Śpisz już? – ku pamięci Kogoś Ważnego.

Śpisz już? Wiem , że spisz. Ale pozwól, że i tak będę mówić, to wszystko, co powiem i tak wiesz, a ja potrzebuję tylko wypowiedzieć to na głos, dla siebie. Spij Spokojnie Skarbie, a ja będę mówić. Muszę, bo wybuchnę.
Budzik znów zadzwonił o 5, chociaż w ogóle go nie nastawiałam. To taki Twój dowcip? Wiesz, że w ciągu dnia staram się nie dać sobie za dużo czasu na to, żeby myśleć o Tobie, bo kiedy zaczynam, robię się smutna, a tak bardzo nie chciałbyś żebym była smutna z Twojego powodu. Przepraszam, dziś będę i muszę Ci o tym napisać. Znów się przez Ciebie nie wyspałam.
Mam wrażenie, ze to Ty nastawiasz mi ten budzik, bo domagasz się choć chwili, żebym myślała o Tobie. Myślę, mój mały, zaborczy dzieciaku, cały czas, ale tak jak obiecałam, nie jestem wtedy smutna. Dziś mi pozwól. Tak to już jest w życiu, że jak dostaje się coś tak pięknego jak możliwość poznania Ciebie, a potem się to traci, to trzeba być smutnym. Nie złym – smutnym. Bo zwyczajnie boli najbardziej oczywisty fakt, że wszystko, co ważne, cenne i piękne, musi mieć proporcjonalną do swojego ogromnego znaczenia, równie ogromną ogromną cenę. Płacę ją. Zapłacę każdą, bo mam wobec Ciebie dług wdzięczności.
Bardzo dużo myślę o tym, co się między nami wydarzyło. Analizuję nasze każde spotkanie. Jak bumerang wracają do mnie nasze ostatnie tygodnie. Zwijam się wtedy w kłębek, zawijam w kołdrę …Nie , nie jest mi zimno, przecież myślę o Tobie, nie mogę więc marznąć. Zwyczajnie, chcę tak trochę ponieistnieć , zatrzymać czas na chwilę, by mieć znów możliwość bycia z Tobą sam na sam. Nie mam na to czasu w ciągu dnia. I tak naprawdę .. nie mam już szansy.
Pamiętam jak weszłam do Twojego domu, a Twoja mama ostrzegła mnie , że mogę się przerazić. Wcześniej nie przyszło mi na myśl, żeby się bać. Miałam dwa dni na to, żeby znaleźć sposób na dotarcie do Ciebie i w jakimś niepojętym sensie, cieszyłam się (jakie to obrzydliwe określenie) , że w końcu w moim życiu dzieje się coś, co pozwala mi i komuś udowodnić, jak wiele jestem w stanie zrobić dla kogoś, kogo kocham. Już myślałam, że nie umiem tak kochać. Dziękuję za ten alarm, nie, nie budzik o 5. za przypomnienie.
Wszystko dzieje się tak szybko. Przed chwilą jeszcze rozmawialiśmy, a teraz, kiedy pytam co u Ciebie, odpowiada mi cisza. Może śpisz?
Na tapecie w telefonie mam nasze dłonie. Twoja dłoń jest szarą dłonią starego zmęczonego człowieka, nie poznaje jej. Swojej z resztą też nie. Jest zdrowa, różowa – taka pewna i silna. Skąd miałam tą siłę żeby trzymać Cię za rękę w ten sposób? Nie wiem. Ale bardzo lubię to zdjęcie i te kilka sekund w ciągu dnia, w czasie których na nie patrzę. Mam też Twoje zdjęcie, które zrobiłam w czasie jednego z naszych ostatnich spotkań. Ale na nie nie lubię patrzeć, przeraża mnie i wzdrygam się za każdym razem ,kiedy na nie spojrzę. Ja wiem, że przedstawia tego samego Skarba, którego karmiłam arbuzem, całowałam po wychudzonej twarzy. Tego samego, kto udając zwłoki co jakiś czas puszczał mi oko i wystawiał jęzor, a w chwilach gorączki prosiło buziaka na rozgrzanie i majaczył o tym, co kupi mi na święta.
Opowiadam o Tobie wszystkim, cały czas, ale cokolwiek bym nie powiedziała, wydaje mi się nieprawdziwe, zbyt patetyczne. Wielu rzeczy, które zdarzyły się między nami nie potrafię i chyba jeszcze długo nie będę w stanie nazwać. Ale nazywanie to taki zimny proces – jak coś nazywasz, to powołujesz to do istnienia , ale jednocześnie spłycasz i ograniczać. Żadne ze słów –smutek, radość, duma, tęsknota w żaden sposób nie odda nazwy tego co czuje. I ta pustka, też nie ma nazwy.. Nic co ważne nie powinno być nazywane, powinno tylko zostawiać (nie)namacalne ślady i taką przestrzeń wobec której czuje się ogromny respekt. Dobrze , że śpisz i nie słuchasz tego, co mówię. Usnąłbyś z nudów na pewno.
Bardzo długo zastanawiałam się, czy mam prawo o tym pisać. Czułam , że muszę, bo kiedy długo ni mówię o tym, co czuję, mam wrażenie , że rosną we mnie małe kamienie, które powoli kradną mi powietrze. Wiem, że muszę Ci to opowiedzieć, choć pewnie nie chcesz słuchać. Mimo to, spróbuję najlepiej jak umiem. Pamiętaj tylko proszę, że żadna z postawionych kropek nie jest tak naprawdę końcem zdania. I żaden czasownik użyty w czasie przeszłym nie zmienia faktu, że to wszystko ciągle tak naprawdę się dla mnie dzieje, a najbardziej rozbudowany opis, nie zmienia faktu, że wciąż nie znajduję odpowiednich słów.
Obiecałam Ci, że nie będę smutna, ale udawanie, że nie jest się smutnym, nienazywanie smutku, nie sprawia jednocześnie, że smutek przestaje istnieć. I dopóki nie pozwoli się smutkowi w sobie rozgościć, pobyć tak długo, jak to według niego konieczne, to prawdopodobnie już zawsze będzie stał za drzwiami, nieznośnie drapiąc w drzwi domagając się tego, aby wygospodarować dla niego należne mu miejsce. Wierzę, że sam odejdzie z czasem, zostawiając miejsce na coś nowego i dobrego. Tymczasem, głaszczę go z pobłażaniem i cieszę się, że jest. Bo ten ból to najbardziej wyraźny dowód na to, że byłeś, na to jak ważny jesteś. I tej pustki, jaką zostawiłeś odchodząc, też nie chcę zapychać byle czym, byle jak, byle jej nie czuć. Próbowałam napchać ją masą codziennych spraw, nakarmić terminami i zadaniami –nic z tego. Więc teraz chce wyczyścić tą ranę, dziurę w sercu, nie zaśmiecać jej bzdurami i poczekać, aż sama się zagoi.
Zanim Cię poznałam, wydawało mi się, że mam sporo ważnych i ciężkich doświadczeń za sobą. Ale teraz wszystkie zbladły. Stare smutki wyparł nowy smutek, najważniejszy ze wszystkich, jakie gościły we mnie kiedykolwiek. I lubię ten smutek, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Bo nie mogąc zapomnieć o tym smutku, muszę jednocześnie pamiętać, że choć nie mogliśmy o tym wiedzieć, zgodnie z odgórnym planem jakiegoś inżyniera i cwaniaka, zwanego przez niektórych Bogiem, jego obecność jest naturalną (jakie to obrzydliwe słowo..) koleją rzeczy . I jeśli ktoś chciałby mnie zapytać, czy zamieniłabym ten smutek, świadomość tego, że musiałeś odejść na to, że nigdy nie dane byłoby mi Cię poznać … Potrzebowałabym dłuższej chwili , żeby udzielić prawidłowej odpowiedzi .Tak, oczywiście, zamieniłabym ten skarb, jakim była nasza przyjaźń na to, żeby nigdy nie było onkologii, przetoczeń, nawrotów, postępów choroby. Gdybyśmy się nie poznali, to prawdopodobnie byłbyś cudnym, bezczelnym gówniarzem, który tak wiele jeszcze mógłby zrobić, zobaczyć p r z e ż y ć … Wybacz, że na usłyszenie takiej odpowiedzi musiałbyś czekać choćby ułamek sekundy, nie zrozum mnie źle – trudno mi sobie dziś po prostu wyobrazić, że kiedyś mogłoby Cię przy mnie nie być. A kiedy mówisz sobie, że z czymś sobie nie poradzisz, to ten zimny inżynier z góry organizuje wszystko w taki sposób, że przekonujesz się, jak wiele jesteś w stanie znieść i z jak weloma rzeczami jesteś w sobie w stanie poradzić. To znaczy ile ja jestem, bo Ty już na szczęście niczego nie musisz znosić. Czy znoszę dobrze, nie wiem, nie mam i nie chcę mieć skali porównawczej. Nigdy nie odchodził ode mnie ktoś taki jak Ty, taki bliski.
Spij sobie spokojnie, daruję Ci te żałosne wyzwania. Chciałam Ci tylko powiedzieć, powtórzyć, wywrzeszczeć, wyszeptać, pokazać, wymilczeć, jak bardzo jestem z Ciebie dumna. Nie waż się myśleć nawet o swoim odejściu jako o przegranej Byłeś za dobry i za dzielny na to wszystko, co dzieje się tu i teraz, co mogłoby (gdyby tylko tak naprawdę mogło…) zdarzyć się w przyszłości . To, z czym walczyłeś, zwyczajnie bało się Ciebie i nie wygrało w równej walce (wtedy nie miałby szans…) a przez najpodlejszy , najpospolitszy nokaut. Ciało przegrało, Ty nigdy, Mój Waleczny Podopieczny. Wycisnąłeś te 17 lat jak cytrynę Skarbie, niejeden emeryt ustąpiłby Ci miejsca tramwaju.. Gdybyś tylko tu był..
Tęsknię za Tobą. Mam jednak nadzieję, że nie spotkamy się za szybko, jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Muszę teraz przeżyć to życie za nas dwoje i poczuć jego smak, o którym opowiadałeś kilka miesięcy przed odejściem („ ja teraz wiem, jak smakuje życie. Jak truskawki z ogródka dziadka serwowane przez osobę, którą kochasz tak, że jesteś, w stanie za nią zabić”).
Nie marudzę już, masz teraz pewnie dużo spraw do załatwienia. Jak już urządzisz się tam, gdzie jesteś, daj proszę znać, bo chociaż wiem, że dasz radę, wolałabym najzwyczajniej w świecie wiedzieć na pewno, że jesteś bezpieczny. I pamiętaj proszę, że chociaż Cię nie ma, chociaż życie ma takie tempo, że nie odróżniam już środy od poniedziałku, a tylko zmiany temperatury uświadamiają mi, że zmieniają się pory roku, to mam Cię zawsze – w takich miejscach w głowie i sercu, o których nie miałam pojęcia, a które Ty odkryłes i urządziłeś pod własne dyktando.
***
Jest piąta rano, cały dzień przede mną, tyle moglibyśmy jeszcze zrobić, ale nie możemy nic, bo Ciebie już nie ma…
Bo Ty śpisz już…
Ty Ś.P.
isz już
Skarbie.

 

Śpisz już? Wiem, że spisz. Ale pozwól, że i tak będę mówić, to wszystko, co powiem i tak wiesz, a ja potrzebuję tylko wypowiedzieć to na głos, dla siebie. Śpij spokojnie Skarbie, a ja będę mówić. Muszę, bo wybuchnę.

Budzik znów zadzwonił o 5, chociaż w ogóle go nie nastawiałam. To taki Twój dowcip? Wiesz, że w ciągu dnia staram się nie dać sobie za dużo czasu na to, żeby myśleć o Tobie, bo kiedy zaczynam, robię się smutna, a tak bardzo nie chciałbyś żebym była smutna z Twojego powodu. Przepraszam, dziś będę i muszę Ci o tym napisać. Znów się przez Ciebie nie wyspałam. Mam wrażenie, ze to Ty nastawiasz mi ten budzik, bo domagasz się choć chwili, żebym myślała o Tobie. Myślę, mój mały, zaborczy dzieciaku, cały czas, ale tak jak obiecałam, nie jestem wtedy smutna. Dziś mi pozwól. Tak to już jest w życiu, że jak dostaje się coś tak pięknego jak możliwość poznania Ciebie, a potem się to traci, to trzeba być smutnym. Nie złym. –Smutnym. Bo zwyczajnie boli najbardziej oczywisty fakt, że wszystko, co ważne, cenne i piękne, musi mieć proporcjonalną do swojego ogromnego znaczenia, równie ogromnącenę. Płacę ją. Zapłacę każdą, bo mam wobec Ciebie dług wdzięczności.

Bardzo dużo myślę o tym, co się między nami wydarzyło. Analizuję nasze każde spotkanie. Jak bumerang wracają do mnie nasze ostatnie tygodnie. Zwijam się wtedy w kłębek, zawijam w kołdrę. …Nie, nie jest mi zimno, przecież myślę o Tobie, nie mogę więc marznąć. Zwyczajnie, chcę tak trochę ponieistnieć, zatrzymać czas na chwilę, by mieć znów możliwość bycia z Tobą sam na sam. Nie mam na to czasu w ciągu dnia. I tak naprawdę… Nie mam już szansy. Pamiętam jak weszłam do Twojego domu, a Twoja mama ostrzegła mnie , że mogę się przerazić. Wcześniej nie przyszło mi na myśl, żeby się bać. Miałam dwa dni na to, żeby znaleźć sposób na dotarcie do Ciebie i w jakimś niepojętym sensie, cieszyłam się (jakie to obrzydliwe określenie), że w końcu w moim życiu dzieje się coś, co pozwala mi i komuś udowodnić, jak wiele jestem w stanie zrobić dla kogoś, kogo kocham. Już myślałam, że nie umiem tak kochać. Dziękuję za ten alarm, nie, nie budzik o 5. Za przypomnienie.

Wszystko dzieje się tak szybko. Przed chwilą jeszcze rozmawialiśmy, a teraz, kiedy pytam co u Ciebie, odpowiada mi cisza. Może śpisz? Na tapecie w telefonie mam nasze dłonie. Twoja dłoń jest szarą dłonią starego zmęczonego człowieka, nie poznaje jej. Swojej z resztą też nie. Jest zdrowa, różowa – taka pewna i silna. Skąd miałam tą siłę żeby trzymać Cię za rękę w ten sposób? Nie wiem. Ale bardzo lubię to zdjęcie i te kilka sekund w ciągu dnia, w czasie których na nie patrzę. Mam też Twoje zdjęcie, które zrobiłam w czasie jednego z naszych ostatnich spotkań. Ale na nie nie lubię patrzeć, przeraża mnie i wzdrygam się za każdym razem ,kiedy na nie spojrzę. Ja wiem, że przedstawia tego samego Skarba, którego karmiłam arbuzem, całowałam po wychudzonej twarzy. Tego samego, kto udając zwłoki co jakiś czas puszczał mi oko i wystawiał jęzor, a w chwilach gorączki prosiło buziaka na rozgrzanie i majaczył o tym, co kupi mi na święta. Opowiadam o Tobie wszystkim, cały czas, ale cokolwiek bym nie powiedziała, wydaje mi się nieprawdziwe, zbyt patetyczne. Wielu rzeczy, które zdarzyły się między nami nie potrafię i chyba jeszcze długo nie będę w stanie nazwać. Ale nazywanie to taki zimny proces – jak coś nazywasz, to powołujesz to do istnienia, ale jednocześnie spłycasz i ograniczać. Żadne ze słów –smutek, radość, duma, tęsknota w żaden sposób nie odda nazwy tego co czuje. I ta pustka, też nie ma nazwy… Nic co ważne nie powinno być nazywane, powinno tylko zostawiać (nie)namacalne ślady i taką przestrzeń wobec której czuje się ogromny respekt. Dobrze, że śpisz i nie słuchasz tego, co mówię. Usnąłbyś z nudów na pewno.

Bardzo długo zastanawiałam się, czy mam prawo o tym pisać. Czułam, że muszę, bo kiedy długo ni mówię o tym, co czuję, mam wrażenie , że rosną we mnie małe kamienie, które powoli kradną mi powietrze. Wiem, że muszę Ci to opowiedzieć, choć pewnie nie chcesz słuchać. Mimo to, spróbuję najlepiej jak umiem. Pamiętaj tylko proszę, że żadna z postawionych kropek nie jest tak naprawdę końcem zdania. I żaden czasownik użyty w czasie przeszłym nie zmienia faktu, że to wszystko ciągle tak naprawdę się dla mnie dzieje, a nawet najbardziej rozbudowany opis, nie zmienia faktu, że wciąż nie znajduję odpowiednich słów.

Obiecałam Ci, że nie będę smutna, ale udawanie, że nie jest się smutnym, nienazywanie smutku, nie sprawia jednocześnie, że smutek przestaje istnieć. I dopóki nie pozwoli się smutkowi w sobie rozgościć, pobyć tak długo, jak to według niego konieczne, to prawdopodobnie już zawsze będzie stał za drzwiami, nieznośnie  domagając się tego, aby wygospodarować dla niego należne mu miejsce. Wierzę, że sam odejdzie z czasem, zostawiając miejsce na coś nowego i dobrego. Tymczasem, głaszczę go z pobłażaniem i cieszę się, że jest. Bo ten ból to najbardziej wyraźny dowód na to, że byłeś i na to jak ważny wciąż jesteś. I tej pustki, jaką zostawiłeś odchodząc, też nie chcę zapychać byle czym, byle jak, byle jej nie czuć. Próbowałam napchać ją masą codziennych spraw, nakarmić terminami i zadaniami. –Nic z tego. Więc teraz chce wyczyścić tą ranę, dziurę w sercu, nie zaśmiecać jej bzdurami i poczekać, aż sama się zagoi.

Zanim Cię poznałam, wydawało mi się, że mam sporo ważnych i ciężkich doświadczeń za sobą. Ale teraz wszystkie zbladły. Stare smutki wyparł nowy smutek, najważniejszy ze wszystkich, jakie gościły we mnie kiedykolwiek. I lubię ten smutek, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Bo nie mogąc zapomnieć o tym smutku, muszę jednocześnie pamiętać, że choć nie mogliśmy o tym wiedzieć, zgodnie z odgórnym planem jakiegoś inżyniera i cwaniaka, zwanego przez niektórych Bogiem, jego obecność jest naturalną (jakie to obrzydliwe słowo…) koleją rzeczy. I jeśli ktoś chciałby mnie zapytać, czy zamieniłabym ten smutek, świadomość tego, że musiałeś odejść na to, że nigdy nie dane byłoby mi Cię poznać, … potrzebowałabym dłuższej chwili, żeby udzielić prawidłowej odpowiedzi. Tak, oczywiście, zamieniłabym ten skarb, jakim była nasza przyjaźń na to, żeby nigdy nie było onkologii, przetoczeń, nawrotów, postępów choroby. Gdybyśmy się nie poznali, to prawdopodobnie byłbyś cudnym, bezczelnym gówniarzem, który tak wiele jeszcze mógłby zrobić, zobaczyć p r z e ż y ć. … Wybacz, że na usłyszenie takiej odpowiedzi musiałbyś czekać choćby ułamek sekundy, nie zrozum mnie źle – trudno mi sobie dziś po prostu wyobrazić, że kiedyś mogłoby Cię przy mnie nie być, ale kiedy mówisz sobie, że z czymś sobie nie poradzisz, to ten zimny inżynier z góry organizuje wszystko w taki sposób, że przekonujesz się, jak wiele jesteś w stanie znieść i z jak wieloma rzeczami jesteś w sobie w stanie poradzić. To znaczy ile ja jestem, bo Ty już na szczęście niczego nie musisz znosić. Czy znoszę dobrze, nie wiem, nie mam i nie chcę mieć skali porównawczej.

Nigdy nie odchodził ode mnie ktoś taki jak Ty, taki bliski. Śpij sobie spokojnie, daruję Ci te żałosne wyznania. Chciałam Ci tylko powiedzieć, powtórzyć, wywrzeszczeć, wyszeptać, pokazać, wymilczeć, jak bardzo jestem z Ciebie dumna. Nie waż się myśleć nawet o swoim odejściu jako o przegranej. Byłeś za dobry i za dzielny na to wszystko, co dzieje się tu i teraz, co mogłoby (gdyby tylko tak naprawdę mogło…) zdarzyć się w przyszłości. To, z czym walczyłeś, zwyczajnie bało się Ciebie i nie wygrało w równej walce ( bo wtedy nie miałby szans…), a przez najpodlejszy, najpospolitszy nokaut. Ciało przegrało, Ty nigdy, Mój Waleczny Podopieczny. Wycisnąłeś te 17 lat jak cytrynę Skarbie, niejeden emeryt ustąpiłby Ci miejsca tramwaju… Gdybyś tylko tu był…

Tęsknię za Tobą. Mam jednak nadzieję, że nie spotkamy się za szybko, jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Muszę teraz przeżyć to życie za nas dwoje i poczuć jego smak, o którym opowiadałeś kilka miesięcy przed odejściem („ „ja teraz wiem, jak smakuje życie. Jak truskawki z ogródka dziadka serwowane przez osobę, którą kochasz tak, że jesteś, w stanie za nią zabić””).

Nie marudzę już, masz teraz pewnie dużo spraw do załatwienia. Jak już urządzisz się tam, gdzie jesteś, daj proszę znać, bo chociaż wiem, że dasz radę, wolałabym najzwyczajniej w świecie wiedzieć na pewno, że jesteś bezpieczny. I pamiętaj proszę, że chociaż Cię nie ma, chociaż życie ma takie tempo, że nie odróżniam już środy od poniedziałku, a tylko zmiany temperatury uświadamiają mi, że zmieniają się pory roku, to mam Cię zawsze – w takich miejscach w głowie i sercu, o których nie miałam pojęcia, a które Ty odkryłes i urządziłeś pod własne dyktando.

***

Jest piąta rano, cały dzień przede mną, tyle moglibyśmy jeszcze zrobić, ale nie możemy nic, bo Ciebie już nie ma.

…Bo Ty śpisz już

…Ty Ś.P.isz już Skarbie.

_______________________________________________________

Wielokrotnie wspominałam już o tym, że gęba sarkastycznego hejtera mnie nieco uwiera, że jeśli moim czytelnikom za bardzo to nie przeszkodzi, raz na jakiś czas, chciałabym umieszczać tu teksty napisane w zupełnie innym tonie i z innym wydźwiękiem niż zwykle, żeby się nie dać tak łatwo zaszufladkować.  jeśli spotka się to z Waszym sprzeciwem, to oczywiście przestanę, bo blog jest przecież dla Was i to Wy macie chcieć go czytać.

Tekst napisany jakiś czas temu, po śmierci mojego podopiecznego z onkologii. Odkurzony, bo niedawno skończyłby osiemnaście lat i balowalibyśmy pewnie do rana.

34 komentarze
  1. Najpierw pomyślałam, że jak przyjdzie mój czas, chciałabym, by ktoś pożegnał się ze mną tak, jak Ty to zrobiłaś.
    Ale nie! Kategorycznie nie! Gdy pójdę gdzieś na zawsze chcę zabrać najbliższym świadomość, że byłam. By nie cierpieli.

  2. Wiem, że fajnie jest myśleć o tym tekście jako innym, mi to mimo wszystko działa dobrze jak tamte.
    Zastanawiam się bardzo, czy bardziej pisałaś do niego, czy dla nas, ale to pewnie nie ma już znaczenia.
    Sam znam zimnego inżyniera z trochę innej strony, to jeszcze bardziej pomaga mi się z tym skonfrontować, dzięki tej, co ma wątpliwość i Walecznemu Podopiecznemu.

  3. Ten „inżynier ” to moim zdaniem do sprawiedliwych nie należy…. WYTRWAŁOŚĆI, SIŁY (bo jeszcze komuś pewnie będziesz potrzebna) Tego Ci życzę

  4. Czułem…czułem przez skórę, że Radomska ma wiele innych a pięknych twarzy, a pokazuje nam na początek przede wszystkim tę, która jej pozyska czytelników…:-)

    Fajnie obejrzeć i tę nową, bardzo osobistą…a pełnego spectrum przeżyć, czego, co i nie dziwne, i tak pewnie się nie udało ukazać – co nie ma tak naprawdę większego znaczenia (tekst bardzo prywatny, pełen skrywanych emocji)…na dodatek o tym, co i mnie bardzo porusza: o odejściach z naszego życia osób ważnych/kochanych, z którymi to odejściami także sobie zbyt często ewidentnie nie radzę (choć te rozstania nie muszą mieć charakteru *ostatecznych*)…

    Jeśli więc nawet nie wszystko Radomski tekst zawarł czy nie spełnia zapotrzebowania tak zwanego ogółu, to NIC NIE SZKODZI :-)) (bo Jej na duszy i tak lżej – a mnie i innym udało się być niemymi świadkami ważnych słów)…a myśliciel już dawno temu stwierdził: *Tao, które da się wyrazić słowami, nie jest prawdziwym tao”…

    I ja osobiście z chęcią poczytałbym więcej tekstów osobistych utrzymanych w duchu do tego….choć wiem jednocześnie, że taka twórczość nie powstaje na pniu i pod zamówienie: musi na ogół być otwartą raną serca, a nie podejrzewam koleżanki blogerki o bagaż tak wielu ciężkich życiowych doświadczeń…kłóci mi się to z Radomskim obrazem/jej wyobrażeniem (zbyt młoda, zbyt otwarta na świat i postrzelona, by *pielęgnować* w sobie przykre emocje…choć nie przechodzi wobec nich obojętnie i przeżywa je w sposób bardzo dojrzały)…

  5. Pewnie gdyby nie taka trudna sytuacja Podopiecznego, nigdy byście się nie spotkali….. Ty nie wiedziałabyś o Jego istnieniu On o Twoim. A tak, byliście sobie potrzebni, spotkaliście się i „odrobiliście lekcję”, którą mieliście zadaną….. Piękne 🙂

  6. Radomska, to Twój blog i Ty tu (u)rządzisz. Piękny tekst. Niestety, zerknęłam na koniec już na początku i od tego momentu każde zdanie stało się trudniejsze do przeczytania – wszystko przez zalewające fale łez. Lubię Cię.

  7. Ty się nie tłumacz czytaczom, nie pytaj, nie modeluj pod. To twój blog, twoje miejsce, ty.
    Bierz przykład z cioci zorki. 😉

    Resztę omówimy jutro na kanapie. :*

  8. To jest Twój Blog, Blog Radomskiej i nie powinnaś nas pytać czy nam odpowiada czy nie to co piszesz, bo odpowiedź jest oczywista bo jestem /jesteśmy TU, i za TO,że naturalnie nie myślisz chyba zazwyczaj nad tym, czy to jest odpowiednie dla czytelnika czy nie. nigdy więcej nie próbuj kontrolować tego co pod palcami klepiesz, za to Cię właśnie lubię…

  9. ….zabrakło mi słów…. Po przeczytaniu tylu śmiesznych wpisów wpadłam na ten i az mnie zatkało….. Podziwiam Cię za to,że jesteś z innymi do samego końca….

  10. Przy mnie, „idzie” mi o wiek, jesteś smarkulą. Ale, co do zawartości głowy… Nie czytać Twojego bloga, to jak nie czytać „Pana Wołodyjowskiego” czy „Złego”. No, kurwa, jesteś CUDOWNA. Bądź.

  11. Pisz,Kochana,pisz.Jesteś cudowna,wrażliwa.Niech inni,kto jeszcze nie są lub nie chcą być wrażliwi,niech się uczą,że warto.To jest piękne i potrzebne bardzo!

  12. Nie wymaga komentarza. Wzruszyłam się. Tak bardzo szczerze napisane że aż w kościach się czuję. Czytałam… I wciąż mi za mało.

  13. Radomska płaczę i wiem, ze czytam teksty mądrej kobiety…. to Twój „kawałek podłogi” a my zawsze będziemy czytać wszystko co napiszesz

  14. Radomska…ja dzis tez wspominam…swieza sprawa…ale towniez tez swietuje 🙂 „moja podopieczna” (przy ktorej narodzinach bylam obecna)skonczyla radioterapie.Wszystko idzie ku dobremu.Po 15 latach bylam znowu świadkiem jej kolejnych narodzin

  15. Radomska, siedzę i płaczę.
    To smutne, że odchodzą ludzie, którzy znaczyli (i wciąż znaczą) tak duzo dla nas, tak bardzo dużo…
    Ja już straciłam. Teraz okazuje się, że znowu mogę stracić.
    Wzruszaj nas i rozbawiaj.
    Pozdrawiam.

  16. Radomska, to było najpiękniejsze co czytałam. Jesteś wspaniała. Łzy sie cisły do oczu chociaż nie znam go i nawet nie wiedziałam o kim pisałaś.

  17. Piękny tekst. To że pokazujesz się z innej strony, pokazujesz tę bardziej wrażliwą część Ciebie, to tylko na plus. Jesteś wtedy bardziej prawdziwa. Bo przecież każdy z nas ma kilka różnych twarzy na różne okoliczności. I to jest właśnie ludzkie i prawdziwe, pokazywanie tego dodaje Ci wiarygodności i sprawia, że wydaje mi się, że lepiej Cię”znam”.

    Przykro mi z powodu Twojego Przyjaciela. Ale, jak sama piszesz, potrafił naprawdę wykorzystać to krótkie życie. Możliwe, że czerpał z życia, doświadczał go tak mocno, jak wielu ludziom dożywających starości nigdy nie będzie dane. Nie wiem jaki jest sens tego wszystkiego, tego, że wciąż musimy kogoś żegnać. Ale zawsze wtedy zastanawiam się nad tym, co naprawdę jest ważne w życiu i czy gdybym teraz odeszła, to byłabym z tego życia zadowolona. Nie poznałam jeszcze większego sensu śmierci (mam wciąż nadzieję, że jakiś jest), ale ja sama staram się nadać go choć trochę, gdy ktoś odchodzi, zmieniając w jakiś sposób swoje życie. Może dając coś więcej od siebie światu. Może poświęcając więcej czasu bliskim (tak szybko przecież odchodzą). Może zaczynając je bardziej doceniać, zamiast wciąż na coś narzekać. Wtedy czyjaś śmierć już ma większą wartość, bo zmieniła świat na trochę lepszy, może nawet uratowała czyjeś życie.

    Pozdrawiam, trzymaj się ciepło

  18. Chwila refleksji,
    Czytam i myślę o moim dziadku, który odszedł nagle 6 lat temu. nie przygotował na to nikogo z nas, ja wiem, że on wiedział! Ostatnie wakacje z nim były wspaniałe ale, też bardzo symboliczne. Pamietam jak dziś dzień, w którym poprosił mnie na wiejskiej nadmorskiej imprezie do danca, pijana Mariola piała do mikrofonu kawiarenki, a on powiedział do mnie „ojjj wnusia, ja już na Twoim weselu nie zatańczę wiec potańczmy sobie dzisiaj”… miesiąc później już go nie było. Po śmierci przeglądając zdjęcia z wakacji jedno szczególnie zwróciło moją uwagę. Widać na nim bardzo szary, deszczowy dzień, dziadek stoi na schodach przy zejściu na plaże jakby chciał na nas wszystkich popatrzeć zanim dołączy, trzyma nad sobą czarny parasol, a jego twarz wyraża jakby pomieszane emocje, smutek ze szczęściem, łzy z radością . Dzień jego śmierci to najgorszy dzień w moim życiu ! Przyjechałam na weekend do domu, piekna słoneczna sobota, łapie za klamkę od drzwi, nagle słyszę krzyk, płacz mamy, wchodzę, patrzę na nią, na bladego ojca, przez ułamki sekund przeszło mi przez głowę tyle myśli, że wydawałoby się to niemożliwe, wiedziałam już, że stało się coś strasznego i zastanawiałam sie tylko czy mój brat, czy mój dziadek ? Nagle padło „Natala, dziadek nie żyje”, a ja odsunęłam się po drzwiach na podłogę i mimo tego, że nie pamiętam tego co było dalej to doskonale pamietam dzień i wszystkie emocje, które mi wtedy towarzyszyły. To był straszny czas i nie mogę się z tym do dzisiaj pogodzić bo uważam, że tyle pięknych chwil mogłoby być jeszcze przed nim!
    Nie wierzę w to, że zniknął na zawsze, wierzę za, że jest przy nas. Dzisiaj jestem już żoną i matką, podczas komplikacji przed porodem nie modliłam się do Boga, a o pomoc błagałam dziadka, czasami wydaje mi się, że czuje jego obecność. Teraz kiedy to piszę podchodzi do mnie moja dwulatka i mówi „mamusiu Heniu dziadziu nie jyje bo był choly”. Może to głupie, a może nie ale wydaje mi się, że ona go widzi, że może to jej anioł, czasami uśmiecha się w powietrze, mnie wtedy ogarnia taki niesamowity spokój, często sama o nim wspomina … może tak jest , a może ja chcę to tak odbierać ale wiem, że pomaga mi to oswoić się z myślą, że nie jest już dla mnie namacalny

  19. Kochana wiem co czujesz. Miałam kuzyna najlepszego przyjaciela który zginął w wypadku 18.11.00r. Żył pełnią życia przez 17lat. Nigd nie da się zapomnieć takiego przyjaciela…

  20. Kochana moja Radomska, choć znamy się krótko, dziękuję Ci za to, że jesteś – właśnie za to że jesteś. W jakim kolwiek klimacie byś się nie wyrażała, dla mnie to kąpiel dla duszy. Tej jej piękniejszej części. Bądź proszę.

  21. „Oskar i Róża”… taka myśl towarzyszyła mi gdy czytałam… jak dobrze, ze piszesz i takie teksty… jak dobrze, ze dajesz chwilę na refleksję. Dziękuję

  22. Czytam i ryczę . Oczywiście Olinku chcę czytać takie teksty. Od czasu do czasu człowiek musi wyrzucić z siebie smutki bo uwierają. Wiadomo że wolę Ciebie w wersji weselszej ale i ta jest bardzo ok a nawet więcej niż ok.Pozdrawiam?

  23. Ciezko skomentowac ten post…temat smierci jest od niedawna dla mnie bardzo trudny. Musze zyc bo jestem idpowiedzialna za dwa inne zycia… nie wyobrazam sobie mojego zycia bez moich dzieci i zycia dzieci beze mnie nie chce nawet myslec ze moze nadejsc moment kiedy zapytaja kiedy wroci mama a mnie nie bedzie… wierze ze ten dzien nigdy nie nadejdzie. A kiedy nadejdzie oni beda juz mieli swoje zycie rodziny a ja bede mogla zostac mam nadzieje cieplym wspomnieniem. Sciskam mocno.

  24. Pracuję w szpitalu onkologicznym.To ciężka praca.Nie tyle fizycznie ciężka,chociaż także.Każdy człowiek tutaj to inna historia.Każdy z nich z dnia na dzień został wyrwany ze swojego normalnego życia i dostaje nagle wyrok śmierci w zawieszeniu.Każdy ma swoją pracę, dzieci, niedokończone sprawy….Nikt z nich nie jest gotowy.Niedalej, jak wczoraj nowa pacjentka żaliła nam się z niedowierzaniem : „Ja jeszcze dwa tygodnie temu byłam zdrowa…”.
    Przychodzą tu wszyscy,i ci bardzo biedni, i ci, po których zapach markowych perfum trzyma się w sali jeszcze 3 dni po tym,jak wyjdą do domu.I ludzie z najdalszych zakątków Polski,i współpracownicy…
    Tysiące ludzkich historii w mojej głowie,setki obrazów w moim sercu…Regularnie zadaję sobie pytanie: Kiedy na mnie przyjdzie kolej? I jestem ogromnie wdzięczna! Wdzięczna za każdy kolejny dzień,który mogę spędzić z moimi dziećmi,za każdą kolejną porę roku…
    Wiele matek,które poznałam nie ma tego szczęścia.

    Przepraszam za ten przydługi komentarz,ale mi przy okazji Twoich wspomnień i refleksji też teraz zrobiło się troszeczkę lżej.

    Ściskam Cię Olinku i współczuję oraz głaszczę po skulonych pleckach ?

    1. Nie wspolczuj mi. To byl moj wybór moja lekcja i wycisnelam z niej ile moglam. Podziwiqm cie bardzo ale w tym podziwie nie mq zdziwienia a ogromny szacunek.

  25. Właśnie usiadłam z kawą i nadrabiam zaległości z Ciebie .. i tu jeb ! Ryczę . Dziękuję za przypomnienie, że życie jest takie kruche ..

  26. Ola , dziękuje ci za ten tekst . Mam 20 lat i uświadomiłaś mi ,że nie wiem co to znaczy kochać . Dziękuje za tą piękna historie , dzięki Tobie wiem co będę robić – chcę pomagać właśnie takim małym bezbronnym istotom w walce ..

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.