została w Polsce, a jeśli mam podać powód dla którego zachęcani przeze mnie klienci nie chcieli wejść do środka, to strzelam, że na pewno ich osmarkałam.

Nakreślmy zatem miejsce i czas wydarzeń, zgodnie z wyżej wymienionymi właściwościami. Koniec listopada, czyli koniec sezonu turystycznego, moje rozklejone buty i gile z gorączką oraz pusta restauracja. Szef siedział sobie i spokojnie czytał gazetę, a ja myłam czyste szklanki i odliczałam godziny do końca dnia pracy. Do restauracji weszła pewna kobieta.  I utwierdziła w przekonaniu, że nie ma przypadkowych spotkań i zbiegów okoliczności.

Pani zamówiła pizzę i cierpliwie czekała na swoją kolacje. Miała charakterystyczny, jak wszyscy Polacy, fatalny akcent i typowe dla nas Polaków, rysy twarzy. Zapytałam dla pewności skąd jest, żeby móc w końcu pogadać z kimś w ojczystym dialekcie. Wtedy bardzo żałowałam tego spotkania i odchorowywałam je przez kilka dni. Dziś… Dziś doceniam.

Pani, nazwijmy ją Basią, nawiązała ze mną krótką konwersację i zapytała, dlaczego tak przeziębiona muszę siedzieć w pustej restauracji i gdzie się szlajałam, że się tak załatwiłam.

Wyjaśniłam, że pracuje teraz tylko kilka dni w tygodniu, bo sezon jest martwy, ale każdy dzień jest dla mnie ważny, bo stypendium Erasmusa nie styka tu nawet na czynsz i że załatwiłam się tak, bo łażę ciągle w nieodpowiednich butach – i tu zademonstrowałam z uśmiechem typowo Radomskim, gadającą podeszwę.

Pani wsiadła na mnie jak na burego osła. Wspomniała o tym, że jestem ofiarą losu może, ale przynajmniej własnego. Stwierdziła, że swoje dziecko też wyśle zagranicę, bo ma do niej pretensje, że go nie utrzymuje, a ona kpi z tego szczerze, bo nie widzi powodów żeby utrzymywać dorosłego człowieka.

Potem usłyszałam, że jestem żałosna. Bo sama przecież chciałam studiować za granicą, bo wiedziałam na co się decyduje i jakimi funduszami będę dysponować. Bo jestem dorosła i ponoszę konsekwencje swoich działań i na tym właśnie polega dorosłość, a ja nie mogę być dorosła i mazać się jak dziecko, bo tutaj nikt mnie nie przytuli.

Płacąc za rachunek, spojrzała na mnie z pogardą raz jeszcze. Powiedziała, że widzi, że jestem silna, ale przy tym beznadziejna. Odnosząc się do butów dodała zamykając drzwi – że najgorsze co mogę zrobić, to opowiadać obcym ludziom o swoich słabościach, nawet o takich bzdurach jak rozklejające się buty, bo świat słabych ludzi zjada, a ja sama wystawiam się na pożarcie. I wyszła.

Przypomniało mi się o tym dzisiaj. Kiedy znów poczułam wyraźnie, że mam mokre skarpetki. I dotarło do mnie, że przecież sama kupiłam znów najtańsze buty, których nigdy nie noszę dłużej niż miesiąc. Że ciągle robię te same głupstwa – traktuje ludzi z marszu jako życzliwych,  tak naprawdę karmiąc tym, co mi się nie udaje. Sama próbuje przekonać, że jestem słaba, a potem dziwie się, że tak jestem odbierana.

Ten tekst balansuje na poziomie banalnego absurdu. Równie dobrze mogłabym napisać, że pączki tuczą.

Zapewne umieracie z ciekawości co też zrobię z kolejną parą rozklejających się butów. Zostawiam to jednak dla siebie i niech to będzie pierwszy, mały, na razie wilgotny i zimny, krok ku zmianom.

Nie chcę żebyście mnie lubili dlatego, że Wam też często się coś nie udaje. Ja chce Wam pokazać, że dojdę tam, gdzie nikt się nie spodziewa. Z butami, albo kurwa boso.

Tymczasem doceniam kolejną życiową lekcję i ludzi, którzy wylewają mi kubeł zimnej wody na łeb, naprawdę. Być może musi upłynąć rok, tak jak od spotkania z Panią korporacyjną coacherką w restauracji, żebym nauczyła się cieszyć z takich rzeczy.

Cieszę się, że tak wielu ludzi próbuje mi pokazać, że świat nie jest taki, jakim ja chciałabym go widzieć. Jeszcze tylko nie umiem zmienić tego, że tego, jaki jest NIENAWIDZĘ.

P.s. i tak pamiętam, że obiecałam odę do pracowników Poczty Polskiej!

______________________________-

Zapraszam na fb: Mam wątpliwość

26 komentarzy
  1. Ekstrawertyzm do obcych ludzi to Twój hardcore Ola :], ale bez niego sądzę, że nie poznałabyś ich tylu. Zawsze znajdą się twardziele, którzy odepną paluszki 10 latka uwieszonego za oknem pociągu do Bombaju wraz z setką innych dzieci mówiąc ” życie jest twarde chłopcze, więc nie płacz jak podczas upadku złamiesz nogę lecz dosiądź tygrysa i wjedź na nim do stolicy”.

  2. … trzeba się zastanowić … z Panem Nawleczonym najlepiej … człek biedny , droższe/lepsze/rzeczy kupować powinien … ale skąd wziąć kasę ? … studencina do majętnych nie należy … skarpetki , stopki suchutkie być powinny … i w Amsterdamie i w kraju … kupił bym więc kilka par tańszych … jedne mokną , drugie się suszą … i nóżki mam zadbane … są tego warte … podglądałem na FB … a teraz jeszcze poważniej … z drobnostki piękny obrazek literacki Pani stworzyła … i nie są problemem butki … taka rzutka kobieta poradzi sobie … teraz gdy ma obok siebie mocne ramię bardziej jeszcze … na szczyty Pani Olu … szczerze Wam tego życzę … i dobrych butków też … pozdrawiam …

  3. Moja babcia mówiła że nie stać ją na byle jakie rzeczy. A dlaczego , to sama wiesz:) Co do ufnościl, bywa że się trafi życzliwy, ale na to nie licz. Się jeszcze nie raz przejedziesz.

  4. Ta Pani niestety ma bardzo rację mam podobny charakter do Ciebie Ola i wiele razy dostałam po dupie za naiwność ……….. hmm a dalej popełniam podobne błędy …..

  5. z jednym sie zgadzam w 100% że świat zjada ludzi słabszych, ale czy ten jest słaby kto opowiada o swoich słabościach ?
    Ja też mam dziurawe buty- a miały być takie amerykańskie… na wiele lat .. ale na tą zime mi wystarczą. Za radą Andrzeja w weckend ruszam na wyprzedaże, moze upoluje cos solidniejszego , na przyszły rok jak znalazł 😉

  6. Tez na erazmusie(w Belgii) biedowalam, brakowalo na wszystko a leki byly za drogie wiec chodzilam wiecznie chora i nawet odpoczac nie mialam czasu 🙂 i zanim pojechalam wiedzialam ze bedzie ciezko i czeka mnie makaron z tunczykiem przez 6 miesiecy – w zyciu bym nie zamienila tej lekcji jaka tam dostalam. Mysle ze bez problemu moglabys znalesc jakies argumenty odnosnie owej Pani, ktore by ja moze pochamowaly w nastepnej takiej rozmowie. Szerze nie rozumiem czemu ludzie fatyguja sie na takie negatywne emocje w stosunku do obcych ludzi i traca jakakolwiek energie na objezdzanie kogos… no ale swiat nie jest taki jak ktokolwiek poza siostrami Kardashian by go sobie wymarzyl wiec coz trzeba dalej kalapac w tych wiecznie przemoczonych butach 🙂 nie daj sie!

  7. Mnie się wydaje, ze byłam kiedyś podobna do Ciebie, ale teraz, kiedy mam 40 lat (straszne, że to napisałam), w końcu zaczynam w siebie wierzyć i świat jakoś tak wokół mnie zaczyna się zmieniać na różowo (kupuję już lepsze buty, takie na kilka sezonów, skórzane i nie przemakają!). Więc nie martw się, kiedyś to się zmieni 😉 Mam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać do 40.
    A tak nawiasem mówiąc, czy Ty byłaś u laryngologa? Bo ciągle, jak czytam, masz problem z gilami i smarkami. 😉 Pozdrawiam

  8. oj i ja dostałam ostatnio taki kubeł zimnej wody… najgorsze jest to, że wciąż naiwnie wierzę w ludzi i nawet taki zimny prysznic studzi moją wiarę tylko na krótką chwilę;)
    a Amsterdamu – mimo pogody – zazdroszczę! pozdrawiam!

  9. „Ja chce Wam pokazać, że dojdę tam, gdzie nikt się nie spodziewa. Z butami, albo kurwa boso.” – bardzo spodobało mi się twoje nastawienie! 🙂 Tak trzymać. A co do tego, że nienawidzisz świata…to może spróbuj uczynić go takim, abyś mogła go pokochać? A gdy to się nie uda, warto znaleźć plusy, które sprawią, że nie będzie je aż tak trudno zaakceptować. Cieplutko pozdrawiam! 🙂

  10. Ten tekst po za tym, że uświadomił mi, że życie nie jest dla słabych to jeszcze, dodatkowo dał impuls, żeby przemyśleć dokładnie czy wyjazd na Erazmusa, to taki dobry pomysł. Żeby nie jechać tam i nie biedować jak dziecko z Nairobi czy innego Sierra Leone

    1. wszyscy moi znajomi byli zachwyceni wyjazdami. trzeba po prostu rpzeliczyc wysokosc stypendium na koszty mieszkania, jedzenia, dojazdow. Holandia i Skandynawia not good idea… stypendysci ze skandynawii dostawali miesiecznie 1500 euro. My z Polski 350 ;]

  11. Że też bierzemy się za swoje życie dopiero wtedy, gdy ono kopie nas w tyłek swoimi zepsutymi buciorami. Głupi ten umysł człowieczy.

  12. No Olka masz nas:) Tych co cię kochają taką jaką jesteś: pyskatą, nieopierzoną, trochę wulgarną,ale prawdziwą. I bez przesady. Ja też mam pod górkę choć na Erasmusie nie byłam. Pracuję z takimi jełopami, że czasem żyć się odechciewa. I wiesz co, w trudnych chwilach nikt mnie tak nie podnosi na duchu jak ci tutaj wspieracze… Ty to masz jednak szczęście:) Że też stać Cię na buty na jeden sezon, no no.

    1. kupiłam takie trochę lepsiejsze, trochę skórzane. „trochę skórzane” to tekst sprzedawcy, ukrzekł mię.

  13. Buty znoszone przez Radomską mogłyby świetnie sprzedać się na Allegro. 😉

    A z zysku na „zepsutych” butach kupiłabyś sobie porządne. 😉

    A z tego, co by Ci zostało, jak to głosi reklama – wpłaciłabyś na konto. 😀

    Pozdrawiam,
    JS

  14. Widzę, że stoimy Olu w tym samym miejscu. Już obie wiemy, że ten świat jest o kant dupy rozbić, a marzenia i słabości trzeba trzymać w bezpiecznym miejscu, bo inaczej nas zniszczą.
    Jeszcze próbuję tupać nogą. Ale już coraz rzadziej. Staram się tylko pamiętać kim jestem i nie dać się zmienić. Bo nie chcę się obudzić w wielu lat 50 z poczuciem, że dałam się zjeść na surowo i to nie tak miało być.

  15. Mnie daleko do korporacyjnego coacha, przeto sobie pozwolę na antymotywca. Wiesz Ty co? Studiowałam w przytulnym mieście Piernikowie. Było mi błogo, beztrosko, imprezowo i leniwie. Ani mi w głowie się nie snuły myśli o robocie. Miałam stypendia, kaskę od rodziców. Dostałam w tyłek po studiach i jakoś idę dalej. Szacun dla Ciebie!

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.