Co widzisz w lustrze po ciąży?

To nie będzie tekst, w którym rozpaczliwie za sprawą ładnych słów będę próbowała udawać, że nie mam kompleksów, pisząc jednocześnie ze łzami w oczach i batonikiem w japie. Ot, kolejna porcja przemyśleń do których zainspirowała mnie macierzyńska rzeczywistość.

Od zawsze nie lubiłam siebie i widok mojego ciała napawał mnie wstętem. Dosłownie, choć to słowo mocne- wstrętem. Jak się ma naście lat to się lubi mocnych słów używać i z teatralną powagą upierać przy tym, że zna się ich sens 😉 Próbowałam nadrabiać innymi walorami, nigdy jakoś na tyle skutecznie, by przekonać siebie, że inne atuty, choć w istocie ważniejsze, mają dla mnie większą wartość.

Od zawsze uważałam się za za grubą, i to bez względu na ilość kilogramów. Nigdy nie powiedziałam o sobie, że jestem bardzo ładna. Szczytem wyżyn w moim wydaniu jest napisanie, że wyglądam o wiele lepiej, kiedy się umaluję i rozpuszczę włosy. Bez względu na to, jak wyglądałam, w lustrze widziałam paszkwila i nie byłoby to tak uciążliwe,  gdyby nie fakt, że owe przekonanie rzutowało skutecznie na innych płaszczyznach mojego życia – ujmując swojemu ciału i twarzy, ujmowałam inteligencji, poczuciu humoru, zaradności i odbierałam sobie prawo do fajnych, ładnych, ambitnych marzeń i planów. Kompleksy strasznie mnie ograniczały – mówię o tym uzywając czasu przeszłego, bo choć nadal mają wiele do powiedzenia, to już nie rzutują na moim życiu tak bardzo.

Są dni w miesiącu, że mam ochotę sobie w łeb strzelić. Ale w przeszłości bywały miesiące, kiedy wstawałam o 4 rano, żeby siłownią, basenem i brokułami doścignąć jakoś tą cudną imaginację i ten ideał z wybiegów i rozmiarówki sieciowych sklepów. Zmarnowałam naprawdę kupę czasu- na zamartwianie się, co pomyślą inni, na liczeniu kalorii, na płaceniu za to, że się pocę.

To nie jest tekst w którym pochwalam lenistwo i udaję, że moje fałdy są kobiece. Nie są, dla mnie są obleśne. Obleśne, ale… już nie tak ważne.

Kiedy się dowiedziałam o ciąży to w top 10 moich lęków, pośród przerażenia przed zmianami, odpowiedzialnością, bólem, przyszłością itp. itd. był też lęk o to,co się ze mną stanie. Nie dlatego, że byłam dobrą dupą i obawiałam się,  że stracę status atrakcyjnej. Dlatego,że ówczesny stan rzeczy był dla mnie wystarczająco trudny do zaakceptowania, dlatego, że wzięcie pod uwagę, że może być gorzej, napawało mnie przerażeniem. Panicznie się bałam, że znienawidzę siebie, nigdy nie spojrzę w lustro, ba! że będę miała do Lenki żal, że musiałam poświęcić dla niej brutalnie, dosłownie, doszczętnie i bardzo mocno wszystko,co mam.

Całą ciążę pieczałowicie wmasowywałam w siebie tonę mazideł i oliwek, skrupulatnie oglądając co wieczór swoje ciało w celu odnalezienia przeklętych skaz. Pojawiły się, nie na skalę, która mogłaby sprawić, że zacznę ze łzami w oczach nazywać się dzielnym tygrysem, który wydał na świat istotę ludzką i zasługuje przez to na większy szacunek blabla. Na skalę taką, że są, mam je, szanuję i nawet lubię, bo świadczą o tym, że moje ciało zrobiło coś super ważnego i byłoby jakoś głupio nie mieć po tym żadnej pamiątki.

Po wychuchanej i pachnącej ciąży, przyszedł czas na macierzyństwo, w którym kąpiel, golenie nóg i balsamowanie wystepujące w tym samym czasie… Nie istnieje. Tak się bałam, że będę z obrzydzeniem patrzeć na siebie w lustrze, że skalę tych obaw przerosło tylko zdziwienie, że po narodzinach Lenki zapomniałam, że mamy lustro.

Nie dlatego, że zamieniłam się nagle w obrzyganego potwora w dresie (a bywało i tak), tylko, że przy całej kaskadzie emocji,zdarzeń, doświadczeń, zmęczenia to, jak wyglądam, było absurdalnie głupie i nieistotne.

Minęło kilka miesięcy. Z Lenonem uczymy się siebie. W zasadzie codziennie staram się wyglądać jak człowiek, za którego moje dziecko nie powinno się wstydzić (kto chciałby się wozić po mieście z matką-lumpem?;) ). Prawie codziennie robię makijaż, nie dlatego, że jestem taką gorącą mamuśką, ale dlatego, że bez podkładu wyglądam, jak 3/4 Polek, na zmaltretowaną przez życie i na kacu. Wystarczyło, że raz ktoś mnie zobaczył saute i zapytał, czy mam gorączkę i gdzie się tak załatwiłam,że prędzej nie zjem niż nie smyrnę japy jakimś łagodzącym prawdę mazidłem 😉

Wiele się jednak zmieniło.

Mam szersze biodra, większe piersi, nadal niezgrabnie balansuję na granicy nadwagi przed którą fuksem ratują mnie czasem moje 174 centymetry wzrostu. Mam brzuch, który tańczy, kiedy ja od kwadransu już stoję. Od zawsze dużą wadę wzroku i… Mogłabym tak długo, pewnie jak Ty, nawet jeśli ważysz 50 kilo i wszyscy wokół powtarzają Ci, że jesteś ekstra.

Dbam o siebie inaczej.

Nie rozpaczam już, że nie wyglądam tak, jakbym chciała, cieszę się, że nie wyglądam tak źle, jak wydawało mi się, że będę. Nie ćwiczę z Chodakowską, ale szanuję każdego, kto znajduje na to czas, energię i motywację. Nie kombinuję jak wydrapać planowi dnia godzinkę na jogging, nie marzę o siłowni.

Bo dbam o siebie inaczej.

Wyrywam każdą wolną chwilę na czytanie i pisanie. Kiedy jest cicho, nie szukam sobie na siłę zajęcia i to wyzwanie,bo nigdy nie umiałam nie robić nic. Nie próbuję być wszystkim i wszędzie, a sobą tu i teraz.

Nadal nie lubię patrzeć w lustro, ale to,co w nim oglądam nie jest wszystkim,co w sobie widzę. Nie jestem już zakompleksioną nastolatką, która nie wie czego chce, ale wie, że ma być to takie jak u innych i natychmiast. Mam dom, rodzinę, córkę.  Jakoś obejdę się chyba bez mięśni brzucha i jędrnego cycka :)…

Bo gdzieś w tyle głowy mam obawę, że Lenka być może będzie do mnie podobna, że może zmarnuje ten fajny, młodzieńczy  czas, w którym powinno się szukać swoich pasji i zainteresowań, na odnajdywanie kolejnych wad i niedoskonałości, że kompleksy zablokują ją na tyle skutecznie, że nie odważy się na coś, czego zapragnie. Że patrząc w lustro nie będzie widziała siebie, a  jedynie poszczególne, niedoskonałe, partie ciała.

Że nie uwierzy mi, że czasem o wiele trudniej, ale lepiej, pewne rzeczy zaakceptować niż na siłę i za wszelką cenę próbować zmienić.

_____

Pieprzenie o samoakceptacji nie jest tylko wynikiem korzystnego biorytmu, czy też pocieszaniu się na siłę. To wyraz uświadomienia sobie, że nie wychowam jej na pewnej siebie i swojej wartości osoby, która będzie zdawała sobie sprawę ze swoich wad i nie trwoniła energii na to,co  nieistotne, jeżeli sama nie dam jej przykładu.

Moja córka nigdy nie uwierzy w to, że jest piękna i wartościowa bez względu na kształt, wymiar i wagę, jeśli zobaczy, że ja w to,argumentując kształtem, wymiarem i wagą, wątpię.

Teoretycznie ja o sobie mogę myśleć co zechcę. Problem polega na tym, że będę pierwszym wzorem, dla kogoś, dla kogo zrobiłabym wszystko,by myślała o sobie jak najlepiej.

Psikus.

___________________

A jak się oswajacie ze swoimi ciałami po ciąży? Walczycie? Oswajacie? Nienawidzicie? Szanujecie? 

Lubię Was czytać, czekam na opinie.

27 komentarzy
  1. Miło, że napisałaś, że lubisz nas czytać, bo inaczej pewnie powstrzymałabym się od uzalania się nad sobą – a tak -mogę ;P.
    Od zawsze byłam drobna, chuda, bez biodra i cycka o dupie nie wspominając bo jest moim marzeniem;). W ciąży żarłam, przysięgam, że non stop… Miałam rygor łóżkowy, podobno właśnie dzięki mojej znikomej posturze nie mieszczącej dwóch szkrabow… i w szpitalu nic innego poza żarciem mi nie pozostało;P. Nawet w nocy co dwie godziny budziłam się na przekaske… Żarłam po kryjomu przed wspollokatorkami na sali bo wstyd mi było że robię to bez przerwy… Cieszyłam się, że może kilka kilogramów po ciąży zachowam…a tu dupsko blade, wystający pindol zamiast pepka, dziś – kondony zamiast cyckow i wiele innych przyjemnych rzeczy… Płakać mi się chce jak patrzę w lustro na te naprawdę marne 47 kg… Oczywiście nie żałuję i nawet gdybym miała być cała obsypana rozstepami za te dwa bąki oddalabym wszystko… Tak jak Ty poprawiam się codziennie makijażem licząc że twarzą coś uda mi się nadrobić… Podziwiam Twoje podejście i zazdraszczam… Ja nigdy nie umiałam zaakceptować swoich delikatnie mówiąc niedoskonałości i wątpię by się to zmieniło… Pozostaje mi zaakceptować te wszystkie pamiątki i fakt że cienia nie rzucam;/… No może prócz pępka – pindolka;P

    1. pępek pindolek <3 ja golubię już! mój w bliznach, nie pokazuję go nawet sobie, specjalnie zapuściłam fałdę tam, żeby się nie wychylał ;3

  2. kuźwa co za masło oddaliłam przy końcu….nie naucze się żyć z kompleksami ale pozostało mi się nauczyć xD
    Matka matkę zrozumie (mimo wszystko), mam nadzieję;P

  3. Nienawidzę. Zawsze nienawidziłam. Ważyłam przed ciążą 130 kg, w ciąży schudłam 10 kg. Po ciąży znów ważę 130 kg. Niedoczynność tarczycy też. I wredota organizmu-im mniej jem tym mniej chudnę. Przed ciążą miałam 2 -letni romans z dietetykiem… chudłam tylko jak jadłam 5 razy dziennie. Teraz cieszę się, że mam czas na śniadanie i obiad.. reszta jakoś.. umyka..
    Po porodzie nienawidzę swego ciała.. swego krocza.. wydaje mi się obrzydliwym miejscem. Odpycham chłopa gdy chce coś tam coś tam.. znienawidziłam seks od porodu. Blizna po cięciu skutecznie odstrasza bolesnością. Jestem przypadkiem za ciasnego zszycia. Doktór nawet nie zapytał co tam chłop nosi w spodniach,.. doszył do uniwersalności. Błąd.
    A mimo tej mojej nienawiści, otyłości.. jakoś udało mi się nie odstraszyć właśnie chłopa, mam wąskie i ciasne grono znajomych (niczym nie powiem co), jestem szefową. Jestem ambitna. Zaradna. Mądra. Ludzie mnie szanują. Tylko ja siebie nie.
    Jak ktoś mi mówi, że to wszystko nieważne… nieważne, że mój związek na włosku wisi przez tę moją nienawiść do siebie.. nieważne. .. przecież.. dziecko Ci to wynagradza.. to mam ochotę łeb urwać.

    1. Aśka, bez względu na to,co komentujesz i jak, to z każdego Twojego wpisu bije masa żalu i goryczy. Pamiętam ten komentarz w którym opisywałaś mi kim jesteś i jak wyglądało Twoje życie. Mam nieodparte wrażenie, że wszystko,czego się chcwytasz jest efektem szukania nowych źródeł frustracji i powodów do dokopywania sobie. A ciało idealnie się do tego nadaje, bo jest pod ręką, ewidentnie nie spełnia oczekiwań. Tyle, że to pretekst moim zdaniem.

      Jeśli nie będziesz szczęśliwa sama ze sobą, to nikt i nic Cię nie uszcześliwi, a Ciebie poczucie pretensji i wyrzuty, że to nie możliwe, wykończą kiedyś.

      Fajna z Ciebie i zaradna kobita, ale tak smutna, że ten smutek mnie onieśmiela, przysięgam. I nigdy nie wiem jak się odnieść do tego,co piszesz.

      1. Niestety, jestem tego wszystkiego świadoma. Potrzebowałam 6 lat psychoterapii, by wygrzebać się z wielu spraw, by móc wejść w nowy związek, by być mamą. Po tylu latach grzebania w swym wnętrzu, poznałam wszystkie mechanizmy jakie mną kieruję. Myślałam, że jak wymienię z terapeutką uścisk dłoni na pożegnanie to już nie wrócę do tego co mnie męczy. Nie udało mi się. Żałuję… ale obecnie nie mam pieniędzy na powrót na sesje.

        Czasem myślę, że jestem po prostu melancholiczką, bo od kiedy pamiętam, tak się czułam.
        A Tobie dziękuję, że piszesz to wprost, co widzisz.. ludzie nie mają odwagi. To dla mnie bardzo cenne.

  4. W ciągu dwóch tygodni po urodzeniu Oliwii osiągnęłam wagę sprzed ciąży co pozwolilo mi wkrecać sobie, że „mam dobre geny” i obudzić się po 7 latach z za dużym BMI. Walczę z tym. Nie z powodu strasznych kompleksów, nie desperacko, ale walczę. Chcę być najlepszą wersją siebie..dla siebie.
    Co do rozstępów, mam je. Nigdy nie traktowałam ich jak traumy (blizna przez całą klatkę piersiową noszona od 5 roku życia to dobry chrzest bojowy) ani nie dorabialam ideologii o tym, że są pamiątka czy paskami odważnego tygrysa. To po prostu znak, że kolagenu mam malo a konsultanci Avonu ściemniają 😉

  5. Ja niby ważę tyle co przed ciążą. Niby. Bo ciuchy noszę o rozmiar większe.

    Na ogół mi to nie przeszkadza. Jak się umaluję i założę buty na obcasie to nawet niezła laska ze mnie. Serio. Ładnie zrobione oko dużo daje. 5 centymetrów więcej też, bo sprawia, ze sylwetka staje się szczuplejsza…

    Tylko, że czasem wyjdziemy na spacer razem, a wtedy mąż pstryka fotki. Na tych fotkach widać że mam nogi jak prosiaczek, dwie ciąże zjadły moją talię, a cycki żyją własnym życiem. I to wcale nie jest najgorsze. Najgorsza jest świadomość, ze jak przestanę karmić, to cycki zjadą o dwa rozmiary i wtedy będę mogła się pochwalić rozmiarem S(ame)S(utki).

    Co gorsza te sutki będą znacznie niżej niż przed ciążą.

    Tyle, że ja nie mówię o tym głośno. Właśnie dlatego, że mam córkę i nie chcę dawać jej przykładu kompleksów.

  6. czasami zazdroszcze facetom, że nie muszą byćw ciąży, rodzić, karmić, przechodzić całej tej hormonalnej huśtawki…a potem jeszcze to ciało…czy bedzie lepiej/gorzej/czy nadal mu się będę podobała…ehh. Ja także z tych drobnych, przez całe życie miałam kompleksy z powodu niskiego wzrostu 157 cm hmmm toż to mnie gimnazjaliści biorą w łeb 😉 i małych piersi. Waga kogucia, chociaż w drugiej ciąży przybrałam +16kg po 2 mies znowu ważyłam 44kg, nie, nie czasu na siłownie i fitta nie miałam po prostu od rana do późnej nocy uganiałam się za dwoma smykami, długo karmiłam piersia, chociaż do tej pory pochłaniam dania jak rosły mężczyzna i oblizuje talerz, słodycze kocham, po prostu tak mam, taka przemiana materii. Ciało po dwóch ciążach mam lepsze niż jak mialam 20 lat, zero rozstępów. Nawet powiem, że czuje się mega kobieca….ale piersi dramat, zawsze były małe, ale teraz to juz jak u 13-latki ;((( spędza mi to sen z powiek, mam awersje, jak mnie chłop mój dotyka to mnie skręca tak ich nie lubie. Jest jeden plus, że nie działa przynajmniej na nie grawitacja bo nie ma na co hehehehe i tak się muszę pocieszać, o jak wspominam mężowi o powiekszeniu, to mi powiedział, że mie z domu wygoni, a dla niego jestem najpiękniesza nawet z mikroskopijnymi cyckami ;)) więc muszę „tylko” sobie przegadać, pogodzić się z tym, że są większe problemy niż małe piersi!!

  7. Dzieki Radomska za tekst! Boskie nastawienie 🙂 ja mam głupawe podejscie i walcze dzieki czemu chodze ciagle glodna 🙂 tłumacze sobie ze szczesliwa mama to szczesliwe dziecko a mama szczesliwa bedzie jak bedzie wazyc tyle co przed ciaza! Ha! Buziaki dla Was 🙂

  8. Oj Oleńka…ja to jak cię czytam, teraz tak po macierzyńskiemu..to chociaż mogłabyś mi córką być…to chylę czoła…napisać, że kocham twoje teksty to mało… Bo Ja, stara dupa, dość późno na to wpadłam…ale najważniejsze, że idę we właściwym kierunku…. :)))

  9. Nienawidzę swojego wyglądu. Nie potrafię się zmotywować. Wszyscy po mnie jadą bo fakt wyglądam jak buka. Jestem jedzenioholikiem. Patrzę na moje maleństwo i przykro mi bo wiem ,że kiedyś na plaże zabierze tata, bo ja umre ze wstydu.I co z tego,że jestem ładna,zadbana.
    pozdrawiam

    1. umrzec z powodu wygladu? myslalam, ze umiera sie na raka, przez wypadek, ze starosci, no ale skoro tak twierdzisz, lepiej wiesz…

      hm?

  10. Ja próbuję dojść do takiego stanu akceptacji co Ty. Kompleks za dużych cycków, brzuch na drugim dalekim miejscu.
    Faktem jest że coraz mniej myślę o tym, jak wyglądam, dopóki: a) nie muszę kupić ładniejszej szmaty na lepszą okazję; b) nie zobaczę się na jakimś przypadkowym niepozowanym zdjęciu 😉

    Seksbombą już nie będę, moje dziecię zapewne też, najzwyczajniej pewnie dlatego, że w naszych relacjach czy zabawach ubieranie, malowanie, przebieranie, koralami obwieszanie na ostatnim miejscu.
    Jestem jednak świadoma, że mądra rozmowa na temat kompleksów i urody będzie nas czekała z racji obecności znamienia na jej twarzy. Ale to za parę dobrych lat 😉

    1. warto pocwiczyc, zeby za te ilka lat brzmiec przekonujaco 😉

      bec mi wisi, gorzej wisiec beda tylko cycki, a ja pracue nad tym, zeby mi to zwisalo!

  11. Witam:). Podczytuję Cię od dłuższego czasu, bardzo mi się podoba to jak piszesz, na wiele spraw spojrzałam też inaczej, po wieloma rzeczami się podpisuje. Przez dłuższy czas nie akceptowałam, po każdym względem. Dziś buduje nowe własne poczucie wartości. Po po rodzie syna bardzo przytyłam, jestem wysoka 177 ważyłam ok 85 kilo, do tego mam bardzo duży biust, Byłam ogromna. w momencie kiedy zaczęłam inaczej na siebie patrzeć, nie mieć wyrzutów sumienia bo zjadłam pizze itd, zaczełam lepiej wyglądać. Codziennie jeżdżę do pracy rowerkiem, ustalam sobie sama jedzenie tak by mi pasowało, slucham swojego organizmu, mam kilka chorób do których musze się dostosować. Ubieram się i maluje tak by dobrze się czuć a nie tak jak POWINNAM… Przyciąganie ziemskie jest nieuchronne… mój biust wisi mam miseczke K, ale spojrzenie mojego męża mnie powala, kocha mnie taką jaka jestem, wg niego jestem seksi, Uczę się lubić i tego wam dziewczyny życzę
    Pozdrawiam i dziękuje za twoje wpisy

  12. Spodobało mi się tutaj, to będę częściej zaglądać. Też jestem początkująca, też mi wszystko zwisa i mimo upływającego czasu wcale nie chce przestać. Nawet jak już znajdę czas na Ewę. I kurczę, jakoś tak do dziś miałam do siebie o to pretensje. A teraz już nie mam. Bo fakt – albo sobie życie zatruję sama sobą i użalactwem, albo życie przeżyję dla siebie i potomka. Jak się wychodzi z takiego założenia, to jakoś tak automatycznie nawet na makijaż znajduje się czas. I dobrze!
    Pozdrawiam. A co! 🙂

  13. Ja mimo wszystko liczę (naiwnie), że ten skóro/fałd sam się wchłonie 😉 od czasu do czasu udaje, że ćwiczę, ale bardziej udaje, a mniej ćwiczę…
    Za to chyba cycek nie przeboleje, były skubane takie śliczne, jędrne i ogólnie zajebiste 75C a teraz…pożal się boże 80E i rozstępy…i kurde może masz rację, że to „znak” wielkiego wyczynu, ale nawet się chwalić nim nie da. Cicho liczę, że kresa mi zostanie, to zawsze będzie wiadomo, skąd ten fałd 😛

  14. hmmm… takie smutne te wszystkie wpisy; byłyście tak silne, by na świat wydać nowych ludzi, a tyle słabości w wypowiedziach.
    Serio, będę może jedyna, ale: kocham swoje ciało! A jest to zasługa facetów z którymi byłam. Wszystkie kompleksy zbijali, aż uwierzyłam, że skoro się im podobam, to czemu miałabym sobie się nie podobać.
    Ciąża nie przekreśla szans na ładną sylwetkę, ale trzeba się trochę starać (to jak z edukacją: może się nie chcieć, ale jak się poświęci trochę czasu, bo chce się to i owo wiedzieć, to ma się ten efekt i się wie). Jem zdrowo (bo po co miałabym jeść niezdrowo?), ćwiczę (bo chcę być sprawna i mieć energię), uśmiecham się (bo to raduje serce)… Mój brzuszek po ciąży wchłonął się w w 80% w pierwszym miesiącu-znikał w oczach (podobno to bonus od natury za karmienie piersią ;)) żadnych rozstępów, rana po nacięciu zagojona (jak to gin przepowiedział: miejsce uelastyczni się w użyciu;) ).
    nie do końca zgadzam się, że trzeba zaakceptować zmiany; zdrowa mama to szczęśliwi i mama i dziecko (a także facet;)); oczywiście nie należy się zarzynać, ale w pierwszej kolejności nie należy się użalać (szczególnie, jak nic się nie robi by zmienić swój stan)

    do boju dziewczyny! i nie ma co straszyć pierworódek;)

  15. Radomska, nie jestem matką, bardzo boję się nią stać, ale nie o to chodzi. Chodzi o te kompleksy, o których piszesz. Ja mam ich mega wiele, jak nastolatka i całą moją wartość podporządkowuję im… strasznie to niszczy moje życie. Czytam twoje dwa blogi i jesteś zajebista! Mam podobne rozterki, jak ty miałaś przed Lenką. Jakbym czytała siebie, dzięki, że jesteś! A jak czytam „Radomskie macierzyństwo” to samej mi się takiej dzidzi chce. Mój facet namawia, a ja nadal na nie… Pozdrawiam ciepło!

    1. dzidzia nie nauczy cię samooakceptacji Babolu 🙂 zmobilizuje, żeby nad nią pracować, szczególnie jeśli urodzisz córkę- nie jestem odpowiedzialna tylko za swoe kompleksy,ale te, które zaszczepię córce. To paraliżuje i mobilizuje. 🙂

  16. Babolu 🙂 Tak mówimy na siebie z najlepszą kumpelą 🙂 Może napisałam chaotycznie. Zdaję sobie sprawę, że dzidzia nie nauczy mnie samoakceptacji i to nie jest powód przez który zaczynam myśleć o dziecku. Jestem z pokolenia tych „czekających na odpowiednią chwilę” i „kiedy będę gotowa”, a jeszcze jest tyle do zobaczenia i pracę zawodową trzeba rozwijać.., ale gotowa nigdy nie będę a czas leci nieubłaganie. A ty dałaś mi szansę spojrzeć na to z innej perspektywy, tych pięknych stron bycia mamą mimo totalnego zmęczenia i obawy, że nie może nie spełnię się jako mama. Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam cieplutko 🙂

  17. To znaczy… że nie spełnię oczekiwań dzidzi. Nie umiem tak ładnie pisać jak ty. Bo każda mama się boi, że nie da rady pewnie, że to taka nowość, mieć dziecko, tyle trzeba się nauczyć i tyle błędów się popełni.

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.